Hordy polskich fachowców

Francuzów straszą hydraulicy, Niemcy boją się naszych rzeźników, tylko Brytyjczycy jakoś nie czują przed nami respektu. Ostatnio Anglicy wdrożyli specjalny program badawczy, który ma odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Polacy są tak mało mobilnym narodem.

Miało być tak, że to oni - bogate kraje Unii Europejskiej - zaleją nasz rynek swoimi produktami, wykończą słabsze krajowe firmy i pozbawią nas miejsc pracy. Polska jawiła się w tych wizjach jako rezerwuar taniej siły roboczej, najmowanej do najczarniejszych robót. Czas pokazał, że wszystkie te opowieści można między bajki włożyć, co przyznają nawet co uczciwsi eurosceptycy.

Podczas, gdy my pozbywamy się swoich fobii dotyczących Unii Europejskiej, na bogatym Zachodzie mitotwórstwo związane z akcesją nowych, biedniejszych krajów kwitnie w najlepsze. Negatywnym bohaterem kampanii referendalnej we Francji stał się polski hydraulik, ucieleśnienie lęków sytych społeczeństw, obawiających się hord wygłodniałych, tanich pracowników gotujących się do najazdu na krainę dobrobytu. W Niemczech taką samą rolę z powodzeniem pełni polski rzeźnik, który znalazł sobie już stałe miejsce w masowej wyobraźni. Problem nie może być wydumany skoro sam kanclerz Gerhard Schroeder powiedział, że "sprawa polskich rzeźników jest dla mnie priorytetem".

Reklama

Mało mobilne hordy

Tylko Brytyjczycy nie mogą się nadziwić dlaczego ci Polacy są tak mało mobilni, dlaczego pomimo 19-proc. bezrobocia nie wyjeżdżają na Wyspy, gdzie do objęcia od jest pół miliona posad. Niedawno jeden z uniwersytetów rozpoczął badania nad migracją zarobkową z Polski, które mają dać odpowiedź na stawiane wyżej pytanie.

Tyle tylko, że mądry Anglik po zyskach, jakie przyniosła Wyspiarzom decyzja o otwarciu granic. Przecież jeszcze niedawno brytyjskie tabloidy straszyły hordami pracowników szykujących się do najazdu na Albion, nie po to żeby pracować, ale dobrać się do hojnego systemu osłon socjalnych, przysługujących bezrobotnym. Nic takiego się nie stało, co przyznał niedawno "Guardian" pisząc, że Polacy rzeczywiście zjeżdżają na Wyspy do pracy i z zasiłku korzysta ledwie kilkadziesiąt osób. Na 73,5 tys. polskich robotników - tylu oficjalnie pracowników zarejestrowało się do końca ub.r. - w służbie Anglików to rzeczywiście niewiele.

Dla porównania, do Francji na saksy legalnie wyjechało w ub.r tylko 9 759 osób, w tym 8 891 znalazło zatrudnienie przy pracach sezonowych. Jeśli do tego dodać kilkuset stażystów to okaże się, że nad Sekwaną przebywa nie więcej niż tysiąc osób, które podpisały kontrakt na dłużej niż pół roku. Oczywiście mowa o pracownikach, którzy pracują we Francji legalnie. Nikt nie zliczy natomiast tych, którzy chowają się w szarej strefie, bo nikt nie prowadzi takich badań. Opierając się na szacunkach, można jednak zaryzykować stwierdzenie, że nie jest ich przesadnie dużo. Pewne wyobrażenie o liczbie Polaków zatrudnionych na czarno daje ankieta Instytutu Turystyki, który w 2004 r. przepytał Polaków opuszczających kraj na okoliczność celu wyjazdu. Badane wykazało, że z 7,2 mln podróżnych, blisko milion zadeklarowało, że jedzie szukać pracy. Do Francji wybierało się 3 proc. ankietowanych, a więc mniej niż do Szwajcarii, której z całą pewnością nie można zaliczyć do ulubionych krajów zarobkowania Polaków.

Inaczej jest w przypadku Niemiec, do których wiedzie większość tras ruszających za chlebem rodaków. W badania IT, dwie trzecie ankietowanych tutaj właśnie zamierzało szukać szczęścia. Ministerstwo Gospodarki i Pracy podaje, że w 2004 r. posadę u niemieckiego pracodawcy dostało ponad 350 tys. osób, w tym 324 tys. przy pracach sezonowych (22 proc. więcej niż w 2003 r.). Mowa oczywiście o zatrudnieniu oficjalnym. Szara strefa może kryć nawet do 100 tys. robotników. Dodajmy jednak, że problem z polskimi pracownikami w mniejszym stopniu dotyczy nielegalnych pracowników. Rzeźnicy, o których była mowa, wyjechali do Niemiec legalnie, w ramach przepisów o wolnym przepływie usług, jako tzw. pracownicy delegowani. Polskie firmy mogą bowiem prowadzić działalność w krajach Unii, nawet tych, które zamknęły przed nami rynki pracy, zatrudniając polskich pracowników. Przykładowo, zakład mięsny może stać się podwykonawcą niemieckiego partnera, dokonując uboju i rozbioru mięsa na miejscu, w Niemczech, rękami polskich rzeźników. W praktyce nie jest to jednak wcale takie proste, gdyż zasady przepływu usług regulują przepisy miejscowe, a sporo zależy też od lokalnej administracji. Urzędnicy nie zawsze są natomiast przychylnie nastawieni do konkurentów ze Wschodu, w czym nie różnią się od reszty społeczeństwa.

Strachy na lachy

Skąd bierze się strach przed najemnikami z Polski, którzy rzekomo chcą pozbawić chleba miejscowych fachowców? Odpowiedź jest złożona. Z pewnością istotne znaczenie ma chęć obrony status quo: własnego rynku pracy, gwarantującego zatrudnienie a także szczodrych systemów opieki socjalnej. Polacy i inni przybysze z Europy Wschodniej, chętni do pracy za połowę minimalnej stawki stanowią dla miejscowych poważne zagrożenie.

Tyle tylko, że przykład Wielkiej Brytanii, Irlandii, czy Szwecji, a więc krajów, które po 1 maja otwarły granice dla pracowników z nowych krajów UE pokazuje, pokazują, że strach ma wielkie oczy. W każdym z tych trzech wymienionych państw istniały spore obawy przed napływem imigrantów z nowych państw. W przypadku Holandii górę wziął strach przed obcymi robotnikami i w końcu zdecydowała się ona zamknąć przed nimi granice, chociaż wcześniej zdecydowanie stawała w szeregu krajów gotowych do liberalizacji przepisów.

Rząd szwedzki do ostatniej chwili wahał się, czy podjąć ryzyko, a ostateczna decyzja zapadła niemal rzutem na taśmę. I okazało się, że była ona słuszna. Apokalipsa nie nadeszła. Do końca 2004 r. do Szwecji wyjechało tylko 12 tys. Polaków. W Irlandii, która też miała moment zawahania w sprawie otwarcia granic, zatrudnienie znalazło 32 tys. polskich pracowników. W Wielkiej Brytanii, jak już wspomniano w urzędach pracy zarejestrowało się 73 tys. osób, z czego większość to Polacy od lat przebywający na Wyspach, którzy po prostu zalegalizowali swój pobyt w tym kraju.

Brytyjczycy, Irlandczycy i Szwedzi są jednak w tej komfortowej sytuacji, że jeśli muszą zawracać sobie głowę bezrobociem to tylko w kontekście niedoboru rąk do pracy. W Irlandii wskaźnik wynosi mniej niż 5 proc. W Wielkiej Brytanii i Szwecji jest niewiele wyższy. Wedle standardów ekonomicznych, przy tak niskiej stopie gospodarce zaczyna brakować pracowników. Tymczasem we Francji pracy nie ma co dziesiąty obywatel. Jeszcze gorzej jest w Niemczech, gdzie bezrobocie sięga już 13 proc.

Kto się przed nami otworzy

Wszystko wskazuje na to, że Francja prawdopodobnie nie otworzy dla nas swojego rynku pracy w przyszłym roku, jak deklarowała jeszcze wcześniej. Czy za jej przykładem pójdą inne państwa, które również od maja 2006 r. powinny znieść ograniczenia w zatrudnianiu Polaków?

W przededniu rozszerzenia Unii po ten środek ochrony własnego rynku pracy sięgnęły: Liechtenstein, Luksemburg, Holandia, Portugalia, Belgia, Francja, Dania, Finlandia, Hiszpania i Grecja, które na dwa lata zamknęły granice przed pracownikami z nowych państw UE. Inni poszli jeszcze dalej. Niemcy i Austriacy wprowadzili maksymalny 7-letni okres ochronny. Każde z państw "piętnastki" może wydłużyć albo skrócić termin obowiązywania moratorium. Na to pierwsze raczej się nie zanosi w przypadku Austrii, która twardo trzyma się wytyczonej linii. W Niemczech w ogóle nawet nie wspomina się o możliwości liberalizacji przepisów. Ostatnio do tego klubu dołączyła też Francja sugerując, że wydłuży okres przejściowy z dwóch do pięciu lat.

Pozostałe kraje raczej będą trzymały się przyjętego przed rokiem harmonogramu i po 1 maja 2006 r. otworzą dla nas swoje rynki pracy. Niektóre z nich już teraz nieco poluzowały rygory dotyczące zatrudniania cudzoziemców z nowych państw UE. Od tego roku Włosi zwiększyli kontyngent dla Polaków zainteresowanych pracą najemną u siebie do 80 tys. Rok temu z możliwości wyjazdu do Włoch mogło skorzystać tylko 20 tys. osób. Od przyszłego roku prawdopodobnie zupełnie zniosą oni ograniczenia dla robotników z naszej części Europy. Dwuletni okres przejściowy wygaśnie też w Liechtensteinie, Luksemburgu, Holandii, Portugalii, Belgii, Hiszpanii i Grecji. Nie wiadomo jeszcze jak zachowa się Dania i Finlandia, które chociaż zniosły część ograniczeń to jednak utrzymały szereg rygorystycznych przepisów ograniczających swobodę zatrudniania.

Liczba Polaków pracujących w wybranych krajach UE:

Niemcy - 350 tys. (2004 r.)

Wielka Brytania - 73,5 tys. (maj-grudzień 2004 r.)

Irlandia - 32 648 (do lutego 2005 r.),

Włochy - 36 980 (w 2004 r.),

Holandia - 20 190 (do lutego 2005 r.)

Hiszpania - 17 082 (do lutego 2005 r.)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Francja | strach | Niemcy | Brytyjczycy | Polskie | zatrudnienie | mowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »