Jaka jest cena kultu macho?
Kiedy Alexandra Pascalidou, pisarka i dziennikarka telewizyjna o szwedzko-greckich korzeniach, zażartowała w kulinarnym show emitowanym na antenie greckiej telewizji, że obiadki dla dzieci zamiast mam mogliby gotować ojcowie, producent programu wrzasnął jej do słuchawki: - Skończ z tym feministycznym nonsensem!
We Włoszech seria seksualnych skandali, których bohaterem był premier Silvio Berlusconi, nie przeszkodziła bynajmniej jego opcji politycznej w wygraniu tegorocznych wyborów samorządowych. Nieco dalej na zachód wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, hiszpańskie media regularnie rozpisują się o strojach pani minister obrony, zamiast o polityce, jaką prowadzi.
Południowe rubieże Europy, zadłużone i niekonkurencyjne, od dawna są "słabszym ogniwem" strefy euro. Oprócz słonecznego klimatu i gospodarki opartej na kruchych fundamentach, państwa tego regionu łączy jeszcze jedna, wspólna cecha: ugruntowany wielowiekową tradycją kult macho, za który przychodzi im płacić wysoką cenę. Jak się okazuje, dorosłe kobiety stanowią wśród opłacanej siły roboczej odsetek mniejszy od mężczyzn o prawie 20 procent. Dla porównania - w całej Unii Europejskiej różnica na korzyść mężczyzn wynosi 12 procent, w USA - 9 procent, a w Szwecji - tylko 4 procent.
Rzecz jasna, seksizm nie jest powodem zadłużenia europejskich rządów. W krótkiej perspektywie na kondycję euro w większym stopniu wpływają polityka zaciskania pasa i bodźce monetarne - pod warunkiem, że zostały ich proporcje zostały właściwie dobrane - niż kobieca solidarność.
Jednak na dłuższą metę kobiety mogłyby okazać się kluczem do przezwyciężenia podstawowej ekonomicznej słabości, która trapi nie tylko Europę Południową, ale też większą część kontynentu: starzejącej się populacji i kurczącej się siły roboczej, które razem wzięte grożą rozsadzeniem budżetów przeznaczonych na emerytury i opiekę zdrowotną.
Stawką jest zdolność Starego Kontynentu do zachowania swoich wygodnych, powojennych przywilejów, takich jak wcześniejsza emerytura, darmowa służba zdrowia czy hojne zasiłki dla bezrobotnych - jednym słowem tego, co składa się na państwo opiekuńcze, przez Europejczyków strzeżone jak skarb.
- Jeśli Europejczycy chcą ocalić swoją społeczną infrastrukturę, muszą skuteczniej włączać kobiety w mechanizmy rynku pracy - uważa Stefano Scarpetta, wicedyrektor ds. zatrudnienia i polityki społecznej w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), wspierającej swoim dorobkiem badawczym najbardziej rozwinięte demokracje.
Podobnie jak we wszystkich rozwiniętych krajach świata, tak w Europie kobiety stanowią większość wśród absolwentów wyższych uczelni. Gdyby udało się skłonić więcej z nich do podjęcia pracy zarobkowej, zaowocowałoby to licznymi zyskami: wzrostem produkcji gospodarczej, zwłaszcza w sektorze usług; zwiększoną konsumpcją; większą liczbą podatników dziś i w przyszłości.
Kevin Daly, ekonomista pracujący dla Goldman Sachs w Londynie, sądzi, że całkowite zniwelowanie różnicy między wskaźnikiem zatrudnienia kobiet i mężczyzn w szesnastu krajach strefy euro skutkowałoby aż 13-procentowym wzrostem PKB. W samej Europie Południowej wartość tego wzrostu oscylowałaby nawet w granicach 20 proc. Dla porównania - zwiększenie poziomu produkcji w eurolandzie, tak, by dorównywał on poziomowi w USA, przełożyłoby się tylko na 7-procentowy wzrost PKB. - Potencjalny zysk płynący ze wzrostu udziału kobiet w rynku pracy jest znacznie większy, niż zysk związany ze zwiększeniem produkcyjności - mówi autor powyższych wyliczeń.
Nie oznacza to, że rządzący nie powinni dążyć do podnoszenia obu tych współczynników. W istocie, czasem okazuje się, że można nimi sterować za pomocą jednego narzędzia - podkreśla Stefano Scarpetta z OECD, podając jako przykład sztywną politykę zatrudnieniową w Grecji i Włoszech, która chroni nieproduktywnych pracowników, blokując jednocześnie dostęp do miejsc pracy utalentowanym kobietom.
Także likwidacja bodźców podatkowych, które zatrzymują kobiety w domu, albo podniesienie wieku emerytalnego kobiet w tych grupach zawodowych, w których jest on niższy, niż w przypadku mężczyzn - chociaż są to rozwiązania stojące w sprzeczności z tradycjami polityki socjalnej - zaowocowałoby korzyściami gospodarczymi przy minimalnych albo żadnych kosztach dla państwowych budżetów.
Jak się okazuje, popłacają nawet hojne dotacje na opiekę nad dziećmi. Przeprowadzone w 2002 r. przez Bundesbank badania dowiodły, że inwestycje państwa niemieckiego w systemy opieki nad dzieckiem przekładają się na wzrost przychodów rządu, ponieważ więcej matek decyduje się wrócić do pracy, mając gdzie zostawić swoje dzieci.
Wreszcie - co może zaskakiwać - zachęcanie kobiet do racy poza domem prowadzi do wzrostu dzietności, a co za tym idzie, do wzrostu liczby przyszłych podatników. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie krajów nordyckich w tym zakresie dowodzi, że kiedy kobiety nie są zmuszone wybierać pomiędzy pracą a macierzyństwem, wzrasta zarówno wskaźnik zatrudnienia, jak i liczba urodzeń.
Szwecja, stojąca na pierwszej linii walki o wyzwolenie kobiet, szczyci się 70-procentowym wskaźnikiem zatrudnienia kobiet i wskaźnikiem urodzeń, według którego na jedną kobietę przypada niemal dwoje dzieci. To - obok Norwegii i Francji - najwyższa wartość w Europie.
We Włoszech pracuje zaledwie 46 procent kobiet, a wskaźnik urodzeń zatrzymał się na poziomie 1,3. Według prognoz, w Szwecji stosunek długu publicznego do PKB spadnie w tym roku poniżej 37 proc. Tymczasem we Włoszech przyszłe pokolenia będą zmuszone dźwigać na swoich barkach dodatkowe koszty obecnego, ogromnego zadłużenia, które wynosi 115 proc. w stosunku do PKB. To południowoeuropejskie kraje mogą zyskać najwięcej na "zalecaniu się" do kobiecej siły roboczej - właśnie dlatego, że odsetek kobiet pozostających poza rynkiem pracy jest tam tak wielki.
W Grecji różnica między wskaźnikami zatrudnienia dla obydwu płci wynosi niemal 25 punktów procentowych; we Włoszech - 22 punkty procentowe; w Hiszpanii - 14, jest więc o wiele bardziej zbliżona do unijnej średniej, ale przecież nie taka sama. Sytuacja jest lepsza w Portugalii. Tam różnica na korzyść mężczyzn wynosi 10 punktów procentowych, a spowodowane jest to częściowo faktem, że jedną z głównych gałęzi gospodarki jest przemysł włókienniczy i odzieżowy, tradycyjnie zatrudniający więcej kobiet.
Niektórzy politycy w krajach śródziemnomorskich już dostrzegli gospodarczy potencjał wyrównywania tych różnic, która mogłaby być alternatywą dla niekończącej się polityki zaciskania pasa.
- Równość płci nie jest już tylko kwestią z dziedziny praw człowieka, ale gospodarczą koniecznością - mówi Maria Stratigaki, która w rządzie Grecji odpowiada za realizację polityki w zakresie równego statusu kobiet i mężczyzn. Obecnie, gdy ważą się losy greckiego budżetu, stara się ona wykorzystywać ten fakt, by walczyć o takie rozwiązania socjalne, w myśl których mężczyźni nie będą otrzymywać od państwa większych środków finansowych, niż kobiety.
Jako pierwszy w regionie kwestią tą zajął się premier Hiszpanii, Jose Luis Rodriguez Zapatero. Zaczął od powołania gabinetu w połowie składającego się z kobiet; następnie przeforsował implementację przepisów antydyskryminacyjnych w hiszpańskim prawie, a także ustawę wprowadzającą wymóg zwiększenia reprezentacji kobiet w zarządach firm.
Wskaźnik zatrudnienia kobiet wynosi w Hiszpanii 53 proc. i jest niższy od europejskiej średniej. Ale o ile udział w rynku pracy kobiet powyżej 45. roku życia należy tu do najskromniejszych na Starym Kontynencie, to Hiszpanki, które nie ukończyły jeszcze 30 lat, pod tym względem nie pozostają daleko za Szwedkami.
Pierwsze, co po objęciu swojej funkcji w rządzie zrobiła Maria Stratigaki, było zlecenie przetłumaczenia przepisów antydyskryminacyjnych premiera Zapatero i rozesłanie ich wśród greckich ministrów. Było to w listopadzie ubiegłego roku. - Przekształcenie Grecji w drugą Szwecję może być trudne - przynajmniej na początku - mówiła wtedy. - Ale może zaczęlibyśmy od niewielkiego kroku w kierunku Hiszpanii?
Być może obecny kryzys przejdzie do historii jako punkt zwrotny dla pracujących kobiet, podobnie jak niedobór siły roboczej w Szwecji w latach 60. ubiegłego wieku, który stał się katalizatorem zmian w tym kraju - spekuluje Alexandra Pascalidou, która cztery lata temu wróciła z Aten do swojej skandynawskiej ojczyzny.
- Otwiera się "okno możliwości" - mówi. - Nic tak nie służy sprawie równości płci, jak silny argument natury gospodarczej.
Katrin Bennhold
New York Times / International Herald Tribune
Tłum. Katarzyna Kasińska