LOT dla SAS: a dlaczego nie?
Czy SAS byłby dla nas partnerem idealnym? Niekoniecznie. Warto pamiętać, że ta firma jest wprawdzie spółką giełdową, ale w połowie - państwową.
Wczorajsza "Rzeczpospolita" opublikowała komentarz ostro krytykujący ideę powiązania skandynawskich linii lotniczych SAS z PLL LOT. Taki związek, jej zdaniem, byłby niczym więcej, jak tylko powtórzeniem błędu, który już raz polscy urzędnicy zrobili sprzedając pakiet LOT szwajcarskiemu Swissairowi. "Rz" autorytatywnie twierdzi, że SAS to tylko mała linia o przerośniętych ambicjach, która może rychło znaleźć się w podobnej sytuacji, jak szwajcarski bankrut. Teza ciekawa, ale jej uzasadnienie nie przekonuje.
Po pierwsze - SAS rzeczywiście nie jest największym przewoźnikiem świata, ale należy do liderów bardzo silnej grupy Star Alliance. Jakie by nie były ambicje skandynawskich menedżerów, zdają oni sobie sprawę z tego, że ich ăoknem na świat" jest i będzie sojusz z Lufthansą i kilkunastoma innymi liniami. A to, że SAS myśli o ekspansji w regionie Bałtyku, jest całkiem logiczne - podobną drogą poszły inne skandynawskie firmy, choćby z bankowe czy medialne.
Po drugie - Skandynawowie, choć także ucierpieli na załamaniu ruchu lotniczego po 11 września, zanotowali w ubiegłym roku mniejsze straty niż liderzy branży. Wcześniej niż inni zaczęli racjonalizować siatkę połączeń i ciąć zatrudnienie. Niewątpliwie pomogło im też to, że przewozy przez Atlantyk stanowiły tylko kilka procent przychodów, wielokrotnie mniej niż u konkurentów.
Po trzecie - północny przewoźnik jest na razie jedynym, który otwarcie zgłosił zainteresowanie kupnem pakietu akcji LOT. Zarówno British Airways, jak i Lufthansa o wiele chętniej mówią o włączeniu w pierwszym etapie polskiej firmy do swoich aliansów. Rzut oka choćby na podane w poniedziałek wyniki kwartalne BA wystarczy, by zrozumieć ten wyraźny brak zapału do wykładania gotówki.
Czy zatem SAS byłby dla nas partnerem idealnym? Niekoniecznie. Warto pamiętać, że ta firma jest wprawdzie spółką giełdową, ale w połowie - państwową. W dodatku druga część należy do trzech rządów: Szwecji (21,4 proc.) oraz Danii i Norwegii (po 14,3 proc.). I choć kraje te łączy nordycka przyjaźń, miewają rozbieżne interesy - np. Szwedzi nie mogą wciąż pogodzić się z tym, że SAS prowadzi swój hub w Kopenhadze zamiast w Sztokholmie. SAS jest więc areną walki politycznej, której bohaterowie co jakiś czas wracają do pomysłu pełnej prywatyzacji firmy lub/i jej podziału na trzech przewoźników narodowych. Na razie jednak strony zachowują status quo, które może przetrwać latami.
W odróżnieniu od "Rzeczpospolitej" nie ważyłbym się wyrokować, który inwestor byłby dla LOT najlepszym, a który najgorszym partnerem. Na pewno czas na takie transakcje jest dziś najgorszy z możliwych, a rynek lotniczy może w tym roku ulec bezprecedensowym zmianom. Byłoby jednak dobrze, gdyby upadły Swissair szybko przestał figurować w rejestrze akcjonariuszy LOT. A gdy nie można mieć tego, kogo się lubi, należy się sprzedać temu, kto chce i może sobie na to pozwolić.