McCarthy - reaktywacja - potrzebny od zaraz
Rok temu staliśmy nad przepaścią, a teraz uczyniliśmy ogromny krok naprzód - powiedział niegdyś, podobno, bo zniknęło to już w mrokach historii, Władysław Gomułka (dla tych, którzy nie pamiętają kto to był: I sekretarz przewodniej siły narodu, czyli PZPR, w latach 1956 - 70), niezapomniany towarzysz Wiesław. Co bardziej złośliwi przypisywali mu również stwierdzenie, że kupę już zrobiliśmy, ale mamy też jeszcze kupę do zrobienia.
Oczywiście trudno spodziewać się, że jakikolwiek premier, w jakimkolwiek expose, powie np. T...K...M... i my wam dopiero pokażemy. Każdy, na swój sposób, zapewnia, że zrobi wszystko "by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". A my mamy pomagać. My pomagamy, tak jak umiemy, tymczasem, z każdym rokiem, deklaracje, zapowiedzi i obietnice coraz mniej pasują do rzeczywistości. Szczególnie właśnie w dziedzinie przejrzystości zarządzania państwem, transparentności procesów administracyjnych, czystości procedur na styku państwo - biznes. Zaledwie kilkanaście dni temu minister Janik wyrażał zadowolenie, że w międzynarodowych badaniach korupcji uplasowaliśmy pod koniec piątej dziesiątki, w samym środku stawki. W środku, nie na końcu. Wynik może i byłby dobry, gdybyśmy mozolnie wdrapywali się z ostatniego miejsca i byli już w środku stawki, tyle tylko, że my z każdym rokiem tracimy kilka pozycji. Miast poprawiać swoją lokatę, tracimy w rankingu - inni idą szybciej, sprawniej i prostszą drogą.
Nie przebrzmiały jeszcze słowa ministra od policji i spraw wszelakich, a już kilku jego doradców, o wyjątkowo dziwnych i pokrętnych nazwiskach, straciło pracę. Minister obwieścił odniesienie kolejnego sukcesu w walce z korupcją. A dla mnie jest to kolejna porażka, przyznanie się do błędu, że w odpowiednim czasie procedury nie zadziałały. Albo ich nie było. Wielce wątpliwy to powód do zadowolenia.
Teraz trwa prawdziwe polowanie na czarownice, w oparciu o wyjątkowo powierzchowną, na kolanie, na zamówienie napisaną, ustawę antykorupcyjną. Kolejne kontrole, niemalże na wzór komisji senatora McCarthy"ego, działającej w latach pięćdziesiątych, w Stanach Zjednoczonych, badają czy nie jest ona łamana, obchodzona, omijana. Każdy sukces (wytropienie kolejnego urzędnika łamiącego zapisy ustawy) obwieszczany jest jako kolejny krok na drodze walki z korupcją. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to działanie w myśl zasady: łapać złodzieja, bo w powstałym zamieszaniu łatwiej ukryć się prawdziwemu złodziejowi. Amerykański senator stał się symbolem obśmiewanego później maccartyzmu, przypomnijmy więc, że przewodniczył on komisji do badania lojalności urzędów i obywateli wobec państwa. Jak tak dalej pójdzie to tęsknota za uwspółcześnioną i ucywilizowaną wersją maccartyzmu będzie się nasilała, a może wręcz stanie się on nieodzowny.