Koalicja strachu

Od pradawnych czasów, w noc świętojańską z 23 na 24 czerwca zakwita czarodziejski kwiat paproci, a ten kto go znajdzie - zyskuje szczęście i spełnienie najskrytszych marzeń.

Od pradawnych czasów, w noc świętojańską z 23 na 24 czerwca zakwita czarodziejski kwiat paproci, a ten kto go znajdzie - zyskuje szczęście i spełnienie najskrytszych marzeń.

Trudno się zatem dziwić, że dzisiejszej nocy liczni posłowie buszowali po zaroślach w okolicach Sejmu na intencję zatwierdzenia/obalenia rządu premiera Marka Belki. Za kilka godzin okaże się, komu udało się legendarny kwiat zerwać, a kto na niego nadepnął.

Dobę przed upływem ostatecznego terminu kończy się wytyczona w art. 154 i 155 Konstytucji RP rządowa droga przez mękę. Już na starcie było wiadomo, że los gabinetu Marka Belki zależy tylko i wyłącznie od liczebności koalicji strachu, którą ukształtuje przełożenie wyników eurowyborów na skład nowego Sejmu. Nasz diagram wyszczególnia składniki owej koalicji, które 13 czerwca uzyskały następujące wyniki: SLD-UP - 9,35 proc. głosów ważnych, SdPl - 5,33 proc., FKP (startujący jako KPEiR-PLD) - 0,80 proc. Zawsze lojalna wobec rządu Mniejszość Niemiecka swoich 2 mandatów może być raczej pewna, choć oczywiście nie muszą zostać ponownie wybrani dotychczasowi posłowie. Powszechnie spodziewano się, że woltę wykona także PSL, ale znośny wynik 6,34 proc. podbudował chłopów z ulicy Grzybowskiej - tym bardziej że ich ścisła czołówka zapewniła sobie dostatni byt w Strasburgu.

Reklama

Wszyscy udziałowcy prorządowej spółki mają oczywiście usta pełne programowych frazesów. Podstawową różnicą interesów konkurujących lewicowych partii jest horyzont czasowy rządu i parlamentu - SLD i UP marzą o wytrwaniu u władzy maksymalnie długo, najlepiej do września 2005 r., a przynajmniej do wiosny, natomiast odstawiona od władzy SdPl wszystko uzależnia od oceny swoich szans wyborczych. Jeśli akcje "borówek" wyraźnie spadną poniżej bariery 5 proc., to natychmiast stępi się ostrość ich oczekiwań i wymagań wobec premiera Marka Belki.

Najlepszy tenisista spośród polskich prezydentów, Aleksander Kwaśniewski, po dotkliwej porażce 188: 262 promowanego przez niego rządu pocieszał sam siebie, iż 14 maja rozegrany został zaledwie pierwszy set konstytucyjnego meczu. I rzeczywiście, set drugi Sejm beznadziejnie przegrał sam ze sobą, nie mając przez dwa tygodnie siły nie tylko na serwisowego asa, ale nawet na przebicie piłki nad siatką. Największym żartem historii w dzisiejszym secie trzecim byłby wynik... remisowy. Konstytucja nie przewiduje rozstrzygającego tie-breaku - remis w głosowaniu oznacza nieuzyskanie przez rząd wotum zaufania i przyspieszone wybory.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: posłowie | koalicja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »