Łowcy skarbów i detektoryści
Największe fortuny nadal spoczywają na dnie mórz, bądź głęboko pod ziemią. Każdy z nas ulega ekscytacji odkrywania i w głębi duszy, nawet najbardziej poważni, skrycie marzą o sztabce złota wykopanej w ogródku u babci i zabawie w Indianę Jonesa. Czy poszukiwanie skarbów to tylko wielka przygoda, czy też sposób na biznes?
Skarby to tajemnice najwyższej rangi. Ukrywamy je w skrzyniach, bunkrach lub sejfach, na kontach, albo w tajnych skrytkach. Największym zainteresowaniem cieszą się te, które stały się "bezpańskie" i do dzisiaj pozostały nieodnalezione. W poszukiwaniach złota Eldorado, Bursztynowej Komnaty i innych zaginionych wspaniałości uczestniczą łowcy skarbów oraz archeolodzy wszystkich narodowości, jak świat długi i szeroki. Pytanie, na ile skarb może być zyskiem wyłącznie komercyjnym?
Najwięcej historii o nieziemskich skarbach zaczyna się pod koniec XV wieku, kiedy władcy iberyjscy zdecydowali się na podbój zamorskich rejonów. Nadzieję na szybkie wzbogacenie podchwyciła uboga szlachta, skuszona wizją złota dzikich Indian. Konkwistadorzy ogarnięci gorączką skarbów, pod płaszczykiem cywilizowania Nowego Świata i krzewienia chrześcijaństwa, nie przebierali w środkach "wycinając w pień" całe plemiona.
W jednym z pierwszych morskich transportów, słynny Hernan Cortez wysłał w podarunku dla swoich zwierzchników dwa złote naszyjniki wysadzane kilkuset szmaragdami. Miał to być niezbity dowód na słuszność "cywilizujących" wypraw. Mityczna Kraina Złota tak naprawdę nigdy nie została odnaleziona, choć po konkwistadorach jeszcze wielu śmiałków podejmowało to wyzwanie.
Ostatnim odnotowanym na kartach historii był zawodowy łowca skarbów - Amerykanin Percy Harrison Fawcett, który w 1925 roku, mając pięćdziesiąt osiem lat, wyruszył wraz z synem do amazońskiej dżungli... jednak ślad po nich zaginął.
W ciągu dwóch stuleci XVI i XVII, według obliczeń historyków przeprowadzonych na podstawie dokumentacji z wypraw, przechowywanych w hiszpańskich i portugalskich archiwach, z podbitej Ameryki Środkowej wypłynęło w rejs do Europy około siedemnastu tysięcy ton srebra i stu osiemdziesięciu tysięcy ton złota. Biorąc pod uwagę sztormy, wojny i krwawe potyczki z piratami, w przybliżeniu kilkaset ton nigdy nie dobiło do portu i nadal spoczywa na dnie mórz i oceanów.
Wydaje się, że jest to jedyne pewne Eldorado, jakie pozostało.
Specjaliści od lokalizowania skarbów sugerują, że poza obszarem Morza Karaibskiego, "najzamożniejsze" są wody Indonezji między Sumatrą, Jawą a Borneo. Właśnie tam, krzyżowały się główne antyczne szlaki handlowe. Ogromne arabskie dhow, chińskie dżonki i hinduskie dungije przemierzały trasy z Japonii i Chin do Półwyspu Arabskiego, Afryki, Indii oraz Europy. Władze Indonezji ogłosiły oficjalnie, że są w posiadaniu map, na których zaznaczone są miejsca spoczynku ponad tysiąca wraków. Zainteresowanym wydobyciem potencjalnych skarbów oferują układ "fifty-fifty".
Podobne rozwiązanie wybrała Kuba - średniowieczny port przeładunkowy portugalskiej Konkwisty. Natomiast w Chile każdego roku władze wydają kilkadziesiąt licencji na poszukiwania, skoncentrowane głównie wokół archipelagu Juan Fernandez, do którego należy słynna z literatury i skarbów wyspa Robinsona Crusoe. Chętnych nie brakuje.
Człowiekiem, który wskrzesił gorączkę poszukiwania skarbów w XX wieku i udowodnił, że może być to intratne zajęcie był Mel Fisher, marzyciel, któremu się udało. Fisher założył firmę Treasure Salvors i poświęcił szesnaście lat na poszukiwania hiszpańskich galeonów Nuestra Senora de Atocha i Santa Margarita, które zatonęły podczas sztormu w 1622 roku niedaleko wybrzeża Stanów Zjednoczonych.
Przez szesnaście lat codziennie powtarzał: "Dzisiaj jest ten dzień. Znajdziemy". Cały czas musiał walczyć o inwestorów i zmagać się w ponad stu procesach o prawa do poszukiwań, które zawsze kończyły się pozytywnym dla niego werdyktem w sądzie najwyższej instancji.
Dwudziestego czerwca 1985 roku udało się - Nuestra Senora de Atocha został odnaleziony. Z wraku statku wydobył 7175 sztab złota, 1038 sztab srebra, 583 sztaby miedzi, 230 tys. monet srebrnych oraz tysiące sztuk biżuterii o łącznej wartości 450 milionów dolarów.
Innym przykładem zarobkowania na poszukiwaniu skarbów jest Robert F. Marx. Znany jako pionier nurkowania i geograf, brał udział w kilkudziesięciu wyprawach poszukiwawczych, m.in. statku Nuestra Senora de las Maravillas, który zatonął w 1656 r. w pobliżu Wysp Bahama.
Ostatecznie nie znalazłszy upragnionego skarbu Marx skwapliwie wykorzystał magię samego poszukiwania opisując swoje wyprawy w kilkudziesięciu opublikowanych książkach.
Zresztą temat skarbów od zawsze szedł w parze z literaturą i filmem, żeby wspomnieć choćby takie nazwiska jak Roberta L. Stevensona - autor "Wyspy skarbów", czy Josepha Conrada, który sam będąc marynarzem znał wiele legend o skarbach.
Ciekawym przypadkiem jest również niemiecki przedsiębiorca - Tilman Walterfang. Podobnie jak Robert Marx był zapalonym płetwonurkiem i od tego zaczęła się jego przygoda. W swojej firmie zatrudniał Indonezyjczyka, który nieustannie opowiadał mu o niesamowitych odkryciach w pobliżu jego rodzimej wyspy - Belitung. Skuszony tą wizją Tilman postanowił zmienić diametralnie swoje życie. Sprzedał cały majątek, zlikwidował firmę i przeprowadził się na wyspę, gdzie bez reszty poświęcił się nurkowaniu w poszukiwaniu skarbów.
Przez lata stworzył międzynarodową ekipę, złożoną z profesjonalnych poszukiwaczy oraz podwodnych archeologów. Na poczet nowego przedsięwzięcia zainwestował ogromne pieniądze w specjalistyczny sprzęt, który umożliwiał szczegółową penetrację morskiego dna. W 1998 roku natrafił na imponujący ilością zbiór ceramiki, która według archeologów pochodziła sprzed tysiąca lat tj. z czasów chińskiej dynastii Tang.
Niemiec zwrócił się z prośbą o wycenę do prestiżowego londyńskiego domu aukcyjnego Sotheby's. Wstępnie rzeczoznawcy byli gotowi wystawić ceramiczne znalezisko na sprzedaż, płacąc po kilka funtów za sztukę, ale gdy potwierdziły się domysły archeologów wystąpili ze znacznie lukratywniejszą propozycją. Zniesmaczony rynkową spekulacją Walterfang odmówił. Postanowił zainwestować kilka milionów dolarów w konserwację i stworzyć coś na miarę prywatnego muzeum. Obecnie o ceramikę odkrytą przez Tilmana Walterfanga ubiegają się trzy miasta: Doha w Katarze, Szanghaj w Chinach oraz Singapur. Wszystkie trzy identyfikują się kulturowo z antyczną ceramiką, ale żadne z nich do tej pory nie uzyskało do nich prawa własności.
Rozwiązanie, które wybrał Walterfang wydaje się najbardziej korzystne z kilku powodów. Przede wszystkim ze względu na problemy dotyczące prawa własności drogocennych znalezisk i nagonkę środowiska archeologów, którzy często traktują poszukiwaczy jak "hieny cmentarne" żądne wyłącznie zysku.
Horacio Pardo - lider szeroko zakrojonego projektu poszukiwań archeologicznych na Rio del Plata, uważa, że w tym środowisku powinna obowiązywać żelazna etyka strzegąca dóbr dziedzictwa kulturowego. Sam współpracuje od lat z profesjonalnymi odkrywcami m.in. ze wzorem "dobrego" poszukiwacza skarbów Barry'm Clifford'em. Clifford to zasłużony dla archeologii podwodnej Amerykanin, uhonorowany nagrodą przyznaną przez Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej.
Najbardziej spektakularnym odkryciem, którym może się pochwalić jest odnalezienie wraku statku pirackiego Whydah. Skarby można podziwiać w stworzonym przez niego muzeum - Expedition Whydah Sea Lab & Learning Center w Provincetown. Clifford został bohaterem programów dokumentalnych National Geographic, Discovery Planet, jest również autorem kilku książek.
Poszukiwania skarbów to nie tylko przygoda i splendor odkrywcy, ale przede wszystkim poważna, długoterminowa inwestycja angażująca duże pieniądze, pracę wielu ludzi i specjalistyczny sprzęt: radary, roboty przeznaczone do penetracji morskiego dna, a nawet materiały wybuchowe.
Liczne "niechlubne" ekspedycje na Morzu Karaibskim i Archipelagu Filipińskim wzbudziły wiele kontrowersji i spowodowały protest zarówno w środowisku archeologów i ekologów. Efektem tego jest przyjęta przez UNESCO w 2001 roku Konwencja o Ochronie Dziedzictwa Podwodnego, która zabrania kupna, sprzedaży i wydobywania skarbów podmorskich w celach komercyjnych. Pomijając ekologię i spór z archeologami na państwowych etatach, dodatkowym problemem jest sprawa podziału ewentualnego zysku pochodzącego z odkrycia skarbu, czyli zarobku firm, które zainwestowały w poszukiwania i liczą choćby na "znaleźne", które w najgorszym wypadku pokryje koszty, czasami równie cennych jak znaleziska ekspedycji.
Pierwszą firmą notowaną na giełdzie, zajmującą się "przemysłowym" wydobywaniem skarbów jest Odyssey Marine Exploration z Tampy na Florydzie.
Pomimo licznych sukcesów i optymistycznych prognoz firma nie zawsze może się pochwalić zyskami. W 2007 roku ekspedycja Odyssey Marine Exploration odkryła szczątki statku Las Mercedes, który na początku XIX wieku zatonął u wybrzeży Portugalii, zaatakowany przez Anglików.
W ładowni statku były setki tysięcy złotych i srebrnych monet. Firma Odyssey dyskretnie załatwiła sprawę i szybko przetransportowała znalezisko do Stanów Zjednoczonych zanim ktokolwiek zareagował. Nie uszło to jednak uwadze Hiszpanów, którzy gdy tylko zorientowali się w sytuacji wystąpili o prawo własności do sądu na Florydzie.
Rozprawa była długa i skomplikowana, bo o zwrot skarbu wystąpiło też Peru, ponieważ tam były bite monety, pojawiły się także roszczenia potomków kupców finansujących rejs Las Mercedes.
Prawnicy firmy Odyssey zawzięcie walczyli dowodząc, że to była własność prywatna, obecnie wskutek przedawnienia "bezpańska".
Było o co walczyć, bo skarb został wyceniony na pół miliarda dolarów. Ostatecznie sąd przyznał pełne prawo do skarbu Hiszpanom, którzy przedstawili dokumentację rejsu i dowody, że ówczesna tragedia została wynagrodzona osobom prywatnym partycypującym w kosztach rejsu. Odyssey Marine Exploration choć zapowiedziała apelację musiała oddać skarb, co do monety.
Na mniejszą skalę wydobywaniem skarbów zajmują się, tzw. Detektoryści.
Najczęściej posługują się w tym celu wykrywaczem metali. Do tej grupy zaliczają się przede wszystkim pasjonaci i hobbyści, którzy w wolnym czasie, zamiast wędkarstwa, czy kolekcjonowania znaczków wybierają się w teren ze swoim wykrywaczem. W większości krajów są jednak potępiani i oskarżani o niszczenie istniejących stanowisk archeologicznych. Najczęściej, odnalezione przez nich skarby pozostają skarbami, z tym że zmienia się miejsce ukrycia.
Jakkolwiek oceniać niezależnych odkrywców, bez względu, czy będzie to poważna finansowo i ryzykowna inwestycja, czy sposób na weekendowy relaks, poszukiwanie skarbów zawsze będzie kuszące. Nawet jeśli poszukiwacze nie zawsze mogą liczyć na hojne "znaleźne", czy fortunę ze sprzedaży skarbu, na pewno zasługują na podziw ze względu na pasję, która czasami odkrywa nieznaną dotąd historię człowieka.
Michał Mądracki