Koniec epoki w Niemczech. Olaf Scholz odchodzi, co z tamtejszą gospodarką?
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i jego rząd odchodzą - tak w głosowaniu nad wotum zaufania dla gabinetu Scholza zdecydował Bundestag. Kryzys polityczny u naszych zachodnich sąsiadów splata się z kryzysem ekonomicznym. Czy przedterminowe wybory, zaplanowane na luty 2025 roku, przyniosą jakiś przełom dla największej gospodarki Unii Europejskiej? Zdaniem ekonomistów, nowy Bundestag może sporo zmienić w tej kwestii - wystarczy zwolnić obecny hamulec zadłużenia. Kolejny rząd powinien zaś zdecydować się na pobudzenie gospodarki poprzez luźniejszą politykę fiskalną.
Koalicja Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) i Zielonych pod przewodnictwem Olafa Scholza rozpadła się na początku listopada. W minioną środę Scholz złożył wniosek o poddanie pod głosowanie w Bundestagu wotum zaufania dla swojego gabinetu.
Po przegranym głosowaniu Olaf Scholz skieruje do prezydenta Niemiec wniosek o rozwiązanie Bundestagu. Frank-Walter Steinmeier będzie miał na podjęcie decyzji 3 tygodnie, ale wydaje się ona już przesądzona: kiedy doszło do rozpadu koalicji, prezydent mówił, że jest gotów rozwiązać parlament.
Chociaż oficjalnie Steinmeier dopiero ma podać datę przedterminowych wyborów (muszą się one odbyć, zanim upłynie 60 dni od rozwiązania parlamentu), to jako termin już teraz wskazywany jest 23 lutego 2025 r. (uzgodniły go między sobą największe partie działające na niemieckiej scenie politycznej).
Nowy rząd Niemiec odziedziczy skomplikowaną sytuację gospodarczą. Niemcy pogrążone są w kryzysie. W 2023 r. były jedyną zaawansowaną gospodarką, która się skurczyła - o 0,3 proc. Na początku października br. niemiecki minister gospodarki Robert Habeck powiedział, że rząd federalny spodziewa się spadku PKB także w 2024 r. Prognoza zakłada, że niemiecka gospodarka skurczy się o 0,2 proc. Będzie to drugi przypadek wystąpienia recesji przez dwa lata pod rząd w powojennej historii Niemiec (poprzednio miało to miejsce w latach 2002-2003).
Ostatnio informowaliśmy o załamaniu w niemieckim eksporcie. W poniedziałek 16 grudnia napłynęły kolejne słabe dane z Niemiec - wstępny odczyt indeksu PMI dla przemysłu wskazał na spadek tego ważnego wskaźnika koniunktury do 42,5 pkt. w grudniu z 43 pkt. w listopadzie (rynkowy konsensus zakładał, że wskaźnik lekko odbije, do 43,1 pkt.), co świadczy o pogłębiającym się spowolnieniu gospodarczym nad Renem.
U naszych zachodnich sąsiadów przybywa też firm, które ogłaszają upadłość. Duży udział mają w tym rosnące ceny energii, ale też spadek zapotrzebowania na niemieckie towary, najbardziej widoczny w przypadku USA i Chin. Symbolem zapaści w Niemczech stała się kondycja tamtejszego przemysłu motoryzacyjnego, dawnej perły w koronie niemieckiej gospodarki. Potężny niegdyś Volkswagen planuje zamknięcie co najmniej trzech fabryk w Niemczech i redukcję kilkudziesięciu tysięcy miejsc pracy.
Co może zrobić nowy rząd federalny? Być może - jak wskazywali analitycy po rozpadzie koalicji rządzącej w listopadzie - podejmie on decyzję o zawieszeniu limitu zadłużenia Niemiec (SPD, FDP i Zieloni nie mogli porozumieć się w tej kwestii, co stało się jedną z przyczyn kryzysu). Wtedy Niemcy mogłyby wyemitować więcej obligacji.
Obecnie, jak przypominają ekonomiści ING w specjalnym raporcie poświęconym niemieckiej gospodarce, hamulec zadłużenia w Niemczech (tzw. Schuldenbremse) wyznacza próg strukturalnego deficytu budżetowego w skali roku na 0,35 proc. PKB. Został zaproponowany w reakcji na kryzys finansowy 2008 r. Parlament zgodził się na jego wprowadzenie w 2009 r., kiedy zadłużenie rządu federalnego wynosiło ok. 70 proc. PKB. Finalnie mechanizm wszedł w życie w 2010 r., kiedy zadłużenie to wynosiło 80 proc. PKB. By zmienić cokolwiek w kwestii Schuldenbremse, musiałaby zagłosować za tym większość w niemieckim parlamencie wynosząca 2/3.
Nowy rząd może też zdecydować się na luźniejszą politykę fiskalną, by pobudzić gospodarkę Niemiec.
Ekonomiści ING przypominają, że obecnie luka inwestycyjna w Niemczech szacowana jest na około 600 mld euro, czyli mniej więcej 15 proc. niemieckiego PKB. Jak zauważają, Niemcy nie wywiązują się też z obowiązku spoczywającego na krajach NATO, by wydawać co najmniej 2 proc. PKB na zbrojenia - tę sytuację dałoby się rozwiązać, zwiększając inwestycje w tym obszarze o 30 mld euro rocznie (kwota ta nie jest zaliczana do wspomnianej luki inwestycyjnej). Miałoby to szanse rozruszać gospodarkę.
"Nigdy nie da się domknąć tak wielkiej luki inwestycyjnej jedynie poprzez ograniczanie wydatków" - pisze Carsten Brzeski, główny ekonomista ING w Niemczech. "W efekcie jakikolwiek poważny wysiłek na rzecz fundamentalnej reformy i poprawy kondycji niemieckiej gospodarki musi być połączony z bodźcem fiskalnym".