Kiedy Unia stanie się superpaństwem?
Brukselskie superpaństwo, które stłamsi narodową tożsamość i zabroni tańczyć krakowiaczka, kiedy się nam zachce? A może przeciwnie - szansa na to, żeby małe państwa narodowe nie zostały pożarte na przystawkę przez globalne potęgi i realizowały swoją suwerenność? Nie tylko politycy, ale i sami obywatele Europy, zaczynają stawiać sprawę tak - federalizacja nie jest wcale fe.
Zacznijmy od "suwerenności", bo zrozumienie tego pojęcia jest kluczowo ważne. Nie tylko dlatego, że przez cały XIX wiek o suwerenność walczyły europejskie narody uciemiężone przez mocarstwa, które pokonały Napoleona Bonaparte, a potem balowały z tej okazji w Wiedniu, jednocześnie decydując o przyszłości Europy na 100 lat. Także dlatego, że słowo "suwerenność" pojawia się w ustach co drugiego polityka. I to nie tylko w Polsce.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówi o "suwerenności Europy". Tego samego pojęcia użył prezydent Francji Emmanuel Macron, zapowiadając w grudniu 2021 roku priorytety kraju podczas właśnie rozpoczętej półrocznej rotacyjnej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Co to w takim razie - "suwerenność"?
Zanim powiemy, co to "suwerenność", musimy zacząć od stwierdzenia czegoś absolutnie banalnego i oczywistego. Świat stał się nieprawdopodobnie skomplikowany i połączony, na tysiące sposobów, które dla najtęższych umysłów, nie mówiąc już o zwykłych ludziach, nie są wcale oczywiste. Jeśli ktoś śledzi rozprzestrzenianie się pandemii, przeciera oczy ze zdumienia, gdy widzi, jak błyskawicznie omikron przenosi się z południa Afryki nad Pilicę.
Wybitny kataloński ekonomista Xavier Sala i Martín przestrzegał, że trzepotanie skrzydeł kolibra w amazońskiej głuszy może wywołać panikę inwestorów na londyńskiej giełdzie. Tak jest nie tylko w przypadku kryzysów, których przyczyn nie dostrzegamy lub ignorujemy, ale też z innowacjami, które niemal błyskawicznie jednym przynoszą krociowe zyski, doprowadzając równocześnie do bankructwa całe branże.
Co jest tego powodem? Globalizacja, która zmieniła charakter produkcji i handlu oraz pogłębiła związki pomiędzy krajami i zbudowała te nieoczywiste połączenia. Turbonapędu dodawał jej sektor finansowy. Transgraniczne aktywa finansowe to ok. 200 proc. światowego PKB, gdy w 1995 roku było to zaledwie ok. 70 proc. Handel międzynarodowy odpowiada ok. 70 proc. światowego PKB, a ćwierć wieku temu było to tylko 43 proc. Ok. 30 proc. wartości dodanej na całym świecie powstaje poprzez powiązania w globalnych łańcuchach wartości. Wystarczy, że ktoś kichnie w Wuhan, a łańcuchy wartości zaczynają trzeszczeć. W jaki sposób? Właśnie to teraz widzimy.
Globalizacja nie była - a przynajmniej nie była w pełni świadomym - wyborem politycznym. Napędzał ją transgraniczny dostęp do finansowania, handel, migracje i postęp technologiczny w transporcie, telekomunikacji i informatyce, który ułatwiał handel i prowadził do fragmentacji produkcji. Politycy przyglądali się temu z coraz głębszym poczuciem imposybilizmu, bo globalizacja miała też swoje ciemne strony, ale biznes był as usual.
W takim świecie "suwerenność" nie może oznaczać tego, co w XIX wieku. Trzeba poszukać rozumienia tego pojęcia odpowiadającego realiom rzeczywistości, w której żyjemy, a nie z którą zmagali się nasi pra-pra-pra-pradziadkowie. Tak naprawdę żaden kraj na świecie nie może powiedzieć o sobie, że jest suwerenny. Choć niektórzy politycy, zmagając się z imposybilizmem, jak były prezydent USA Donald Trump, zapragnęli szarpnąć cugle.
- Prawdziwa suwerenność znajduje odzwierciedlenie (...) w zdolności do kontrolowania wyników (działań politycznych) i reagowania na podstawowe potrzeby ludzi (...) Zdolność do podejmowania niezależnych decyzji nie gwarantuje państwom takiej kontroli. Innymi słowy, niezależność nie gwarantuje suwerenności - mówił podczas wykładu na Uniwersytecie w Bolonii obecny premier Włoch i były prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi.
Niezależną decyzją USA było wypowiedzenie wojny handlowej Chinom. Głównym powodem tego kroku był ujemny bilans handlowy USA z Państwem Środka. W roku, gdy Donald Trump wywołał wojnę (z której nie wycofała się nowa administracja USA), ujemny bilans handlu towarami USA z Chinami wzrósł do 418 mld dolarów, najwyższego poziomu w historii. Wojna handlowa nie przyniosła USA oczekiwanej kontroli na handlem zagranicznym, ale spowodowała wielkie zaburzenia w globalnych łańcuchach dostaw, wzmocnione następnie przez pandemię. Jej ofiarą padł rynek półprzewodników, a w efekcie - np. europejski przemysł motoryzacyjny.
CZYTAJ: Emmanuel Macron na Uniwersytecie Jagiellońskim: UE to nie tylko rynek. To projekt polityczny
- Unia Europejska czuje się ściśnięta między USA a Chinami i stoi przed pilnymi wyzwaniami, takimi jak groźba inwazji Rosji na Ukrainę. Jej przywódcy, co zrozumiałe, badają sposoby wzmocnienia jej geopolitycznej pozycji - diagnozuje na stronach Peterson Institute for International Economics Cecilia Malmström, była posłanka do Parlamentu Europejskiego, była komisarz ds. wewnętrznych i ds. handlu w Komisji Europejskiej, a obecnie badaczka w PIIE i profesor na Uniwersytecie w Goteborgu.
Geopolityczna pozycja, a mówiąc wprost - pozycja jednego z globalnych mocarstw - to stawka, po którą Unia może sięgnąć. Druga stawka do ugrania to pozycja geogospodarcza. Tej też Unia nie wykorzystuje w pełni, bo do tego - wobec wyzwań globalizacji - nie wystarczy integracja wewnętrzna i wspólny rynek.
Unia - pomimo powołania urzędu Wysokiego Przedstawiciela do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa niemal całe wieki temu, bo w 1997 roku - nie ma ani wspólnej polityki zagranicznej, ani polityki obronnej, ani polityki bezpieczeństwa, w tym cyberbezpieczeństwa. Państwa zawierają niezależne umowy, jak choćby Niemcy w sprawie budowy gazociągu Nord Stream 2, co jest solą w oku Polski.
Unia jest dramatycznie uzależniona od dostaw surowców z Rosji, co jest silnym ciosem w suwerenność ekonomiczną większości państw, a co widzimy teraz po cenach gazu. Europejczycy korzystają z usług dostarczanych przez amerykańskich gigantów cyfrowych, nie zdając sobie sprawy, że firmy te zobowiązane są przekazywać ich dane służbom bezpieczeństwa USA, gdy te tego zechcą.
Równocześnie pomiędzy państwami Unii trwa "wyścig do dna", czego przykładem jest naruszanie przez Irlandię nawet własnych przepisów podatkowych, żeby przyciągnąć inwestycje gigantów technologicznych, oferując im dyskrecjonalne ulgi. To ogranicza kontrolę państw Unii nad ich wewnętrzną sytuacją gospodarczą, poprzez zaniżanie przez konkurencję opodatkowania czy standardów pracy. A zatem i ich suwerenność.
Mario Draghi mówił w Bolonii o tym, że państwa Unii w międzynarodowych relacjach gospodarczych są w pojedynkę bardziej narażone na skutki finansowe i agresywną politykę handlową obcych państw. A równocześnie konkurencja pomiędzy nimi utrudnia koordynację służącą egzekwowania przepisów i wyznaczaniu standardów, by mogły osiągać swoje cele społeczne.
- Drugim sposobem, w jaki globalizacja ogranicza suwerenność, jest ograniczanie zdolności krajów do ustanawiania praw i standardów odzwierciedlających ich cele społeczne - mówił.
Unijni politycy coraz częściej dochodzą do przekonania, że gra o obie stawki - geopolityczną i geogospodarczą pozycję Europy - nie jest możliwa bez federalizacji. Szanse związane z federalizacją i zagrożenia wynikające z trwania w inercji stają się dla nich coraz bardziej oczywiste. A co więcej, w Europie potrzebne są też szybkie reakcje na drgania wywoływane przez skrzydła kolibrów. Wszyscy pamiętają jak w najgłębszym mroku kryzysu zadłużenia w strefie euro ówczesny sekretarz skarbu USA Timothy Geithner chciał omówić sposób reakcji jego rządu na ten kryzys. Ale... nie wiedział do kogo dzwonić i z kim rozmawiać.
- (...) brak kompetencji instytucji Wspólnoty w niektórych obszarach nie ma już uzasadnienia, podobnie jak brak mechanizmów kontroli i równowagi, które są nieodłącznym elementem każdej demokracji. Jeśli przyznamy unijnym instytucjom więcej kompetencji i lepiej je podzielimy, będziemy zmierzać w kierunku Europy federalnej. To coś, do czego dążymy od czasu przyjęcia traktatów rzymskich - mówił Sandro Gozi poseł do Parlamentu Europejskiego i członek partii Italia Viva podczas grudniowego panelu obywatelskiego Konferencji w sprawie przyszłości Europy (CoFoE) we Florencji, cytowany przez portal Euractiv.pl.
Powołując fundusz Next Generation UE i decydując się na zaciągnięcie wspólnego długu, Unia przełamała tabu i postawiła pierwszy krok na drodze ku federalizacji. Ale z kolejnym czekała na wyniki wyborów w Niemczech, gdyż nie sposób wyobrazić sobie polityki europejskiej bez udziału Niemiec. To w Berlinie pod szklaną kopułą Reichstagu leżał przez dziesięciolecia zapomniany klucz. I nowy rząd niemiecki postanowił go użyć.
Skąd taka zmiana? Były ambasador RP w Berlinie i w Waszyngtonie Janusz Reiter tłumaczy, że w Niemczech dojrzało przekonanie, iż państwo to, przy całej swojej potędze gospodarczej, nie poradzi sobie w pojedynkę w globalnej rywalizacji. Niemcy zaczęli rozumieć, że mogą wziąć w niej udział wyłącznie jako kraj Unii Europejskiej. Efektem tego rozumienia są zapisy umowy koalicyjnej partii tworzących od grudnia 2021 roku rząd, mówiącej jasno o dążeniu Niemiec do federalizacji Unii.
- Niewiele gospodarek europejskich jest wystarczająco dużych, aby wytrzymać skutki uboczne (płynące z) wielkich gospodarek lub wykorzystać siłę w zewnętrznych negocjacjach handlowych. Współpraca na szczeblu UE zwiększa ich potencjał - mówił w Bolonii Mario Draghi.
Dlaczego przypominamy wykład Mario Draghiego sprzed niemal trzech lat? Bo nie jest on tylko człowiekiem, który "uratował strefę euro" w 2012 roku. Jest premierem Włoch, które przez ponad dekadę zmagały się z recesją i groźbą kryzysu zadłużenia. Zasilone Funduszem Odbudowy prawdopodobnie staną się trzecią siłą w Europie z agendą wyraźnie wspierającą wzmocnienie Unii i jej federalizację. Na marginesie dodajmy - może ktoś pamięta jeszcze o "Trójkącie Weimarskim"?
Współpraca w Unii odbywa poprzez dwa obszary. Pierwszy tworzą instytucje, takie jak Komisja Europejska czy EBC. Mają one określoną władzę wykonawczą. Drugi obszar stanowią zasady, jak np. reguły fiskalne. Mario Draghi ocenił - jeszcze przed pandemią - że o ile instytucje Unii radziły sobie stosunkowo dobrze, zasady były bardzo często nierespektowane. To argument za tym, by współpraca w Unii stała się w większym stopniu zinstytucjonalizowana.
Już dziś na agendzie dyskusji o zmianach instytucjonalnych pojawia się postulat wzmocnienia roli Parlamentu Europejskiego. Tego, by miał on władzę fiskalną, decydował o zasobach własnych Unii, które są konieczne choćby do zabezpieczenia długu zaciągniętego na fundusz Next Generation. PE miałby też uprawnienia do podejmowania decyzji w sprawie koordynacji polityki gospodarczej państw członkowskich, a także prawo inicjatywy ustawodawczej. Na pewno rozpocznie się też dyskusja, czy i w jakim zakresie federalizacja jest możliwa bez zmiany traktatów.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Myliłby się ten, kto sądzi, że federalizacja Unii to pomysł "europejskich elit". Po pierwsze, to konieczna odpowiedź na globalizację. Szansa na suwerenność w takim zakresie, w jakim globalizacja ją umożliwia. Po drugie, to odpowiedź na oczekiwania obywateli Unii, którzy zabierają głos w konferencji CoFoE. I większość z nich wyraźnie mówi: federalizacja nie jest wcale fe.
Jacek Ramotowski