Invar Kamprad - to największy skąpiec na świecie

Twórca marki IKEA, geniusz przemysłu meblarskiego, słynie z wielkiej fortuny i skrajnej oszczędności. Czy jedno wynika z drugiego, czy można nazwać go skąpcem?

Z ankiet wynika, że katalogi firmy IKEA cieszą się większą poczytnością niż Biblia. Nie ma się czemu dziwić. Stoły, krzesła, szafy, regały i półki, wszystko rozłożone na elementy pierwsze, do tego parę śrubek, prosta instrukcja obsługi i przystępna cena. W ciągu paru godzin opustoszałe mieszkanie jest w pełni wyposażone i funkcjonalne. Prostota jest najlepszą receptą na sukces. Świadczy o tym życiorys Invara Kamprada, który wykorzystując tę prawdę osiągnął fortunę.

Na początek zapałki

Jak przystało na geniusza biznesu, zaczął bardzo wcześnie, bo już w wieku pięciu lat. Pochodził ze skromnej rodziny szwedzkich farmerów, żyjących w wyludnionej wiosce Agunnaryd. Mały Invar, jak tylko nauczył się pedałować na swoim rowerku, zaczął robić interesy - jeździł od domu do domu i sprzedawał zapałki. Z czasem stopniowo powiększał asortyment, handlował nasionami, choinkami, czy długopisami, a każdy grosik skrupulatnie odkładał do drewnianej szkatułki. Biorąc pod uwagę jego protestanckie wychowanie było to wzorowym zachowaniem.

Reklama

W wieku siedemnastu lat szkatułka już wystarczająco się napełniła, a dorastający szybciej od rówieśników Ingvar stwierdził z całą powagą, że zamiast paść krowy i polować na łosie woli założyć własną firmę. Nazwał ją IKEA tworząc akronim od wyrazów Ingvar, Kamprad, Elmtaryd (nazwa rodzinnej farmy), Agunnaryd, nikt wtedy nie podejrzewał, że pół wieku później w każdym domu przeciętnego przedstawiciela klasy średniej znajdzie się produkt sygnowany tą marką.

Towarem, który okazał się "żywym złotem" nie były zapałki, czy nasiona. Pewnego popołudnia w 1943 r. w trakcie odwiedzin u wujka Ernesta, próbowali bezskutecznie załadować stół kuchenny do samochodu osobowego. Gdy siedzieli przy tym samym stole do późnej nocy nagle młodemu Invarowi zaświeciła się nad głową "niewidzialna żarówka", chwilę się zadumał: "...a jakby tak odciąć nogi od stołu, a potem zamontować je na nowo...". Eureka! Nie miał już żadnych wątpliwości, że IKEA podbije świat.

Ratunek z Polski

Każdy wytrawny biznesmen wie, że genialny pomysł to za mało na zbudowanie finansowego imperium. By przekuć ideę w solidny interes trzeba się znać na mechanizmach rynkowych i wykazać się dużym sprytem. Rumianolicy, ambitny chłopak z prowincji nie wzbudził zbytniej sympatii wśród konkurentów z branży meblarskiej w Sztokholmie. Tani produkt psuł rynek, stąd najlepiej było go usunąć. Wspólnymi siłami zaczęli bojkotować starania Invara. Był już na skraju wyczerpania psychicznego i finansowego, gdy z gazet dowiedział się o przybyciu do Szwecji polskiego ministra spraw zagranicznych - Adama Rapackiego - w poszukiwaniu potencjalnych, skandynawskich inwestorów.

Większość zdeklarowanych kapitalistów miała mieszane uczucia w związku z ofertą polskiej strony, podejrzewając komunistyczne wówczas państwo o najgorsze. Ta okoliczność dodatkowo skłoniła młodego Kamprada do działania. Spakował walizkę i nie zwlekając pojechał z wizytą za "żelazną kurtynę". Był początek lat sześćdziesiątych. Ponad dwa tygodnie spędził w hotelu negocjując warunki z polskimi kontrahentami, wypijając przy tej okazji hektolitry wódki. Ostatecznie dobił interesu z zakładami meblarskimi w Radomsku. Jak wspominał po latach, to dzięki Polakom ocalił firmę przed upadkiem, ale za cenę nieuchronnego alkoholizmu.

Do dnia dzisiejszego dziesięć procent produktów IKEA jest produkowanych w naszym kraju. Podobno jego najstarszy syn Peter żartuje, że sam powinien być sygnowany znakiem "Made in Poland", bo według jego obliczeń rodzice poczęli go nad Wisłą.

Kamprad wykazał się hartem ducha godnym miana Wikinga i wygrzebał się z choroby alkoholowej. Mówi, że wystarczy mu "zaszumieć" trzy razy do roku. Przejął pełną kontrolę nad swoim życiem i rozwojem interesu. Nie oznaczało to jednak końca problemów w rodzinnym kraju. Ogromne podatki zmusiły go do stworzenia skomplikowanej struktury własnościowej łączącej w sobie zawiłe relacje licznych firm oraz fundacji zarejestrowanych na całym świecie.

Płacz i płać

Biznes przynosił coraz większe zyski. W połowie lat siedemdziesiątych sukcesywnie zaczął zdobywać zachodnie rynki Niemiec, Austrii i Holandii. Chcąc być bliżej nowych rynków zbytu, wyemigrował do Szwajcarii, co dla niektórych stanowiło dowód jego nieczystego biznesowego sumienia. Na przestrzeni następnych dwóch dziesięcioleci Kamprad zmagał się z lawiną oskarżeń, które omal doszczętnie go nie zrujnowały. Najgorsze okazały się lata 90. XX w. W 1994 r. po śmierci znanego szwedzkiego nazisty - Pera Engdahla, wyszło na jaw, że za młodu również właściciel najpopularniejszej marki meblowej sympatyzował z hitlerowcami. Zanim "medialna bomba" rozerwała go na strzępy, wszem i wobec przyznał się, że to był największy błąd w jego życiu, spowodowany wpływem niemieckich korzeni rodzinnych i odebranej edukacji. Bez słowa, w ramach rekompensaty, wpłacił na konto organizacji żydowskich olbrzymie pieniądze. Ucichło.

Za każdym razem jak wychodziła na wierzch niewygodna prawda stosował tą samą taktykę - "płacz i płać". Po emisji telewizyjnego dokumentu, w którym pojawiły się pakistańskie dzieciaki z opowieścią o ich morderczym wysiłku i niewolniczym poświęceniu dla firmy IKEA, Kamprad natychmiast stanął po stronie uciśnionych, angażując się zdecydowanie przeciwko zatrudnianiu nieletnich. Gdy Greenpeace ogłosił akcję ochrony drzewostanów zagrożonych wyginięciem, gigant przemysłu meblarskiego nie wahał się wyłożyć na ten cel ponad 2 mld dol. Niektórzy uznają taki gest za "czysty biznes" i hipokryzję w najwyższym stopniu, ale pomijając oczywistość profitów promocyjnych, trzeba przyznać, że działalność charytatywna zainicjowana przez Invara Kamprada w postaci fundacji INGKA, przynajmniej z technicznego punktu widzenia należy do światowej czołówki.

Miliarder w stołówce

Nic nie zdołało stanąć mu na drodze do absolutnej fortuny. Koniec trudnych lat dziewięćdziesiątych przyniósł kolejny sukces w postaci inwazji na chiński rynek. Obecnie IKEA zatrudnia ponad 100 tys. pracowników w kilkudziesięciu krajach na całym świecie. Cytując Kamprada: "słowo zysk jest cudowne". Jakkolwiek, wydaje się, że dla 87-letniego miliardera, który - według magazynu "Forbes" - 2009 r. plasował się na pierwszej pozycji wśród najbogatszych ludzi świata, radość z używania słów jest w zupełności wystarczająca. Jego styl życia pomimo "grubej" gotówki na koncie w niczym nie odbiega od życia przeciętnego obywatela klasy średniej.

O skąpstwie Kamprada krążą legendy. Po części są zasługą czarnego PR uprawianego przez jego zagorzałych przeciwników i plotek rozpowszechnianych przez brukową prasę, z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że jego zachowanie, oględnie mówiąc, przejawia cechy potocznego sknery. Niejednokrotnie sam się do tego przyznawał, w wielu wywiadach twierdząc, że "może i lubi za bardzo oszczędzać, ale cóż w tym złego?".

Żywi się w pracowniczych stołówkach, korzysta wyłącznie z promocji w supermarketach, jeździ kilkunastoletnim Volvo i chodzi w zużytej, sztruksowej marynarce, a niemal wszystkie meble w jego skromnym domu w Szwajcarii pochodzą z jego własnych sklepów. Jedynym wyjątkiem jest stary zegar i krzesło, które stanowią pamiątkę po matce.

Emblematyczną anegdotą ilustrującą zachowawczy charakter miliardera do wydawania pieniędzy, stanowi historia jego przyjazdu autobusem po odbiór nagrody dla najlepszego przedsiębiorcy roku w Düsseldorfie i związana z tym konfuzja ochroniarzy, którzy nie chcieli wpuścić go na imprezę, nie wierząc, że poruszający się miejskim transportem osobnik mógł zostać uhonorowany tak prestiżową nagrodą.

Złośliwe komentarze Kamprad odpiera życzliwym uśmiechem, zwracając uwagę, że obnoszenie się z bogactwem jest złym przykładem dla młodych ludzi, nie mówiąc już o pracownikach swojej firmy. W książce "Testament handlarza mebli", którą napisał w 1976 r. wyłożył całą swoją filozofię życia i przykazania, którymi powinni kierować się jego podwładni, stawiając na piedestale zasadę prostoty i oszczędności. Wyrazem wierności tej idei jest incydent z uroczystości odsłonięcia pomnika ufundowanego na jego cześć przez władze rodzinnej miejscowości Kamprada. Po ceremonii przecięcia wstęgi twórca IKEI starannie ją złożył i oddał w ręce burmistrza mówiąc mu, że może ją jeszcze do czegoś wykorzystać.

W imię oszczędności "po grobową deskę" Invar Kamprad w 1982 r. dzięki potajemnym zapiskom prawnym pozostawił sobie prawo do marki IKEA, co przez ponad trzydzieści lat wzbogaciło jego konto o skromny "procencik" rzędu trzech i pół miliarda euro. Niefortunnie, stojący obecnie na czele firmy jego trzej synowie - Peter, Jonas i Mathias - postanowili odebrać ojcu skrywane "zaskórniaki" skutecznie wynajmując w tym celu znanych amerykańskich prawników. Invar Kamprad ciężko przeżył rodzinną scysję i pustkę na koncie, ale musiał pogodzić się z nieodwołalną decyzją sądu. Po prawie czterdziestu latach postanowił wrócić ze Szwajcarii w rodzinne strony i dokończyć żywota w "świętym spokoju" na rodzinnej farmie.

Z pewnością odkładane na przyszłość "rezerwy" nie muszą jednoznacznie kojarzyć się ze skąpstwem, stanowiąc opłacalną radę dla każdego rozsądnego człowieka, niemniej jednak warto pamiętać przestrogę Henry'ego Forda, który zwykł mawiać, że oszczędność jest bez wątpienia lepsza od rozrzutności, ale nie ma wątpliwości, że nie jest równie dobra jak użytek.

Michał Mądracki

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: Szwecja | świat | świata | meble | IKEA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »