W skrócie
- Polska najszybciej w Unii starzeje się demograficznie, co oznacza, że zwiększa się grupa osób 65+.
- System emerytalny i zdrowotny znajdą się pod największą presją w historii przez niedobór pracujących. W efekcie konieczne będzie znaczne podniesienie podatków.
- To pogłębi problem demograficzny, bo możliwy jest odpływ osób pracujących do innych krajów.
- Najważniejsza w tym kontekście jest zmiana podejścia do polityki migracyjnej.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Najnowsze statystyki Eurostatu pokazują, że Polska odnotowała najszybszy w UE wzrost udziału osób w wieku 65+. O tym, że pogarszają się trendy demograficzne wiemy, ale rzeczywiście starzejemy się najszybciej w Unii?
Łukasz Kozłowski, główny ekonomista FPP, członek Rady Nadzorczej ZUS: - Już wiele lat temu było wiadomo, że w latach 20. XXI wieku nastąpi przyspieszone starzenie się polskiej populacji. To efekt gwałtownego spadku dzietności od końca lat 80., który teraz przekłada się na strukturę wiekową. Wskaźnik dzietności wynosi dziś ok. 1,1 - to bardzo mało, nawet na tle innych krajów europejskich.
- Czyli mieliśmy relatywnie młode społeczeństwo, ale teraz roczniki powojennego wyżu demograficznego masowo wchodzą w wiek emerytalny. Wkrótce tempo starzenia się nieco wyhamuje, bo do wieku 65+ będą wchodzić mniej liczne roczniki lat 60. Ale później znów nastąpi przyspieszenie - wtedy emerytami staną się osoby z końca lat 70. i początku 80., czyli najliczniejsze pokolenie w historii Polski.
Co się może wówczas stać? System nie udźwignie tak dużej liczby osób w wieku emerytalnym?
- Pokolenie powojennego wyżu ma jeszcze za sobą relatywnie liczne pokolenie pracujących. Ale kiedy to pokolenie największego wyżu stanie się emerytami, nie będzie już kolejnego równie licznego pokolenia, które mogłoby ich utrzymać. To oznacza, że system zabezpieczenia społecznego stanie przed ogromnym wyzwaniem.
Czyli mówiąc wprost - będziemy mieć bardzo dużą grupę emerytów, na których nie będzie miał kto pracować?
- Tak. Dla porównania: rocznik 1983 to 663 tys. osób, a rocznik o 20 lat młodszy, czyli 2003, to już tylko 342 tys. Jest niemal dwukrotnie mniej liczny. System emerytalny do tej pory zawsze funkcjonował w oparciu o założenie, że kolejne pokolenia pracujących będą większe niż pokolenia aktualnych emerytów. A to założenie przestaje być prawdziwe.
- To będzie ogromne wyzwanie. Oczywiście mówimy o perspektywie kilkudziesięciu lat, więc wiele może się wydarzyć. Być może technologia pomoże - dłuższe życie w zdrowiu, wyższa produktywność pracy, automatyzacja, sztuczna inteligencja. Ale trudno zakładać, że wszystkie problemy rozwiążą się same. Prognozy Eurostatu pokazują, że dramatyczne starzenie się populacji potrwa do około 2055 roku. Później sytuacja się ustabilizuje, ale nie poprawi - po prostu osiągniemy nowy punkt równowagi.
Do którego roku sięgają te prognozy Eurostatu?
- Do końca wieku - do 2100 roku. Ale kluczowy moment to właśnie rok 2055, kiedy cały proces starzenia się populacji osiągnie swoją kulminację.
To jaki będzie udział osób w wieku 65+ w populacji?
- Będzie to trochę ponad jedna trzecia ogółu ludności. A jeśli spojrzymy na ludność w wieku produkcyjnym - czyli od 20 do 64 lat, choć to bardzo liberalne założenie - to jej udział spadnie poniżej 50 proc. W praktyce może być jeszcze niższy, bo dziś wejście na rynek pracy następuje raczej bliżej 25. roku życia, a kobiety mogą przechodzić na emeryturę już w wieku 60 lat. Więc ta grupa "produkcyjna" jest zawyżona w tych prognozach.
Czyli w praktyce może się okazać, że jedna osoba pracująca będzie utrzymywać jedną osobę zależną: emeryta, rencistę albo dziecko?
- Tak, i to w optymistycznym scenariuszu, zakładając pełne zatrudnienie osób w wieku aktywności zawodowej i brak opóźnień w wejściu na rynek pracy. A przecież mamy osoby studiujące, okresy bierności zawodowej, wcześniejsze emerytury kobiet. W rzeczywistości ta relacja może być jeszcze mniej korzystna.
Na jakie obszary życia społeczno-gospodarczego to będzie miało największy wpływ? Rynek pracy, opieka zdrowotna, opieka nad osobami niesamodzielnymi, system emerytalny?
- Na wszystkie. Wprawdzie nasz obecny system emerytalny jest zaprojektowany całkiem rozsądnie - uwzględnia długość życia, więc im dłużej żyjemy, tym niższe jest wyliczone świadczenie, chyba że pracujemy dłużej i odkładamy więcej składek. Jednak w praktyce większość osób przechodzi na emeryturę od razu po przekroczeniu wieku ustawowego, nie kalkulując wysokości świadczenia. Do tego dochodzi presja polityczna - niskie emerytury są argumentem za dodatkowymi świadczeniami, jak trzynastki, czternastki czy renty wdowie.
- Wprawdzie symulacje pokazują, że w najbliższych dekadach deficyt systemu może się nawet zmniejszać, ale jednocześnie wysokość świadczeń i stopa zastąpienia będzie spadać - zbliżając się w kierunku 25 proc ostatniego wynagrodzenia. To poziom społecznie nieakceptowalny. Nikt nie chce przechodzić na emeryturę zostając z jedną czwartą dotychczasowych dochodów. Zwiększy się presja polityczna ze strony tej grupy, by zmodyfikować zasady przyznawania świadczeń, by były wyższe przy zachowaniu wczesnego wieku emerytalnego. To prowadzi do kolejnego problemu. Jeśli będziemy podwyższać te świadczenia, mimo wydłużania się życia, w sytuacji gdy jedna osoba pracująca ma utrzymywać jednego emeryta, rencistę czy dziecko, to będą musiały wzrosnąć podatki.
To może prowadzić do kolejnych napięć - społecznych, gospodarczych, politycznych.
- Gdy pokolenia z wyżu demograficznego lat 80. zaczną przechodzić na emeryturę, ich utrzymanie spadnie na barki znacznie mniej licznych pracujących roczników i jednocześnie praca tych osób będzie bardzo mocno opodatkowana. A w świecie, gdzie kapitał ludzki jest coraz bardziej mobilny, może to prowadzić do odpływu pracowników - będą się zastanawiać, czy warto pracować w kraju, gdzie dochód z pracy jest tak mocno obciążony podatkowo.
Czyli może to jeszcze pogłębić negatywny trend - odpływ pracujących, którzy są kluczowi dla i tak trudnego utrzymania systemu?
- Tak. Tym bardziej, że demografia w Europie Zachodniej, i przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, wygląda znacznie lepiej niż w Polsce. Te kraje będą potrzebować pracowników i będą ich przyciągać atrakcyjnymi warunkami - niższymi obciążeniami podatkowymi. U nas może zadziałać mechanizm odwrotny: im większe obciążenie pracujących, tym większy ich odpływ, co jeszcze bardziej pogłębi problem.
Czy my jako kraj odsuwamy ten problem - mimo że te negatywne trendy i długoterminowe prognozy demograficzne są znane?
- Mam wrażenie, że przesypiamy ten problem. Wprowadziliśmy w latach 90. i na początku XXI wieku rozwiązania, które teoretycznie pozwalają systemowi przetrwać nawet przy niekorzystnej demografii. Ale nie uwzględniamy tego, że utrzymanie obecnych zasad - zwłaszcza dotyczących wysokości świadczeń emerytalnych czy zdrowotnych - będzie coraz trudniejsze. NFZ ma obowiązek bilansowania się, więc jeśli brakuje środków, musi ograniczać świadczenia. To działa na papierze, ale ignoruje realne potrzeby społeczne.
- Prognozy pokazują, że obecny system może się utrzymać, ale tylko pod warunkiem, że świadczenia będą ograniczane. A to nie będzie społecznie akceptowalne. Może być tak, że zestarzejemy się szybciej, niż zmodernizujemy gospodarkę, wykorzystując nowe technologie.
Nie pytam o podniesienie wieku emerytalnego - bo to temat politycznie zabetonowany. Ale co można realnie zrobić "na teraz"?
- Najważniejsze, moim zdaniem, to zmiana podejścia do polityki migracyjnej. Mimo że właśnie od tego coraz bardziej zależny jest nasz rynek i stabilność finansów publicznych, to nastawiamy się coraz bardziej negatywnie wobec tego zjawiska. Dziś oficjalne dokumenty rządowe mówią, że nie chcemy pozyskiwać pracujących z zewnątrz, że co najwyżej możliwa jest selektywna migracja specjalistów w tych sektorach, gdzie są głębokie deficyty. Jednak przy tak słabej demografii i braku wystarczającej liczby urodzeń, to jedynym sposobem na szybkie wzmocnienie rynku pracy jest właśnie migracja. Tymczasem zamiast budować systemowe rozwiązania, zamykamy się na ten temat i nie pracujemy, by systemowo podejść do problemu. To, że obecnie mamy sporą grupę pracowników z innych krajów, nie było wynikiem długofalowej prowadzonej polityki, ale tego, co się wydarzyło, przede wszystkim wojny na Ukrainie. Jesteśmy krajem okazjonalnej migracji, bez systemowego podejścia, a konkurencja międzynarodowa o pulę potencjalnych pracowników-imigrantów będzie coraz większa.
Rozmawiała Monika Krześniak-Sajewicz













