Lotos nie zawiódł

Minął rok od giełdowego debiutu Lotosu. Początki gdańskiej grupy nie były imponujące. 10-procentowy zysk w pierwszym notowaniu wielu rozczarował, ale dziś można powiedzieć, że dobrze wykorzystała giełdową szansę - miliard złotych zebrany w ofercie publicznej.

Minął rok od giełdowego debiutu Lotosu. Początki gdańskiej grupy nie były imponujące. 10-procentowy zysk w pierwszym notowaniu wielu rozczarował, ale dziś można powiedzieć, że dobrze wykorzystała giełdową szansę - miliard złotych zebrany w ofercie publicznej.

Redukcja zapisów w ubiegłorocznej ofercie publicznej sięgała 97 proc. Warto było jednak je złożyć, bo w ciągu roku kurs Lotosu wzrósł o 65 proc., a co ważniejsze, spółka drożała szybciej od rynku i bezpośredniego konkurenta - PKN Orlen. Wzrost wyceny to nie tylko rezultat siły całej GPW i drogiej ropy, która odpowiada za znaczną poprawę wyników Lotosu. Spółka dużo częściej niż większy rywal pozytywnie zaskakiwała rynek kwartalnymi zyskami. Zyskiwała w stosunku do Orlenu także dlatego, że jest zaangażowana w sektor wydobywczy (w I kwartale wynik z tego tytułu stanowił 38 proc. całego zysku operacyjnego Lotosu). Inwestorzy szybko dostrzegli potencjał drzemiący w dobrze zarządzanej spółce, która owoce prowadzonego obecnie programu inwestycyjnego zbierze za kilka lat.

Reklama

Ostatnio rozgorzała dyskusja na temat skutków, jakie rodzi dla Lotosu przejęcie Możejek przez Orlen. Wzrośnie przepaść między zdolnościami produkcyjnymi największych polskich koncernów, a fuzja polsko-litewska, na której efekty poczekamy jednak jeszcze parę lat, osłabi rynkową pozycję Lotosu. Na transakcję lepiej popatrzeć jednak w kategoriach mniejszego zła. Gdyby to Rosjanie przejęli Możejki, ich wpływ na polski rynek byłby jeszcze większy. Z pojawieniem się silnych graczy ze Wschodu i tak nadal trzeba się liczyć. Kazachowie chcą inwestować na Łotwie, a do wzięcia mogą być jeszcze aktywa białoruskie. To ryzyko jest już wkalkulowane w wycenę Lotosu, który odpowiedzieć może jedynie dostosowaną do niego strategią.

Problemem spółki, w 59 proc. kontrolowanej przez Skarb Państwa, pozostaje jej upolitycznienie. Mimo pokaźnych zysków w 2005 r., akcjonariusze nie dostaną dywidendy. Państwową kasę mogą jednak zasilić środki, które Lotos przekaże za 31 proc. Petrobalticu (grupa kontroluje pozostałe 69 proc.). To właśnie poprzez tę spółkę grupa ma rozwijać działalność wydobywczą. W dużej mierze zależy ona jednak od decyzji politycznych, a te w sprawach przyszłości sektora paliwowego zmieniają się jak w kalejdoskopie. Ciągle nie można wykluczyć połączenia koncernów z Płocka i Gdańska, a nawet pozyskania zagranicznego inwestora, co wydaje się bardziej korzystne dla akcjonariuszy mniejszościowych Lotosu. Właśnie decyzje strategiczne, obok kursu ropy, będą najmocniej wpływać na rynkową wycenę Lotosu. W krótkiej perspektywie interesująca będzie strategia grupy na lata 2006-12, którą możemy poznać jeszcze w tym miesiącu. Inwestorzy powinni się z niej dowiedzieć, jak i za jaką cenę spółka chce zwiększyć możliwości przerobowe z obecnych 6 mln ton rocznie (wobec 10 mln ton Możejek i 13,5 mln ton rafinerii w Płocku). Jeszcze bardziej interesujący będzie sposób, w jaki Lotos chce do końca 2010 r. zabezpieczyć co najmniej połowę dostaw ropy ze źródeł własnych.

Na deser pozostają oczywiście rozpalające wyobraźnię inwestorów biopaliwa, które mają być przyszłością byłej Rafinerii Czechowice. Jeśli projekty grupy nie rozczarują rynku, a politycy nie zaczną mieszać w strategii Lotosu, spółka wobec Orlenu może być nadal wyceniana z premią.

Przemek Barankiewicz

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: lotos
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »