Na "cichym froncie" wojna już trwa

Irański program jądrowy swoją historią sięga głębokich lat 60. minionego stulecia. Istnieją poważne przesłanki wskazujące na to, że już Szach miał poważne ambicje związane z programem wojskowym, czyli z budową broni atomowej. Paradoksalnie, rewolucja 1979 r. wyszła naprzeciw problemom i niepokojom społeczności międzynarodowej związanej z tym programem, ponieważ został on wtedy przerwany na około dekadę.

Pod koniec lat 80. został on reaktywowany i w sposób częściowo ukryty doprowadził do poważnego rozwoju irańskich możliwości w zakresie produkcji i wzbogacaniu uranu. Przekazane przez opozycję irańską materiały, wskazujące na istnienie nie do końca znanych instalacji jądrowych Iranu, spowodowały na początku poprzedniej dekady poważny szok w społeczności międzynarodowej i zmusiły ją do próby powstrzymania rozwoju programu atomowego Ajatollahów.

Blisko granicy krytycznej

W latach 2003-2009 prowadzono intensywne działania dyplomatyczne, zmierzające do opóźnienia bądź zatrzymania programu atomowego, a przede wszystkim prac związanych z nuklearnym cyklem paliwowym skupionym właśnie na wzbogacaniu uranu. To, co zmieniło się w ostatnich dwóch latach w państwie Ajatollahów, to przejście od pomysłu do przemysłu, czyli od fazy testowania i opanowywania technologii do fazy produkcji na półprzemysłową skalę nisko wzbogaconego uranu. W ostatnich czasach ostrożne estymacje wskazują na to, że Iran posiada już ponad 5 ton nisko wzbogaconego uranu, z poziomem wzbogacenia ok. 5 proc. oraz, co szczególne niebezpieczne, ok. 100 kg sześciofluorku uranu wzbogaconego na poziomie ok. 20 proc. Jest to ostatni poziom, który mieści się jeszcze w ramach zobowiązań międzynarodowych, których stroną jest Iran. To, co może wydarzyć się w najbliższym czasie, może troszkę przypominać działania chirurga szykującego się do operacji. Iran wyłożył na stół wszystkie niezbędne instrumenty i stoi przed decyzją czy rozpocząć operację. W przypadku irańskich władz najistotniejsze jest teraz podjęcie decyzji czy rzeczywiście rozpocząć definitywne prace nad konstruowaniem broni jądrowej, czy też pozostawić sobie opcję, która i tak przynosi mu już teraz realne korzyści.

Reklama

Z punktu widzenia Izraela sytuacja ta jest nie do zaakceptowania, dlatego że zmienia poważnie sytuację geopolityczna na Bliskim Wschodzie. Ostatnie dyskusje polityczne prowadzone przez izraelskich ekspertów i elity polityczne wskazują na to, że Izrael poważnie bierze pod uwagę wykonanie uderzenia wyprzedzającego, tak jak to uczynił kiedyś. W 1981 r. Izrael przeprowadził atak na instalacje jądrowe Iraku, reaktor plutonowy Osira, co zatrzymało na pewien okres realne postępy irackiego programu jądrowego. Taki scenariusz rozpatrywany jest także dzisiaj, chociaż nie ma pewności czy w przypadku bardzo szeroko rozbudowywanych instalacji jądrowych Iranu, rzeczywiście dałoby się ten program zatrzymać. Tym bardziej, że atak ten mógłby spowodować pchnięcie Iranu na drogę jądrową, czyli dać im argument, żeby tę bron rzeczywiście wypracować.

Bliskowschodni wyścig zbrojeń

Z punktu widzenia Izraela trudno się zgodzić z argumentacją, że uzyskanie przez Iran broni jądrowej mogłoby przyspieszyć wyścig jądrowy na Bliskim Wschodzie, czy też doprowadzić, co jest już bardzo ciężko zrozumiałym argumentem, do Holocaustu ludności Izraela w przyszłości. Są to dość słabe argumenty, natomiast to, co jest naprawdę istotne i o czym trzeba pamiętać, to, że w sytuacji, gdyby Iran uzyskał broń jądrową, nastąpiłoby dramatyczne pogorszenie się bezpieczeństwa Izraela i osłabienie jego pozycji na Bliskim Wschodzie, która obecnie jest wyjątkowo komfortowa, dlatego że jest to jedyne mocarstwo nuklearne mające zdecydowaną przewagę nad resztą. Nuklearny Iran, bez względu na to czy doszłoby dalej do konfliktów czy też nie, to kraj, który jest w stanie realnie ograniczyć bezpieczeństwo strategiczne Izraela. Dlatego Izrael musi poważnie rozważyć wszelkie możliwe opcje. Z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, bez względu na to czy będą one brały udział w operacji czy zostawią Izraelowi wolną rękę, taka czy inna wojna zawsze wprowadzi je do gry i zawsze będzie wywierała wpływ na ich sytuację w tym rejonie. Czy Izrael zaatakuje sam czy z pomocą Stanów Zjednoczonych, USA i tak będą stroną konfliktu.

Iran konta reszta świata?

Irański program nuklearny to jest przede wszystkim problem w skali globalnej. Jest on od miesięcy dyskutowany przez wszystkie ważniejsze państwa na arenie międzynarodowej, przy wykorzystaniu większości liczących się instytucji politycznych, takich jak Rada Bezpieczeństwa ONZ. Warto również zwrócić uwagę, że jest to problem regionalny, gdyż dużą przeszkodą dla państw regionu Zatoki Perskiej. Z jednej strony dlatego, że wiele tych państw obawia się wzrostu siły militarnej oraz politycznej Iranu. Wiadomo oczywiście, że żadne państwo nie jest zadowolone z sytuacji, w której kraj sąsiadujący z nim staje się o wiele silniejszy. Z drugiej strony, wiele państw regionu, zwłaszcza Kuwejt, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, bardzo mocno współpracuje politycznie i wojskowo ze Stanami Zjednoczonymi. Na ich terytoriach zlokalizowanych jest blisko 50 amerykańskich baz wojskowych, które w subtelny sposób otaczają Iran. Państwa te obawiają się, że w sytuacji, gdyby doszło do większego konfliktu militarnego w regionie, który to konflikt siłą rzeczy z jednej strony dotyczyłby Iranu a z drugiej USA, to amerykańskie bazy zlokalizowane na terytorium tych państw arabskich, stałyby się celem ataku uderzeniowego czy odwetowego ze strony Iranu, przy wykorzystaniu broni konwencjonalnej bądź też broni masowego rażenia. Z drugiej strony, region Zatoki Perskiej jest bardzo istotną energetycznie strefą o znaczeniu globalnym.

Izrael nie jest osamotniony

Kwestia irańskiego programu nuklearnego to również ogromny problem dla Izraela. Izrael bardzo poważnie rozpatruje możliwości uderzenia militarnego na Iran, w celu osłabienia czy wstrzymania irańskiego programu nuklearnego. Technicznie Izraelczycy są do tego zdolni. Posiadają odpowiednią ilość wysokiej jakości samolotów bojowych, przede wszystkim amerykańskie samoloty F-15 oraz F-16, które zdolne byłyby dolecieć do Iranu, przełamać jego obronę powietrzną oraz zrzucić odpowiednią liczbę ładunków wybuchowych, burzących obiekty związane z irańskim programem nuklearnym. Problemem może być w tym przypadku brak powietrznych tankowców, które ze względu na odległość miedzy izraelskimi bazami sił powietrznych a Iranem byłyby niezbędne do tankowania samolotów w powietrzu tak, aby mogły one spokojnie dolecieć do Iranu, wykonać swoja robotę i bezpiecznie wrócić do baz na terytorium Izraela. Ich zakup jest obecnie rozpatrywany. Jest on możliwy zarówno pod względem finansowym, jak i politycznym. Izrael myśli nad zakupem odpowiedniej ilości tankowców produkcji amerykańskiej. Stany Zjednoczone już zaczęły przeprowadzać próbne sondaże oraz analizy na temat tego, jak ewentualna sprzedaż tankowców wpłynęłaby na sytuację w regionie. Pomimo braku oficjalnej zgody ze strony Waszyngtonu na sprzedaż tego typu uzbrojenia jest wielce prawdopodobne, że prędzej czy później taka transakcja będzie miała miejsce. Izrael nie jest w tej kwestii osamotniony - rozważane jest wsparcie izraelskiego uderzenia militarnego na Iran ze strony Amerykanów, czy to w postaci bezpośredniego udziału amerykańskich samolotów bojowych, czy też uderzenia w kluczowe instalacje nuklearne bądź też wojskowe Iranu, przy wykorzystaniu amerykańskich pocisków rakietowych średniego i długiego zasięgu, które są na wyposażeniu amerykańskich okrętów wojennych, stacjonujących na wodach Zatoki Perskiej. Kwestia uderzenia militarnego Izraela na Iran jest bardzo problematyczna. Z jednej strony, sam atak jest obarczony wielkim ryzykiem niepowodzenia, które skompromitowałoby Izrael i jego siły powietrzne, a także podburzyłoby moralny autorytet tego państwa. Z drugiej strony, konsekwencje polityczne nawet udanego ataku byłyby bardzo negatywne dla Izraela. Wiele państw arabskich, w tej chwili nawet oficjalnie nieprzychylnych Iranowi i irańskiemu programowi nuklearnemu, mogłyby bardzo głośno skrytykować ten atak, w niektórych przypadkach nawet część klasy politycznej tych państw mogłaby się opowiedzieć po stronie Iranu.

Iran vs. Izrael: co na to Irańczycy i ich sąsiedzi?

Bliski Wschód nie potrzebuje kolejnego konfliktu. Od początku 2011 r. przez państwa arabskie, od Afryki Północnej przez region Zatoki Perskiej, przetoczyła się fala rewolucji. Najkrwawszy przebieg Wiosna Ludów miała w Syrii, nieco łagodniej rewolucja przebiegała w Jemenie. W Bahrajnie i Kuwejcie władze tłumią niepokoje społeczne, wprowadzając prodemokratyczne reformy. W Iranie, państwie kulturowo odmiennym bo perskim, teokratycznym, bez cech demokracji, hasła arabskiej Wiosny Ludów się nie przyjęły. Iranowi zdecydowanie bliższym krajem niż państwa arabskie jest Pakistan. Prezydent Iranu zapewnia, że broń atomowa uznaje za relikt poprzedniej epoki. Z jednej strony deklaruje otwartość na dialog z Zachodem a nawet Izraelem, a z drugiej zapewnia, że Iran odpowie na atak z taką samą siłą z jaką zostanie zaatakowany. Także Mossad stwierdza, że działania mające podzielić władze i społeczeństwo w Iranie i tym samym zaktywizować tamtejszą opozycję, będą skuteczniejszym sposobem na walkę z silnym Iranem w regionie niż interwencja militarna. W związku z obecnym klimatem politycznym w Iranie, działania mające na celu zaktywizowanie opozycji państwa, mogłyby być bardzo skuteczne. Niespełna 3 tygodnie temu odbyły się wybory, z których całkowicie została wykluczona opozycja. Po pierwsze dlatego, że rada islamskiej ideologii stwierdziła, iż opozycja jest niewystarczająco religijna, a także ze względu na fakt, że część opozycjonistów jeszcze odsiaduje kary w więzieniach za udział w zielonej rewolucji, która wybuchła po wyborach z 2009 r. Trzeba mieć na uwadze fakt, że pomimo tego, iż Iran jest państwem teokratycznym, to w społeczeństwie nie dominują nastroje islamistyczne. W Iranie jest silna klasa średnia, bardzo dobrze wykształcona, która jeśli okoliczności na to pozwolą, może uformować nową elitę polityczną, bardziej oświeconą i może nie tak negatywnie nastawioną i do Zachodu i Izraela, jak obecnie rządzący. Dlatego działania mające na celu negatywne nastawienie społeczeństwa do władzy w Iranie w dłuższej perspektywie mogą okazać się bardziej skuteczne niż interwencja militarna. Zachodni badacze konsekwencje ataku Izraela na Iran określają jednym słowem: katastrofa. Mając na uwadze sytuację całego regionu, trudno się z tymi badaczami nie zgodzić.

Na "cichym froncie" ta wojna już trwa

Konflikt izraelsko-irański to konflikt, który trwa od kilku miesięcy, a może nawet kilku lat. Toczy się on w obszarze, który często uznajemy za kluczowy dla naszego współczesnego świata, wojny informacyjnej. Od wielu miesięcy Izrael i jego sojusznicy usiłują zwyciężyć tą wojną nim rozpocznie się konflikt tradycyjny, konwencjonalna wojna. Zaczynając od prób różnego rodzaju dezinformacji w sterowaniu opinią społeczną nie tylko Zachodu, ale przede wszystkim Iranu, po działania destrukcyjne systemu informacyjnego i informatycznego tego państwa. Drugim takim elementem jest próba oddziaływania na systemy i sieci teleinformatyczne, które stanowią trzon współczesnych państw - przykład robaka z Taxnet (?), który uszkodził irański system nuklearny. Trzecim elementem tej wojny jest wojna wywiadów, czyli osób, które mają za zadanie bez użycia konwencjonalnych środków wojskowych, uzyskać taką przewagę, aby tradycyjna wojna nie była potrzebna - wystarczy spojrzeć jak działalność informacyjna zmienia postawę innych państw arabskich w stosunku do Iranu i jego programu nuklearnego.

Gra WikiLeaks

Bardzo ważnym elementem wojny informacyjnej z Iranem są niedawne doniesienia WikiLeaks, prezentujące depesze oficerów wywiadu informujących, że irański program atomowy nie istnieje, że został w całości zamrożony działaniami na polu informacyjnym, zniszczeniem systemu informatycznego w obiektach służących do uzdatniania uranu, jak również to, że państwo irańskie zostało osamotnione w wojnie z Zachodem. Czy możemy jednak wierzyć doniesieniom Wikileaks? Zdania są podzielone, natomiast trzeba brać pod uwagę, że jest to informacja prawdziwa lub podlega dalszej weryfikacji, co do swojej prawdziwości i aktualności. Niemniej powinniśmy zwracać uwagę na to, co dzieje się w otoczeniu całej wojny z Iranem. Pytanie, czy ten atak jest jeszcze potrzebny, czy nie okaże się, że będzie on podobny do ataku irackiego, gdzie nie udało się odnaleźć broni masowego rażenia i gdzie cele, które przyświecały rozpoczęciu wojny, okazały się fałszywe, a przede wszystkim bardzo mocno wzburzyły opinie publiczną?

Syria: preludium konfliktu zbrojnego?

W przypadku problemu irańskiego programu nuklearnego bardzo istotną sprawą jest kwestia syryjska. Trwające od ponad roku powstanie, czy też wojna domowa w Syrii, bardzo krwawo tłumiona przez syryjskie jednostki podległe władzom cywilnym jest rozgrywana przez wiele państw, zarówno zachodnich jak i Iran, również do pewnych rozgrywek politycznych dotyczących całego regionu. Warto zwrócić uwagę, że z jednej strony po stronie opozycjonistów opowiada się większość państw arabskich oraz Stany Zjednoczone i ważniejsze państwa Zachodu, takie jak Francja czy Wielka Brytania. Z drugiej strony reżim Baszara al Assada wspierany jest przez Rosję i Chiny, a także przez Iran i to zarówno politycznie, finansowo, jak i wojskowo. Warto wiedzieć, że sprawa syryjska to nie jest tylko kwestia walki politycznej wewnątrz w kraju, ale także na arenie międzynarodowej w szerszym kontekście, o wielkim znaczeniu dla całego regionu.

Czy przez konflikt irański zabraknie nam paliwa?

Jednym z pytań, które jest często zadawane w związku z potencjalną wojną Izraela z Iranem, jest to, jak w wyniku potencjalnego konfliktu zachowają się ceny paliw? Czy go nie zabraknie? Na oba pytania odpowiedź brzmi: To zależy. Przede wszystkim odcięcie ropy z samego Iranu, który produkuje ok. 9 proc. dostaw globalnych ropy naftowej, nie powinno mieć większego wpływu, dlatego że większość państw, które zużywają bardzo dużo ropy naftowej, na takie okazje ma przygotowane rezerwy. Dla Polski np. poziom rezerw obowiązkowych paliw płynnych wynosi ok. 96 dni i w związku z tym, jeżeli taki konflikt trwałby krócej niż 2-3 miesiące, nie powinno być większego problemu. My nie importujemy ropy naftowej z Iranu, więc dla nas odcięcie ropy z Iranu miałoby charakter marginalny. Natomiast, gdyby sytuacja ta miałaby potrwać dłużej, pewne perturbacje mogłyby się zacząć, ale to prawdopodobnie zostałoby łatwo uzupełnione zwiększoną produkcją w krajach, takich jak np. Arabia Saudyjska. Już kilka razy zwiększenie podaży przez niektórych producentów owocowało wyrównaniem potencjalnych niedoborów. Problem zacząłby się, gdyby Iranowi skutecznie udało się zablokować cieśninę Ormuz, z której w świat wypływa większość a właściwie cała wyprodukowana ropa naftowa z regionu Zatoki Perskiej, która stanowi już 35-40 proc. całkowitego zużycia ropy naftowej na świecie. Wtedy rzeczywiście po jakimś czasie mogłoby wystąpić ryzyko niedoborów. Chociaż pamiętajmy, że te rezerwy, o których mówiłem, są obliczone na całkowite zużycie energii, czyli na wypadek całkowitego odcięcia dostaw. Można zatem przyjąć, że krótkotrwały konflikt prawdopodobnie nie spowodowałby większych perturbacji. Co do cen, nie ma już takiej jasności. Natomiast należy zauważyć jedną prawidłowość: w tej chwili ceny ropy naftowej na świecie dużo więcej mają wspólnego z kolejnymi pakietami pomocowymi, z drukowaniem pieniędzy bez opamiętania przez Rezerwę Federalną w USA czy Europejski Bank Centralny w Europie, a nie z rzeczywistą podażą ropy naftowej na świecie, więc być może taki konflikt zostałby wykorzystany w celu dokonania jakiejś spekulacji i pozarynkowych, niemotywowanych działań rynkowych na giełdach ropy naftowej. I wtedy rzeczywiście cena ropy mogłyby wzrosnąć.

Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi

Konflikt wykorzystany jako pretekst

W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z kilkoma konfliktami, które tak naprawdę nie wywołały wielkich reakcji na rynku cen ropy naftowej - wojna w Libii, wojna w Iranie czy nawet wojna Iraku z Iranem w latach 80. oraz wojna o Kanał Sueski w 1956 r. Oczywiście można też wymienić kilka konfliktów, które przełożyły się na ceny ropy naftowej, ale to przeważnie wynikało raczej z tego, że istniały jakieś niestabilności na rynku naftowym - było za dużo pieniądza i ubierano rzeczywiście istniejące konflikty i problemy na rynkach światowych tak, żeby wytłumaczyć dlaczego te ceny rosną. Tak więc odpowiedź na drugie pytanie brzmi: konflikt sam w sobie raczej nie wpłynie na wzrost cen ropy naftowej, zwłaszcza w warunkach kryzysu, z którym mamy teraz do czynienia i który powinien raczej wpływać na spadek z udziałem ropy naftowej i spadek cen. Natomiast, być może przy tej okazji ktoś chciałby ubrać dobrą wymówkę, żeby powiedzieć ludziom, dlaczego ropa naftowa i paliwo musi kosztować więcej oraz aby zamienić pusty, nieistniejący pieniądz drukowany w ramach programów pomocowych dla Grecji, Hiszpanii, Włoch czy Portugalii. Takie kolejne pożyczki i redukcje długów to de facto dodrukowanie pieniądza, czy też fizyczne drukowanie pieniądze, które teraz też ma miejsce. Raczej byłby to czynnik uruchamiający pewne działania, katalizator, a nie sama przyczyna potencjalnych wzrostów.

Autorami mini-raportu są:

Michał Jarocki - redaktor portalu "Polityka Wschodnia",

współpracownik Instytutu Jagiellońskiego

Łukasz Kister - ekspert Instytutu Jagiellońskiego,

członek Rady Naukowej Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas

Agnieszka Nitza - wykładowca Collegium Civitas,

analityk Instytutu Jagiellońskiego

dr Dominik Smyrgała - wykładowca Collegium Civitas,

ekspert Instytutu Jagiellońskiego

dr Łukasz Tolak - wykładowca Collegium Civitas, Koordynator Zespołu ds. Badań nad Proliferacją Broni Masowego Rażenia CC

Dagmara Wiejska (redakcja) - analityk Instytutu Jagiellońskiego

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »