Jak nie przeregulować rynku?

Pęknięcie rozdętej spekulacyjnie bańki firm internetowych ponad 10 lat temu pokazało, że w globalnym świecie środki monetarne i fiskalne użyte dla rozwiązania jednego problemu mogą spowodować nieoczekiwanie negatywne konsekwencje zarówno w innej klasie aktywów, jak i w innym regionie świata. Czy więcej kapitału u podstaw oznacza większą stabilność finansową i społeczną?

Świat przeżywa dramatyczne zmiany i wzrost napięcia. Środki przyjęte przez banki centralne dla rozwiązania kolejnych fal kryzysu finansowego i ekonomicznego, który pojawił się w 2001 roku, doprowadziły do wyjątkowo niskich stop procentowych wzdłuż całej krzywej dochodowości.

Kryzys związany z kredytem hipotecznym w USA oraz kryzys długów państwowych wybuchły nieoczekiwanie jeden po drugim i ujawniły poważną dysfunkcję mechanizmów prywatnego sektora kredytowego.

Ten trujący koktajl kredytów i długów również uderzył w realną ekonomię i spowodował głęboką recesję w latach 2008-2009. W tej sytuacji rządy tradycyjnie podeszły do problemu, łącząc strategie inflacji i wychodzenia z długu, co miałoby zmniejszyć obciążenie kredytowe wynikające z fiskalnego pakietu stymulacyjnego. Jednakże, ze względu na złe funkcjonowanie mechanizmu kredytowania oraz z powodu zależności sektora korporacyjnego od wewnętrznego finansowania, rządy stoją przed perspektywą wydłużonego okresu spowolnienia ekonomicznego i niskiej inflacji, jeśli nie wręcz deflacji. Dla globalnego rynku finansowego nałożenie programu oszczędnościowego wydaje się jedynym sposobem przezwyciężenia ogromnego jawnego i niejawnego długu publicznego. To wymusza istotne i daleko idące decyzje, które musi powziąć w najbliższych tygodniach i miesiącach większość rządów państw należących do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.

Reklama

Rządy regulują

W atmosferze pogłębiającego się finansowego napięcia i widma rozruchów społecznych rządy koncentrują się na zintensyfikowaniu regulacji prawnych obejmujących system finansowy. Pewne regulacje datujące się jeszcze sprzed kryzysu 2008 roku niestety nie biorą pod uwagę skutków ubocznych, jakie mogą wywołać. Faktycznie, wymagana rekapitalizacja i system bodźców stymulujących europejski system bankowy wpływa zarówno na firmy, na osoby prywatne zależne od kredytów, jak również na akcjonariuszy.

Przejście z Solvency I do Solvency II zostało wywołane przez kryzys spekulacji firm internetowych, a zmiany zostały zainspirowane przez branżę ubezpieczeniową.

Zmiany te, jak i inne o podobnym charakterze, weszły w życie lub mają wejść, jak Solvency II, w 2014 r. (choć kilkakrotnie już zmieniano datę wejścia dyrektywy). Jeden z najpoważniejszych problemów, jaki dotyczy Solvency II, to obowiązek zwiększenia kalibracji ryzyka, który spowoduje wzrost wymogów kapitałowych. Wiadomo, że w przypadku gdy wymagany poziom zaufania wzrasta, implikuje to zwiększenie kapitału. Tego rodzaju wzrost ma jednak wpływ także na inne, mniej oczywiste elementy, czego nie uświadamiają sobie politycy.

Aby zilustrować ten problem, unikając kategoryzacji "wysoki" czy "niski" poziom zaufania, możemy posłużyć się prostym przykładem z dystrybucji, na który nie miał wpływu kryzys hipoteczny i długów państwowych. Wzrost w wymaganym poziomie zaufania z 95 proc. do 95,1 proc. zwiększa wymagania kapitału o 0,6 proc. Jednakże już ten wzrost poziomu zaufania z 98 proc. do 98,1 proc. wymaga wzrostu kapitału o 1 proc. Jeśli zaś trzeba podnieść zaufanie do poziomu 99,5 proc., to wymóg przyrostowy wynosi ok. 3 proc. lub inaczej mówiąc - pięciokrotność względnego przyrostu z 95 proc. Przy zaufaniu na poziomie 99,75 proc. relatywny wzrost wymaganego kapitału wynosi ok. 6 proc. za każdy 0,1 proc. wzrostu poziomu zaufania, czyli dziesięciokrotność wartości takiej jak przy poziomie 95 proc.!

Faktyczny wzrost jest w rzeczywistości nawet wyższy, gdyż legislatorzy skoncentrowali się na kredycie hipotecznym i długach państwowych, wyliczając zgodnie z nimi wymogi kapitałowe. Kapitał przyrostowy musi spełniać ryzyko kalibracji bliskie 100 proc., a zatem powoduje ogromną zwyżkową presję na całkowity koszt inwestycyjny. Koszt ten jest płacony przez ubezpieczonych jako podwyżka składki lub jako ograniczenie zdolności ubezpieczycieli, którzy wycofują się z rynku, kiedy ich działania nie przynoszą zysku. Jest oczywiste, że w pierwszym przypadku wielu ubezpieczonych zrezygnuje z ubezpieczeń; w sytuacji gdy ubezpieczyciele opuszczają rynek, może się okazać, że brakuje zdolności ubezpieczeniowych ryzyka w ogóle.

Firmy i zwykli konsumenci mogą zostać pozbawieni możliwości ubezpieczeń od ryzyka, co byłoby wyjątkowo niepożądanym rezultatem zarówno dla społeczeństwa, jak i gospodarki. Nie mniej ważne wydaje się to, że ubezpieczyciele mogą się grupować i zdywersyfikować ryzyko, proponując profesjonalne podejście, jeśli chodzi o zarządzanie aktywami i odpowiedzialnością cywilną, natomiast przeciętny ubezpieczony może mieć poważnie ograniczone możliwości działania. Ponadto, brak ubezpieczenia również zwiększa trudności w przypadku niepożądanych wydarzeń, takich jak zniszczenia własności, niepełnosprawność lub śmierć.

Nadmiar zaufania

Przykład lotnictwa cywilnego bardzo jasno pokazuje, do jakich, często nie przewidzianych konsekwencji może doprowadzić podniesienie poziomu zaufania do 100 proc. (czyli redukcja ryzyka do 0 proc.). Rocznie na świecie dochodzi średnio do 5 wypadków lotniczych na 550 mln pasażerów, co oznacza poziom zaufania rzędu 99,999999 proc. Aby osiągnąć 100 proc. bezpieczeństwa, należałoby zakazać wszystkich lotów na świecie w ogóle. Jak zatem ten przykład przyrównać do wymagań legislatorów, by osiągnąć blisko 100 proc. kalibracji ryzyka?

Z punktu widzenia zarówno tego skrajnego przykładu, jak i ogólnej perspektywy, pożytek z globalizacji (gdzie lotnictwo cywilne gra jedną z głównych ról) mógłby być poważnie uszczuplony. Aby przybliżyć nieco problem, posłużmy się prostszym przykładem: loty długodystansowe mogą okazać się zbyt drogie i pochłaniające zbyt dużo czasu; weekendowy wypad z Zurychu do Londynu będzie zupełnie niewykonalny. Ludzie raczej nie straciliby ochoty na podróże pomimo zakazu latania.

Wykorzystywaliby inne formy transportu, np. samochody - o potencjalnie wyższym ryzyku. W odniesieniu do ubezpieczeń od ryzyka, lepiej jest powiedzieć, że podkreślanie ryzyka nie zniknie, ponieważ nie ma ubezpieczyciela z komercyjnym podejściem, który chciałby je ubezpieczać. W najgorszym przypadku roszczenia pojawiające się z powodu ryzyka nieubezpieczonego przez firmy ubezpieczeniowe wzrosną i obciążą budżety krajowe w sposób pośredni lub bezpośredni.

Przykład: jeśli żywiciel rodziny straci możliwość pracy z powodu niepełnosprawności i nie jest ubezpieczony, rodzina może stracić dom, ponieważ nie jest w stanie spłacić kredytu lub płacić czynszu, zatem jest uzależniona od państwowej pomocy społecznej.

Dzisiaj jest to poważny problem dyskutowany na arenie międzynarodowej (w grupie państw G20 i innych), ponieważ rządy zdecydowały o intensyfikacji regulacji prawnych dla uniknięcia kolejnych obciążeń budżetów przez struktury finansowe i ratowania ich z pieniędzy podatników. Przytoczony przykład pokazuje efekt dokładnie odwrotny od zamierzonego. Przyczyna problemu nie leży w kapitalizacji ubezpieczycieli, ale raczej w prawnych uregulowaniach, które stają się zbyt wyśrubowane. Sytuacja jest wynikiem zagrożeń wywołanych przez banki, a nie firmy ubezpieczeniowe czy osoby ubezpieczone, które nie są w stanie poradzić sobie z problemem. W efekcie podatnicy muszą płacić za wszystko.

Jednakże stawka jest większa niż tylko ubezpieczenie od ryzyka. Firmy ubezpieczeniowe, generalnie, oferują programy prewencyjne, które mają charakter komercyjny, aby zmniejszyć potencjalne roszczenia, jak również proponują programy wsparcia dla roszczących, dla łatwiejszej współpracy i złagodzenia nasilenia roszczeń.

We wspomnianym przypadku niepełnosprawnego żywiciela rodziny, określony program mógłby zapobiec wypadkowi, który spowodował stałą niepełnosprawność, lub przy pomocy programu reintegrującego żywiciel mógłby powrócić do pracy na pół etatu. W obydwu przypadkach podatnicy nie byliby tak mocno obciążeni.

Można więc dojść do wniosku, że podniesienie ryzyka kalibracji ubezpieczycieli do blisko 100 proc. doprowadzi do poważnego wzrostu wymogu kapitałowego i ostatecznie spowoduje gwałtowny wzrost kosztów ubezpieczenia od ryzyka z dalekosiężnymi konsekwencjami co do stabilności finansowej i społecznej.

Sztuka równowagi

W czasie obecnego kryzysu firmy ubezpieczeniowe utrzymały relatywnie ustabilizowany poziom biznesu i cen, oferując systemowi finansowemu odpowiedni stopień stabilności (nie biorąc pod uwagę quasi- -bankowych operacji). Banki zaś są źródłem kryzysu, który mocno nimi zachwiał, w przeciwieństwie do relatywnie stabilnych ubezpieczycieli. Firmy ubezpieczeniowe są względnie bezpieczne i niezależne od rządowej pomocy, której otrzymały 10 razy mniej niż banki. Ponadto, co jest bardzo istotnym elementem, banki wykorzystują sztucznie nisko utrzymywane stopy procentowe ustalone przez banki centralne, jak również korzystają ze specjalnych programów refinansowania jak chociażby LTROs (Long-Term Refinancing Operations) wprowadzonego przez Europejski Bank Centralny.

Wszystkie nowe regulacje powinny konsekwentnie utrzymywać równowagę między bezpieczeństwem a skutecznością, aby zapewnić dostępność ubezpieczeń w przyszłości. Po raz kolejny należy podkreślić, że przeciążenie systemu poprzez nieprzemyślane regulacje prawne może doprowadzić do rezultatów sprzecznych z oczekiwanymi. Chociaż, generalnie rzecz ujmując, branża ubezpieczeniowa dobrze odbiera nadzór oceny ryzyka, to należy jednak zadać sobie pytanie, czy czas wprowadzania zmian w Europie jest odpowiednio przemyślany.

Obecnie kilka czynników stawia pod znakiem zapytania gwarantowany dochód ze stóp procentowych przypadający ubezpieczycielom na życie, szczególnie tym o szczególnie długiej różnicy trwania. Chodzi tu m.in. o utrzymujące się niskie stopy procentowe, wprowadzenie dyrektywy Solvency II do regulacji UE oraz szczególnie wymagający Swiss Solvency Test (SST), który już wszedł w życie.

Ekonomiczna wypłacalność jest oczywiście czynnikiem pierwszoplanowym przy zarządzaniu przedsiębiorstwem. Wprowadzenie SST nie zostało jednakże poddane tej samej szerokiej politycznej ocenie i analizie, jaki może mieć skutek, jak to miało miejsce przy Solvency II. Takie oceny w przypadku projektu Solvency II doprowadziły do wprowadzenia elementów redukujących chwiejność przy ekonomicznej wypłacalności. To obejmuje ostateczne kursy terminowe, składki antycykliczne oraz dopasowane. Ponadto, prawodawcy muszą mieć świadomość różnic modelu biznesu między ubezpieczycielami, ale przede wszystkim różnicy między ubezpieczycielami a bankami. Muszą skończyć odnosić się do obydwu gałęzi w ten sam sposób, szczególnie jeśli chodzi o sektor usług finansowych.

W szczególnym przypadku Szwajcarii prawodawcy powinni wziąć pod uwagę potencjalne konsekwencje wynikające z wyższych standardów Swiss Solvency Test, szczególnie pod względem niekorzystnych warunków konkurencji w stosunku do UE Solvency II.

Gdy rozpoczęły się dyskusje na temat Solvency II, każdy uważał, że nawet poprzez Enterprise Risk Management (ERM) można podnieść standard, sektor ubezpieczeniowy nie miał problemu kapitałowego, a zatem należy się skoncentrować na bardziej efektywnej asygnacji kapitału spekulacyjnego w ubezpieczeniach.

Z drugiej strony system bankowy nie tylko otrzymał ogromny system bodźców, ale także fatalnie był kierowany w stronę złego ryzyka, ponadto dopiero pod wpływem zadania rekapitalizacji banków niektórzy przedstawiciele legislacji finansowej (i politycy) uznali, że również ubezpieczyciele powinni posiadać dodatkowy kapitał. Mimo to bazowy kapitał ubezpieczycieli zawsze był odpowiedni, co pokazuje fakt, że w ponad 100-letniej historii operacyjnej nigdy systemowy kryzys nie pojawił się w sektorze ubezpieczeniowym!

Biorąc pod uwagę długoterminowy charakter biznesu ubezpieczeniowego (na życie), legislatorzy powinni także unikać zachęty do procyklicznych działań ubezpieczycieli, ponieważ może to wystawić na niebezpieczeństwo ich stabilizującą rolę w systemie finansowym. W rezultacie legislatorzy powinni odzwierciedlić tę rolę ubezpieczycieli, chociażby w takim zakresie, w jakim próbują znaleźć sposób, aby ubezpieczenia były jeszcze bardziej odporne na wstrząsy niż są dzisiaj.

Ze swojej strony ubezpieczyciele powinni działać bardziej kreatywnie i przyjąć mniej wymagające kryteria, co spowodowałoby, że ubezpieczenia na życie i emerytury pozostałyby atrakcyjne dla klientów. Można to osiągnąć raczej poprzez przesunięcie działań w kierunku usług niż tylko dostarczając gwarancji, obniżając koszty dla "stworzenia" kapitału, jak również prowadząc inne działania, dzięki którym uniknięto by obciążeń zarówno osób indywidualnych, jak i budżetów państw.

Bruno Pfister

Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: bank | oszczędności | lokaty | piramida finansowa | kryzys gospodarczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »