Lokata - proszę bardzo, pożyczka - może u kolegi...

Minister Belka, w procesie kształtowania polityki monetarnej w ostatnich miesiącach, występuje w trzech postaciach. I nie jest to w żaden sposób związane ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia.

Minister Belka, w procesie kształtowania polityki monetarnej w ostatnich miesiącach, występuje w trzech postaciach. I nie jest to w żaden sposób związane ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia.

Po pierwsze jest Janosikiem, który zrobił zamach na nasze oszczędności poprzez opodatkowanie płynących z nich zysków, po drugie jest lobbystą naciskającym na Radę Polityki Pieniężnej (co prawda niezwykle subtelnie) by przyspieszyła obniżanie obowiązujących w Polsce stóp procentowych, ale - po trzecie - jest dobroczyńcą; dobroczyńcą bankowców. Zapewne mimowolnym, ale jednak. Jest też najmniej popularnym ministrem w rządzie, ale to raczej zrozumiałe i już nieco inna bajka.

Krytykowana za zbyt restrykcyjną politykę monetarną Rada Polityki Pieniężnej już sześciokrotnie w tym roku obniżała podstawowe stopy procentowe, w sumie o 7,5 punktu. W tym miejscu nie warto zastanawiać się czy to za mało i o ile za mało - wielokrotnie o tym pisaliśmy. Warto natomiast zauważyć, że banki, na obniżki stóp, zareagowały bardzo energicznie i znacząco: głęboką obniżką oprocentowania depozytów. Zapomniały natomiast o równie istotnej obniżce oprocentowania kredytów. Oprocentowanie pieniędzy przetrzymywanych na rachunkach oszczędnościowo-rozliczeniowych (ROR) spadło w tym roku (średnio w 20 największych bankach detalicznych) o 5,15 pkt. procentowego, a kredytów udzielanych w ramach ROR zaledwie o 2 pkt. procentowe. Podobnie dzieje się we wszystkich innych kategoriach depozytów i kredytów. W konsekwencji osiągnęliśmy zupełnie absurdalną i niespotykaną w całym cywilizowanym świecie różnicę w oprocentowaniu kredytów i depozytów na poziomie 16,3 proc. (w ROR), a przy lokatach i kredytach dłuższych ponad 10 proc.

Reklama

Dlaczego tak się dzieje? Zwyczajnie: banki, jakby to dziwnie nie brzmiało, nie są zainteresowane udzielaniem kredytów. Ponieważ: "tylko z tym kłopot, trzeba badać zdolność kredytową, oceniać ryzyko..." deponenci nie mają alternatywy więc nie wycofają swoich pieniędzy z banków ba, przyniosą kolejne (o ile je będą mieli)" wystarczy kupić bezpieczne obligacje skarbowe.

I tu dochodzimy do miejsca w którym minister Belka pełni, mimowolnie, rolę dobroczyńcy bankowców.

Przyczynił się (nie przeceniał bym roli, ale jednak) do obniżki stóp procentowych - nie spowodował, bo nie mógł, obniżki oprocentowania kredytów.

- Poprzez wprowadzenie podatku od dochodów z oszczędności, który ma przynieść budżetowi niespełna 2 mld złotych wpływów, "nagonił" bankom ponad 10 mld złotych depozytów długoterminowych w postaci lokat jakie zostały założone w listopadzie. Nawet jeżeli tylko 10 proc. tej kwoty to pieniądze "nowe", ze skarpet i bieliźniarek, to i tak jest to znaczący przyrost.

- Konieczność sfinansowania deficytu budżetowego, przy utrzymujących się wysokich stopach procentowych, zapewnia bankom dostatek wysoko oprocentowanych obligacji skarbowych.

Polski system bankowy w ostatnich latach uległ ogromnym przemianom, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że niekoniecznie tym najistotniejszym dla zwyczajnych klientów. Jest to sektor o największych przemianach własnościowych, praktycznie już sprywatyzowany, tyle że za tymi przemianami nie nadążają przemiany w ofercie, ich rozszerzenie i uatrakcyjnienie. Strategia większości banków sprowadza się jedynie do rozbudowy sieci, poprawy dostępu do klienta. Pamiętam, jak kilka lat temu, z wypiekami na twarzy szedłem na rozmowę z nowo mianowanym prezesem jednego z wiodących na naszym rynku banków. Miałem nadzieję na prawdziwą intelektualną ucztę, miałem nadzieję, zwyczajnie, wiele nauczyć się o nowych produktach, nowoczesnej inżynierii finansowej. Dowiedziałem się, że bank będzie dynamicznie rozwijał... sieć oddziałów. Niestety, niewiele się w tej materii zmieniło, a coraz bardziej przypomina to politykę kolonialną swego czasu uprawianą przez państwa europejskie w Afryce.

Bankowcy oczywiście mówią, że oprocentowanie depozytów mogłoby być wyższe, gdyby... gdyby nie gnębiący ich NBP. Solą w oku są rezerwy obowiązkowe (5 procent depozytów), które muszą być odprowadzane na nie oprocentowany rachunek w NBP. Przypomnijmy, że wysokość rezerw została już obniżona tyle, że banki mają obowiązek uwolnione w ten sposób środki lokować w nisko oprocentowanych obligacjach. Gdyby te pieniądze zostały uwolnione (zamienione na papiery rynkowe) a rezerwy obowiązkowe zlikwidowane to, ho, ho... Banki miały by jeszcze lepsze wyniki finansowe, nie musiały by wcale udzielać kredytów, restrukturyzować swojej działalności ani przygotowywać nowych produktów. Taki to rynek.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: pożyczka | bank | minister | Belka | oszczędności
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »