Inwazja na portfele rodziców
Wymarzonym okresem dla importerów i producentów przyborów szkolnych oraz wydawców edukacyjnych jest przełom sierpnia i września. Biznes związany z oświatą może być wart nawet kilka miliardów złotych.
Jak donosi "Rzeczpospolita", początek roku szkolnego kojarzy się rodzicom ze sporym wydatkiem - przeciętnie osiąga on poziom od 650 do 700 zł na jedno dziecko. Połowa kosztów przypada na zakup podręczników. Co jest kosztem dla rodziców, staje się zyskiem dla wydawnictw edukacyjnych, hurtowni i księgarni.
W Polsce działa ok. dziesięciu znaczących wydawnictw edukacyjnych. Do liczących się należą m.in. oficyny: Nowa Era, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne (WSiP), Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe, MAC Edukacja czy Wydawnictwo Szkolne PWN. Wartość tego rynku szacuje się na ok. 600 mln zł. Mimo to, przedstawiciele wydawnictw narzekają na rosnący obrót używanymi podręcznikami, a także na spadający popyt na swoje produkty z powodu niżu demograficznego. Z każdym rokiem naukę w szkołach rozpoczyna o ok. 20 tys. dzieci mniej. Co jest jednak zaskakujące, z roku na rok zyski większości oficyn rosną.
"Najlepszy jest sierpień. Sprzedaż w tym miesiącu sięga od 40 do 60 proc. rocznych przychodów wydawnictw edukacyjnych" - mówi gazecie Ewa Makowska, dyrektor handlowy i członek zarządu Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego. W przypadku WSiP na okres czerwiec-wrzesień przypada około 75-80 proc. rocznej sprzedaży, w sierpniu jest to ok. 30-33 proc. Przeciętny koszt podręczników tego wydawcy do szkoły podstawowej to około 170 zł, gimnazjum - około 230 zł, liceum ogólnokształcącego - około 400 zł (dla klasy I z kształceniem w zakresie rozszerzonym, z dwoma językami obcymi).
Niekończąca się jest lista "najpotrzebniejszych" przyborów szkolnych. Obok podręczników znajdują się na niej również tornister, zeszyty, długopisy, ołówki, gumki, kredki, flamastry, linijki, piórnik etc. Dodatkowo dziecko, podobnie jak jego koledzy i koleżanki, potrzebuje breloczki, smycze, pojemniki na kanapki, bidony. Moda w szkole najbardziej uderza w portfele rodziców.
Klienci, których nie stać na modne, markowe produkty dla swoich dzieci, robią zwykle zakupy w dużych sieciach handlowych. Ważniejsza niż marka jest dla nich cena i jakość, dlatego sięgają po najtańsze towary polskie i z importu. Korzystne cenowo produkty sprowadzane z Chin i Tajlandii wzbudzają obawy krajowych producentów.
Niestety, wydatki rodziców nie kończą się na wypełnieniu plecaka dziecka. Trzeba jeszcze kupić kapcie, strój i buty na lekcje wychowania fizycznego. Taka inwazja na portfele powoduje zawrót głowy rodziców. Ale czego się nie robi dla swoich pociech?