Najpierw był nieśmiały, ale jak się rozkręcił...

W całym tym happeningu, który odbył się ewidentnie pod oczekiwania tłumów, jeszcze w trakcie posiedzenia rządu, chodziło o dwie rzeczy: by nowy minister przemówił i by niczego nie zepsuł.

W całym tym happeningu, który odbył się ewidentnie pod oczekiwania tłumów, jeszcze w trakcie posiedzenia rządu, chodziło o dwie rzeczy: by nowy minister przemówił i by niczego nie zepsuł.

Początek był słabiutki. Grzegorz Kołodko przez kilka minut mówił o niczym. Był spięty, łamał mu się głos. Co podniósł ręce, by gestem wspomóc ogólniki i banały, szybko opuszczał je przestraszony, bo okazywało się, że flesze strzelają. Ale w końcu Grzegorz Kołodko to prawdziwe zwierze medialne! Lata politycznej banicji i ekonomicznej wolności nie miały prawa nadwyrężyć umiejętności znalezienia się nowego ministra finansów w obliczu kamer i obiektywów!

W pewnym momencie konferencji Grzegorz Kołodko nie wytrzymał. Znów uniósł ręce, by lepiej lepszy dać rzeczy wyraz. Znów błysnęły flesze, wystrzeliły migawki aparatów. Tym razem jednak Grzegorz Kołodko się nie spłoszył. Na potrzeby fotoreporterów wykonał kilka szybkich, teatralnych gestów nijak mających się do wypowiedzianych słów. Słowa zresztą wcale aż tak ważne nie były. Mimo, że od tego momentu minister finansów mówił już składniej, dostrzegał problemy i dawał szybkie recepty, niczego konkretnego nie powiedział.

Reklama

I nagle wszystko stałe się jasne i proste - w całym tym happeningu, który odbył się ewidentnie pod oczekiwania tłumów, jeszcze w trakcie posiedzenia rządu, chodziło o dwie rzeczy: by nowy minister przemówił i by niczego nie zepsuł. Gdyby powiedział coś konkretnego, zaraz zaczęła by się fala dociekania, czy to dobrze, czy nie można lepiej, jak to się ma do budżetu itd. Jeśliby zaś minister utrzymał patetyczno-melancholijny ton z początku konferencji, wszyscy by krzyknęli, że coś jest nie tak, a Grzegorz Kołodko generalnie nie ma nic do powiedzenia. I cały zamęt związany z dymisjami i zmianami w rządzie obrócił by się jeszcze bardziej na niekorzyść koalicji. Tymczasem minister finansów sprawił, że tak się nie stało.

Chyba dobrze się stało, że się stało to, co się stało. Skoncentrowani dealerzy, zamyśleni ekonomiści i zmartwieni przedsiębiorcy nie czekali na cud, bo w cuda nie wierzą. Nie chcieli też programu gospodarczego czy gotowego projektu budżetu, bo nikt w tak krótkim czasie nie byłby w stanie ich przygotować. Chcieli krótkiej deklaracji, że nie będzie gorzej, a jeśli się uda, to będzie nawet lepiej. Chcieli usłyszeć, że minister będzie liberalizował, reformował i decentralizował. I to właśnie usłyszeli. Złoty podskoczył, indeksy też. Póki nie poznamy szczegółów wciąż tajemniczego programu Grzegorza Kołodki zostaje nam jego wczorajszy optymizm. Pocieszające jest, że minister finansów - w przeciwieństwie do szefa rządu - nie powtarza, że jest ciężko, ale mówi, że może być lepiej. Tego od kilku dni oczekiwali wszyscy od Grzegorza Kołodki. Wczoraj doczekali się.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: oczekiwania | minister finansów | minister
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »