Karlowe Wary padają, bo przestali przyjeżdżać Rosjanie
Tradycyjnie już goście z Moskwy i Petersburga stanowili gros kuracjuszy w Karlowych Warach. Lecz przestali przyjeżdżać, od kiedy rozgorzał kryzys ukraiński. Straty branży turystycznej idą w miliony.
Swietłana zna wszystkie fakty z 600-letniej historii Karlowych Warów. Od lat oprowadza Rosjan pokazując im miasto. W tym roku jednak gości jest znacznie mniej.
Także dziś gromadka gości drepcze za Swietłaną, którą łatwo dostrzec dzięki małej rosyjskiej fladze, którą trzyma w górze. Kryzys ukraiński pozostał nie bez reperkusji także w Rosji, opowiada stała bywalczyni w kurorcie Irina z Syberii.
- Już w drodze do Karlowych Warów zobaczyliśmy, że w samolocie jest bardzo dużo wolnych miejsc, inaczej niż w ubiegłych latach. Ludzie się po prostu boją, myślą, że Karlowych Warach będą mieli jakieś problemy. Nasi politycy wciąż ostrzegają nas przed podróżami do Europy - opowiada.
W pijalniach wód, słynnych kolonadach mineralna woda lecznicza tryska z czterech źródeł. W pełni sezonu kuracjusze stoją w kolejce, żeby nalać sobie wody do dzbanuszków. Dzisiaj tylko grupa Japończyków szybko robi sobie zdjęcia i pędzi dalej.
Także na wspaniałym deptaku z odrestaurowanymi kamienicami, gdzie mieszczą się sklepy z markowymi ubraniami i drogą biżuterią, jest pusto. Sprzedawczyniom tęskno do klientów z Rosji.
- To są nasi najlepsi klienci, wydają zazwyczaj mnóstwo pieniędzy na ubrania i biżuterię. Jesteśmy od nich bardzo uzależnieni. Jeżeli nie powrócą, możemy zamknąć biznes - przyznaje właściciel jednego ze sklepów.
Faktycznie przybysze z krajów byłego Związku Radzieckiego stanowią od lat już gros gości w hotelach i kuracjuszy w klinikach tego uzdrowiska. Podczas gdy goście z Niemiec czy Austrii wpadają do Karlowych Warów przez granicę tylko na jeden dzień, Rosjanie zazwyczaj zostają na kilkutygodniową kurację. W ciągu ubiegłych ośmiu lat ich liczba podwoiła się do 83 tys. rocznie. Ale w roku 2014 wszystko leci na łeb, uskarża się burmistrz uzdrowiska Petr Kulhanek.
- Bardzo boleśnie odczuwamy skutki kryzysu. Rosyjski rząd prowadzi kampanie, by ludzie nie jeździli do Europy. Nie bez znaczenia jest też spadek kursu rubla. Niektóre hotele mają spadek liczby rezerwacji o 40 proc. - wyjaśnia.
Ale mniej kuracjuszy w sanatoriach to nie jego jedyny problem. Od czasu liberalizacji i otwarcia granic, dużo rosyjskich inwestorów kupiło w Karlowych Warach nieruchomości. Już od dawna wiele domów na barokowej starówce i secesyjnych, starannie odrestaurowanych posiadłości willowych jest w rękach Rosjan. Karlowe Wary to rosyjskie miasto, mówi się w Czechach. Ale kiedy rubel już nie będzie płynął tak szerokim strumieniem, burmistrz Kulhanek obawia się o przyszłość swojego miasta.
- Dalsza eskalacja konfliktu miałaby dramatyczne skutki. zagrożonych byłoby mnóstwo miejsc pracy w usługach i w branży budowlanej. To by fatalnie odbiło się na naszym budżecie.
Niedaleko pomnika Karola Marksa leży cerkiew św. Piotra i Pawła. Nabożeństwa są ważną okazją do spotkań rosyjskiej społeczności. Miasto ma bowiem 4 tysiące rosyjskich rezydentów. Także oni odczuwają napięcia polityczne w codziennym życiu.
Relacje Czechów i Rosjan i tak są dość trudne od czasu Praskiej Wiosny 1968. Od czasu kryzysu ukraińskiego jeszcze bardziej się pogorszyły, opowiada prezes zrzeszenia rosyjskiej mniejszości Aleksiej Ruzejnikow.
- Większość Czechów wierzy w to, co ogląda w telewizji lub czyta w gazecie. Popierają Ukrainę i Rosjan obarczają winą za wybuch kryzysu. To napięcie jest wyczuwalne, dosłownie wisi w powietrzu - przyznaje Ruzejnikow.
Jest to sytuacja, która także Oksanie dale do myślenia. Od wielu lat wraz z rodziną przyjeżdża do Karlowych Warów. Miasto i jego mieszkańcy zawsze witali ją z otwartymi rękami. Ale teraz ta rosyjska biznesmenka po raz pierwszy rozważała odwołanie podróży.
- Obawialiśmy się, czy Czesi będą nas dobrze traktować. Te sankcje UE przeciwko Rosji są bardzo niesprawiedliwe. Przecież to nie my jesteśmy winni temu, co się dzieje na Ukrainie. Każdy przecież by chciał, żeby znów było dobrze i żebyśmy bez problemów mogli podróżować po Europie.
"Grandhotel Pupp" to najwytworniejszy hotel w mieście. W czasie festiwali filmowych gościł pod swoim dachem takie sławy jak Robert de Niro czy John Travolta. W barze butelka wybornego "Chateau Petrus" kosztuje w przeliczeniu prawie 3 tys. euro. "Oczy cziornyje" są gratis. Ale zastęp kelnerów w czarnych garniturach nie bardzo ma kogo obsługiwać. Dyrektorka hotelu Andrea Ferklova nie sądzi, by kryzys szybko minął.
- Obawiam się, że to potrwa jeszcze parę lat, zanim wszystko się znów uspokoi. Tyle, że wielu naszych stałych gości już tu nie powróci. Długa tradycja rosyjskich gości w Karlowych Warach może wygasnąć. Musimy więc szukać klientów na innych rynkach. Tak to już jest w biznesie.
tagesschau.de / Małgorzata Matzke, red.odp.: Elżbieta Stasik, Redakcja Polska Deutsche Welle