Lek na polską biedę
Ubożenie społeczeństwa jest złe także dla bogatszej jego części. W Polsce od lat stoją za nim wysokie koszty pracy i brak woli politycznej do ich zmniejszenia.
W 2004 r. nasza gospodarka przyspieszyła w tempie 5,4 proc. produktu krajowego brutto. Mimo to przybyło Polaków żyjących w skrajnym ubóstwie. Ich liczba przekroczyła 4,5 mln. Co to ma wspólnego z przedsiębiorcami? Ano ma, i to wiele, choć teoretycznie los ubogich mógłby pozostawać dla nich obojętny.
Rewolucja i kiełbasa
- Dziś, gdy politycy zaczynają karmić nas kiełbasą wyborczą, przedsiębiorcy powinni być wyczuleni na obietnice poprawy dobrobytu (czytaj zwiększenie transferów socjalnych) najbiedniejszych. W gospodarce niczego nie dostaje się za darmo. Za taką "pomoc" państwo zapłaci pieniędzmi wyciągniętymi z portfeli przedsiębiorców - tłumaczy Richard Mbewe, główny ekonomista WGI. Nawiasem mówiąc, takie rozwiązanie sprawy obróciłoby się przeciw samym najuboższym.
- Jeśli ktoś oczekuje, że kiedy zabierze bogatym i da biednym, komukolwiek pomoże, jest w błędzie. Takie działanie jest demoralizujące i uzależnia biednych od pomocy społecznej. Często na całe życie - uważa Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP.
Powiększająca się rzesza biednych niesie ze sobą inne niebezpieczeństwa, także dla biznesu.
- Większa bieda to wzrost przestępczości i patologii, które negatywnie wpływają na działalność firm czy na przyciąganie inwestorów - uważa ekonomista PKO BP.
Richard Mbewe przypomina natomiast rewolucję październikową.
- Jej przyczyną była desperacja skrajnie biednych i głodnych ludzi, którzy postanowili zabrać bogatym, utożsamianym dziś z przedsiębiorcami - mówi ekonomista WGI.
Na razie rewolucja w Polsce wydaje się mało prawdopodobna, jednak niezadowolenie społeczne może mieć inne bardziej realne konsekwencje.
- Już dziś wygrywają na nim partie populistyczne. Jeśli bieda będzie się powiększała, przybędzie ludzi gotowych oddać na nie swój głos. A nierozsądny układ polityczny może zaprzepaścić 15 lat reform - dodaje Łukasz Tarnawa.
Dać narzędzie
Ekonomiści są zgodni, że główną przyczyną ubożenia i rozwarstwienia dochodowego społeczeństwa jest bezrobocie. Pod względem jego wysokości wiedziemy w Europie prym. Radzą też politykom, co zrobić, by tę sytuację zmienić.
- Ci ludzie mają do zaoferowania swoje ręce i głowy. Dlatego trzeba dać im pracę. Mogą to zrobić tylko przedsiębiorstwa, bo tylko one netto tworzą miejsca pracy (państwo tworzy je z pieniędzy zabieranych firmom w formie podatków). Ale żeby do tego doszło, należy zmniejszyć koszty pracy. Żadne programy aktywizacyjne czy osłonowe (na które pieniądze także pochodzą od firm) nie zmienią sytuacji - twierdzi Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha.
Ekonomiści wyliczają inne działania, które pozwoliłyby na poprawę bytu najuboższych, a tym samym na poprawę sytuacji całej naszej gospodarki. Część obliczona jest na lata. To wyrównanie szans edukacyjnych młodzieży, zwiększenie mobilności ludzi (by mogli podróżować koleją nawet kilkadziesiąt kilometrów do aglomeracji, gdzie łatwiej o pracę) czy zreformowanie transferów socjalnych, by trafiały tylko tam, gdzie rzeczywiście są potrzebne.
- Ograniczenie i lepiej kontrolowana dystrybucja wydatków socjalnych pozwoliłyby na zmniejszenie składek na ZUS, w efekcie czego mimo zmniejszenia pomocy społecznej wzrosłoby zatrudnienie, bo spadłyby ponoszone przez firmy koszty zatrudniania pracowników. Takie podejście do problemu jest największym wyzwaniem dla nowego układu politycznego. Pytanie, czy wystarczy mu odwagi - dodaje ekonomista PKO BP.
Bartosz Krzyżaniak