Nie tylko lodówki „Mińsk” i traktory „Biełarusy”

Myślimy "Białoruś" i dwa skojarzenia naraz w głowie: pierwsze Łukaszenka, drugie Łukaszenko. Dwie różne litery na końcu, a różnica żadna. Dyktator z wąsem przesłonił cały dość duży przecież kraj i w efekcie wiemy o sąsiedzie tyle co nic. Dotyczy to również białoruskiej gospodarki.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

W kontekście gospodarczym Białoruś kojarzy nam się ... z niczym. Kto ma więcej lat za sobą, ten pamięta solidne lodówki "Mińsk" i ciężkie traktory znane jako "Biełarusy. Niektórzy wymienią główny dziś towar eksportowy i jednocześnie jedyny praktycznie surowiec naturalny - sole potasowe używane jako nawozy dla rolnictwa. I to chyba wszystko, co może powiedzieć jako tako zorientowany Polak nieco starszej daty. Wysnuć z tego można pochopny wniosek o zupełnym zacofaniu sąsiada.

Jak to możliwe, że Białoruś rządzona już ponad 27 lat przez ekonomiczno-biznesowego dyletanta trzyma się jeszcze na nogach? Ludzie są tam pracowici i nawykli do porządku, sprzątają bałagan po demonstracjach, a gdy zdarzy im się w emocjach wejść na ławkę, to nie w butach, bo wcześniej je zdejmą. Sumienność i dobre wychowanie pomagają, jednak w kwestiach gospodarczych nie wystarczą. Dzięki Warsaw Enterprise Institute, który zorganizował spotkanie, była okazja dowiedzieć się z dobrego źródła, co dzieje się z gospodarką Białorusi.

Reklama

Ropa za całusy

Aleś Alechnowicz - doradca ekonomiczny Swiatłany Cichanouskiej, która prawdopodobnie zwyciężyła w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich unieważnionych przemocą przez Łukaszenkę - mówi w tym kontekście o "ropie za całusy". Ropa rosyjska, całusy Łukaszenki.

Dzięki ropociągowi "Przyjaźń" poprowadzonemu 60 lat temu z pól naftowych Rosji do Polski i byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, z południową odnogą także do innych tzw. "demoludów", Białoruś ma dwie duże rafinerie ropy: w Nowopołocku i Mozyrzu. Jak na potrzeby wewnętrzne o jedną za dużo, więc wielka część produkowanych w nich paliw i produktów ropopochodnych sprzedawana jest za granicę. W normalnych warunkach zysk z tego handlu nie może być wielki, bowiem marża rafineryjna (przychody z uzyskanych produktów minus koszty ich wytworzenia) jest z reguły niewysoka. W Polsce wynosi zazwyczaj kilka dolarów na baryłce, zdarza się oczywiście, że jest wyższa, ale przez długi czas może być także ujemna.

Jednak w białoruskim biznesie naftowym przez dwie dekady z okładem, z powodów politycznych i geopolitycznych, warunki były nienormalne, czytaj: nienormalnie korzystne. Dla podtrzymywania reżimu, a w dalszej kolejności z widokiem na faktyczne zawładnięcie lub całkowite zwasalizowanie Białorusi, w kontraktach na dostawy ropy naftowej i gazu ziemnego Rosja udzielała (do niedawna) rafineriom białoruskim oraz importerom gazu dużych i wielkich rabatów cenowych, głównie w postaci niepobierania lub zmniejszenia cła eksportowego egzekwowanego przez rosyjskiego fiskusa od własnych firm wydobywczych. W latach 2000-2008 roczne oszczędności dzięki rosyjskiej pomocy w formie taniej ropy i gazu stanowiły równowartość ok. 15 proc. białoruskiego PKB rocznie.

Tak wielką skalę potwierdzają badania MFW i zachodnich ekonomistów. Punktem odniesienia może być napływ do Polski środków unijnych netto (po odliczeniu wpłacanych składek), które w pierwszych latach członkostwa w UE wyniosły ok. 2,5 proc. polskiego PKB. Nie od rzeczy będzie tu wszakże napomknięcie, że napływ pieniędzy z Unii był obwarowany warunkami  stawianymi po to, by przynosiły jak najlepsze i długotrwale efekty, Rosja dba głównie o spokój i przeżycie sąsiada z roku na rok.

Ponieważ Łukaszenka głównie tylko zapowiadał i obiecywał Moskwie pełną satysfakcję, to począwszy od 2008 r. Kreml zaczął przychodzić po rozum do głowy. Subwencje naftowe stawały się stopniowo coraz mniejsze, żeby w 2020 r. zejść w pobliże zera - różnica między cenami rynkowymi ropy a cenami dla Białorusi liczona w ekwiwalencie białoruskiego PKB spadła w zeszłym roku do 1 proc.

Gospodarka na krawędzi katastrofy

Gdy z pierwszej, gazowo-naftowej, poduszki ratunkowej zaczęło ulatywać powietrze, Mińsk sięgnął po inną w postaci pożyczek zagranicznych. Do 2008 r. zadłużenie kraju nie stanowiło problemu, ale od tego czasu rosło, z każdym rokiem coraz bardziej. Obecnie zadłużenie zagraniczne całego sektora publicznego (rządowe, lokalne, zobowiązania tamtejszego odpowiednika ZUS) jest równe połowie PKB i wynosi 30 mld dolarów. Dla gospodarki rynkowej takie obciążenie nie jest ponad siły, ale gdy połowa produktu powstaje w firmach i gospodarstwach państwowych, wobec wielkich napięć finansowych, dalszy wzrost i rozwój staje się niemożliwy. Tym bardziej, że ponad 90 proc. długu publicznego jest denominowane w walutach obcych, głównie w dolarach. Dług jest zagraniczny, więc nie można go trzymać w ryzach, używając  inflacji. Oddawać trzeba dolary, a te trzeba zarobić, a nie bardzo można jak.

Są też problemy strukturalne Podobnie jak inne państwa Europy społeczeństwo Białorusi jest coraz starsze. Brak perspektyw u siebie na miejscu wymusza emigrację. Dotyczy to zwłaszcza młodych ludzi, którzy wyjeżdżają za granicę, w tym po 2020 r. zwłaszcza na Ukrainę (ruch bezwizowy) i do Polski. Biorą nogi za pas nie tylko za pieniędzmi, ale coraz częściej w celu realizacji swych celów i ambicji życiowych, na co nie mają szans we własnym kraju.

Jedyne małe szczęście w wielkim nieszczęściu Białorusi to niepełne upaństwowienie gospodarki. Własnością państwa są duże firmy z sowieckim rodowodem i tamtejsze PGR-y, czyli państwowe gospodarstwa rolne tam nazwane sowchozami. Małe i średnie firmy to domena sektora prywatnego. Ponieważ Białorusini to lud zdolny, chętny do nauki, a już zwłaszcza pracowity, o czym przekonałem się swego czasu jako wykładowca pewnej uczelni wyższej, to sektor prywatny wytwarza połowę PKB.

Trzy wielkie załamania w ciągu 10 lat

Jeśli jednak dyrektor i kierownicy sobie nie radzą, to i najlepsza załoga sowchozowa nie da rady. Dyktatura Łukaszenki odciska się oczywiście na gospodarce i makroekonomii kraju. Tylko w minionej dekadzie Białoruś przeżyła aż trzy poważne załamania: kryzys walutowy w 2011 r. oraz dwie recesje w latach 2015-2016 i w 2020 r. Przez krótki czas począwszy od przełomu 2014/2015 były jakieś nadzieje na zmianę na nieco lepsze. Łukaszenka wymienił ekipę odpowiedzialną za gospodarkę, w tym prezesa banku centralnego. Nowi ludzie u sterów zaczęli prowadzić bardziej odpowiedzialną politykę fiskalną i monetarną. Wprowadzono płynny kurs białoruskiego rubla, celem stało się trzymanie w ryzach długu zagranicznego.

Minęło parę lat i nic z tego nie wyszło. Na początku 2020 r. Łukaszenka dostał od Moskwy po nosie w sprawie cen ropy - Putin pokazał, kto tu rządzi i przez cały I kwartał ropa nie płynęła na Białoruś. Stąd kolejny kryzys, zaraz potem dołożyła się doń pandemia, która według dyktatora miała być wymysłem. W tych bardzo kiepskich dla dyktatora okolicznościach zaczął zbliżać się moment kolejnych wyborów prezydenckich. W obawie przed niechybną przegraną Łukaszenka zaczął siłą eliminować rywali: Wiktara Babarykę - bankiera aresztowanego w połowie czerwca 2020 r., Siarhieja Cichanouskiego - przedsiębiorcę i blogera-opozycjonistę uwięzionego w dwa dni po ogłoszeniu zamiaru kandydowania. Uciec przed Łukaszenką, rezygnując z walki wyborczej, zdołał jego długoletni relatywnie bliski i wpływowy współpracownik Waleryj Cepkała.

W opinii społeczeństwa, a także ekspertów potrafiących wnioskować z postaw obywateli, wybory wygrała w wymuszonym "zastępstwie" żona Siarhieja Swiatłana Cichanouska. Po przeczekaniu masowych demonstracji, które wybuchły po ogłoszeniu jego rzekomego zwycięstwa, Łukaszenka rozpoczął represje. Dziś kraj jest w największym kryzysie społecznym od czasów stalinizmu. Przez więzienia przeszło lub przebywa w nich nadal aż 40 tysięcy osób. W proporcji do liczby ludności, to tak jakby w Polsce było 150 tys. niedawnych i trzymanych nadal w zamknięciu więźniów politycznych



Dwie różne połowy

Pomoc z Rosji umożliwia trwanie i przetrwanie, i nic więcej. Przez ostatnie dziesięć lat przeciętny realny wzrost gospodarczy Białorusi wyniósł 0,9 proc. rocznie. W tym samym czasie jej "zachodni" sąsiedzi (Polska i państwa bałtyckie) rośli 3-4 razy szybciej. Aleś Alechnowicz zwraca uwagę na podział gospodarki swojego kraju na dwie równe połowy o całkowicie odmiennych obliczach. Pierwszą tworzy nieefektywny, niekonkurencyjny, zastały w marazmie, dotowany i podtrzymywany  ze środków publicznych sektor państwowy. Sektor prywatny to głównie małe, najwyżej średnie firmy wykorzystujące jak mogą potencjał wiedzy, zwłaszcza młodej części społeczeństwa, przede wszystkim w dziedzinie informatyki i komunikacji elektronicznej (ICT).

Tylko o milion osób ludniejsza, biedna karaibska Dominikana wypracowuje PKB o wartości ok. 80 mld dolarów. Wynik Białorusi to 60 mld dolarów. W rankingu państw pod względem bezwzględnej wartości PKB Białoruś zajmuje miejsce w okolicach osiemdziesiątego. Gdyby nie stracone trzy dekady, mogłaby być o co najmniej parę dziesiątek miejsc wyżej, a tak jej bezpośrednimi sąsiadami w tym zestawieniu są znacznie mniej ludne Kostaryka i Chorwacja. Ta druga dotknięta w dodatku we wczesnych latach 90. ubiegłego stulecia krwawą wojną.

Białoruś może więcej i zasługuje na znacznie więcej, ma dobre podstawy do szybkiego rozwoju. W jej sektorze komputerowo-telekomunikacyjnym powstaje 6-7 proc. produktu brutto. W 1993 r. Arkady Dobkin i Leonid Lozner, koledzy z jednej szkoły w Mińsku, zarejestrowali w New Jersey spółkę EPAM. Dziś to jeden z największych w świecie dostawców oprogramowania na zamówienie z kapitalizacją rynkową w wysokości ponad 35 mld dolarów. Z wielu powodów proste porównania obu spółek byłyby nadużyciem, ale warto sobie uprzytomnić, że kapitalizacja Asseco - polskiego giganta z sektora IT to "zaledwie" 7 mld zł, tj. mniej niż 2 mld dol.

Inny spektakularny przykład sukcesu sąsiadów to gra komputerowa "World of Tanks" stworzona przez Białorusinów. W sektorze prywatnym działają bardzo liczne firmy m.in. transportu drogowego i budowlane. Zdarzają się także inne  perełki, takie jak aparaty rentgenowskie używane na większość lotnisk świata, czy lunety wojskowe bardzo wysokiej jakości.

Sektor państwowy tworzący połowę PKB to głównie przerób ropy i wydobycie soli potasowych. Prochu z tego w dalszej przyszłości nie będzie, ale dość dobrze stoi dotowane obficie przez państwo przetwórstwo rolno-spożywcze, czy meblarstwo stojące tamtejszymi lasami, ale z kolei tartaki mają wielki kłopot z zadłużeniem.

Głównym partnerem handlowym Białorusi pozostaje Rosja. Chińczycy chcieli tam mocno postawić nogę, ale spuścili z tonu. Uznali najwyraźniej, że flirt z Łukaszenką jeszcze bardziej psuje i tak już zły (Ujgurzy, Tybet, Hongkong...) ich wizerunek w Europie. Wydaje się jednak, że przede wszystkim liczą się z możliwością "bankructwa" Białorusi.

Znowu budzą zbira

We wrześniu 2021 r. dyktator spotkał się z Putinem. Komunikaty były pełne solennych zapowiedzi w sprawie stworzenia wspólnej "przestrzeni makroekonomicznej" zwanej przez prześmiewców "zbirem" (od Związku Białorusi i Rosji). Przychodzi jednak zgodzić się z Alesiem Alechnowiczem, że również ostatnie "ustalenia" dotyczące różnych wspólnych polityk są głównie elementem wieloletniego rytuału mającego na celu uciułanie po obu stronach tzw. punktów sondażowych.

Starzejący się Łukaszenka ma na własne życzenie nieubłaganego wroga w młodszej części społeczeństwa decydującej o przyszłości, a stoi w obliczu katastrofy ekonomiczno- finansowej i pomóc mu może jedynie Rosja. Jednak to właśnie młodzi nie wybaczyliby jemu i jego pomocnikom całkowitego oddania Białorusi we władanie Moskwy. Poza tym, co prezydent to prezydent, a nie byle wojewoda z kremlowskiego nadania. Trzeba zatem lawirować, zapowiadać, obiecywać, ale faktycznie odkładać projekt ad calendas graecas.

Z kolei Moskwa nie chce zapewne brać na siebie kolejnego ciężaru w wymiarze politycznym, międzynarodowym, społecznym i finansowym.

Stać nas na więcej pomocy dla Białorusinów w Polsce

Co się zdarzy i co będzie, oczywiście nie wiadomo, ale mamy tu w Polsce coś do zrobienia, jeśli nie dla sprawy Białorusi, to przynajmniej we własnym interesie. Dla dziesiątek tysięcy Białorusinów staliśmy się w tych latach nowym domem. Teraz zmuszeni są opuszczać własny kraj młodzi ludzie bez żadnych wcześniejszych związków z Polską. Względna bliskość kulturowa, wspólne korzenie językowe, dobre wykształcenie i przedsiębiorczość przybyszów sprawiają, że asymilacja imigrantów z Białorusi musi oczywiście trwać, lecz przebiega z reguły bez trudności. Trzeba im pomagać, tak jak sieje się nawozy pod lepsze plony, bo nas na to stać i daje to szanse na dobre zbiory kiedyś w przyszłości.

Do Polski przyjechało sporo białoruskich biznesmenów, którzy opuścili swój kraj w pośpiechu, bez środków finansowych i aktywów fizycznych pozostawionych na miejscu, ale za to z dużym doświadczeniem biznesowym. Może warto pomyśleć o gwarancjach kredytowych dla nich. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców otworzył punkt kontaktowy dla osób z Bialorusi. Pomaga PAIH (Polska Izba Inwestycji i Handlu), gdzie dostrzeżono potencjał imigrantów z Białorusi, m.in. w sektorze informatyczno-telekomunikacyjnym.

Jest na pewno okazja na zastrzyk dobrej krwi z niedalekiej zagranicy, trzeba dać się "nakłuć".

Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, że Białoruś tkwić będzie przez kolejne długie lata w objęciach rosyjskiego niedźwiedzia, ale nie da się wykluczyć, że niebawem nasz sąsiad dołączy do Europy, gdzie jest jego miejsce. Wtedy wygrani będą przede wszystkim obywatele Białorusi, ale także my jako sprawdzeni w złych czasach sąsiedzi.

Jan Cipiur Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: Białoruś | rynki wschodzące | Mińsk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »