Niemiecki krój

Niemiecka wizja systemu bankowego jest niemiecka, a nie europejska. Wielkie Niemcy, z wielkim przemysłem i jeszcze większym apetytem na dominację na każdym znaczącym rynku, nie mogą odpuścić bankowości.

Niemcy przekuli kryzys na swój sukces. To oni rozdają karty w europejskiej rozgrywce o nowe, pokryzysowe pozycje. Nie dość, że samo załamanie rynku spłynęło po nich jak po kaczce, pół Europy chwali ich bankowość spółdzielczą, to na koniec przy pomocy unii bankowej pół Europy ustawione jest po myśli naszych zachodnich sąsiadów. I tylko niepokorni mieszkańcy deszczowych Wysp Brytyjskich stoją na drodze do ideału.

Po co nam unia bankowa?

Unia bankowa to projekt, który powstał w zasadzie nie wiadomo dlaczego. Można odnieść wrażenie, że najpierw zaistniała idea, a później powody dla jej narodzin. W mediach przez długi czas królowały slogany - unia bankowa miała służyć "stabilnemu wzrostowi" i "zintegrowanej strategii". Później uniokraci zaczęli nas zapewniać, że bez unii bankowej bankowości grozi zapaść i że w ogóle dziwnym jest, że mogliśmy bez niej tyle lat funkcjonować. Można było odnieść wrażenie, że to nie bańka nieruchomościowa, tylko właśnie brak unii bankowej spowodował kryzys. Koniec końców okazuje się, że chodzi o ochronę naszych podatków. Otóż podczas ostatniego kryzysu bankowego instytucje finansowe zostały zbailoutowane na grube miliardy z portfeli podatników, a pakiet regulacji zawarty w unii bankowej ma uchronić nasze daniny przed upadającymi bankami.

Reklama

Troska o nasze portfele jest równie wzruszająca, co wyssana z palca, bowiem sektor bankowy to przede wszystkim wartościowe transakcje w zakresie doradczym i inwestycyjnym, i to właśnie o nie toczy się walka. Tym bardziej, że projekt ujednolicenia instytucji finansowych powstał już w głowie Helmuta Kohla, a Angela Merkel, od kiedy tylko objęła swój urząd, szukała dobrej okazji do wprowadzenia planu w życie. Okazja się nadarzyła, ale do pełnego sukcesu droga wydaje się jeszcze daleka.

Kapitał w granicach rozsądku

Pierwszym filarem unii bankowej jest "Single Rule Book", czyli wspólne zasady kapitałowe dla wszystkich największych banków w Unii Europejskiej. Wymogi określa Capital Requirements Directive - CRD IV, zawierająca postanowienia umowy Basel III. Obejmuje ona zabezpieczenie kapitałowe na poziomie 4,5 proc. wartości wszystkich akcji banku (common equity) oraz 6 proc. wartości kapitału Tier 1, określa minimalny leverage ratio na poziomie 3 proc., liczony poprzez podzielenie kapitału Tier 1 przez wspólne aktywa, oraz wprowadza dwa nowe współczynniki. Pierwszy to liquidity coverage ratio, który nakazuje mieć w rezerwie na tyle dużo płynnych aktywów, aby móc pokryć swoje 30-dniowe zobowiązania, oraz net stable funding ratio, określający minimalną rezerwę dostępnych stabilnych źródeł finansowania (stable funding), tak aby przekraczała potrzebną ich ilość na przetrwanie jednego roku zwiększonego obciążenia, tj. kryzysu.

Wszystko to brzmi zawile, ale w istocie sprowadza się do zmniejszenia bankom dostępnego kapitału inwestycyjnego, zlikwidowania różnic w przepisach dotyczących zabezpieczeń między krajami zjednoczonej Europy, czego efektem jest brak konkurencji. Wszystko pod płaszczykiem troski o klienta detalicznego, który przy upadku banku gotów stracić oszczędności. Jednak w Niemczech, kraju który jest największym orędownikiem projektu, normy dotyczące koniecznego kapitału rezerwowego są dość wysokie, a największe banki chwalą się ponadnormatywną ilością pieniędzy w rezerwie, a więc przynajmniej teoretycznie wszystkie oszczędności w ojczyźnie Konrada Adenauera są bezpieczne.

Można wysnuć wniosek o wielkim sercu pani Kanclerz, w którym mieści się cała zjednoczona Europa, ale spoglądając na sytuację na rynku bankowości inwestycyjnej łatwo dojść do zupełnie innej konkluzji. Na rynku globalnych transakcji Merges &Acquisition z palety niemieckich banków inwestycyjnych znaczące miejsce zajmuje tylko Deutsche Bank, będący i tak w ogonie, daleko za JP Morgan, Barclays czy nawet Credit Suisse. W rodzimej Europie Deutsche Bank ma jeszcze gorzej: całą śmietankę spił Morgan Stanley - 39,4 proc. rynku i brytyjski (a w zasadzie katarski) Barclays - 32,9 proc. Dla Deutsche Banku nie starczyło nawet miejsca w rankingu. Sytuacja na giełdzie może spędzać sen z niemieckich powiek, bowiem nawet Société Générale chwali się wyższą kapitalizacją giełdową, nie wspominając o liderze stawki - HSBC, którego wycena jest prawie pięciokrotnie wyższa.

Bankowość inwestycyjna jest dla kraju o ambicjach daleko wykraczających poza granice na Odrze i Renie niezwykle istotna. W pracy badawczej ZEW (Zentrum für Europäische Wirtschaftsforschung) "Rola bankowości inwestycyjnej w niemieckiej ekonomii", autorzy zwracają szczególną uwagę na jej informacyjny aspekt: "Banki inwestycyjne dostarczają ex ante uczestnikom rynku informacje na przeróżne sposoby. Po pierwsze, w zakresie doradztwa M&A, banki inwestycyjne specjalizują się w zbieraniu informacji i określaniu wartości firm. Taka informacja wspiera bardziej wydajne firmy w przejmowaniu tych mniej wydajnych, co w rezultacie powinno podnieść wydajność całej gospodarki. Po drugie, przed podaniem pierwszej ofert publicznej, banki inwestycyjne rozprowadzają informacje na temat firmy, co zapobiega kosztom negatywnej selekcji. [...] W końcu rola kreatora rynku, w którą wciela się wiele banków inwestycyjnych na rynku wtórnym, umożliwia efektywne wykorzystanie informacji". Rola informacji jest nie do przecenienia, dlatego kto ma bankowość inwestycyjną, ten "rządzi".

Wielkie Niemcy, z wielkim przemysłem i jeszcze większym apetytem na dominację na każdym znaczącym rynku, nie mogą odpuścić bankowości. Projekt unii bankowej, który w zasadzie sprowadza się do zmuszenia konkurencji do zwiększenia swoich zapasów kapitałowych jest ogromną szansą do wybicia się potomków Goethego na parkiecie bankowości inwestycyjnej. Z drugiej strony zastrzeżenie zakresu reform tylko dla wielkich banków nie tworzy zagrożenia dla małych i średnich instytucji, które stanowią podstawę bankowości klienta indywidualnego oraz małych i średnich firm za naszą zachodnią granicą.

Nie tak prędko

Nadejście tegorocznej jesieni zwiastować będzie początek funkcjonowania wspólnego nadzoru nad bankami. Single Supervisory Mechanism (SSM), czyli dokument opisujący mechanizmy kontrolowania bankowych poczynań pod kątem, czy nie prowadzą one do upadku, rodził się w bólach. Główną jego ideą była możliwość dokładnego przyglądania się inwestycjom i decyzjom banków, tak aby w porę zidentyfikować rodzącą się "patologie" i zapobiec dalszemu jej rozwojowi. W praktyce kompetencje komisji nadzoru, która ma być organem wcielającym w życie założenia SSM uderzają w ryzykowne posunięcia banków. Od rzecznika EBC dowiadujemy się: "Europejski Bank Centralny podejmie się zadań takich jak autoryzacja banków i innych instytucji kredytowych, poświadczając, że te mają odpowiednią ilość płynnego kapitału, aby móc funkcjonować nawet w warunkach stałej dekoniunktury oraz aby monitorować działania konglomeratów bankowych. Jeśli banki naruszą wymogi kapitałowe albo będą zagrożone naruszeniem tych wymogów, Europejski Bank Centralny będzie mógł nakazać bankom podjęcie działań naprawczych. Nadzór państwowy będzie mógł w międzyczasie z dnia na dzień podjąć działania sprawdzające".

Widać, że nawet mechanizmy nadzorcze w założeniach unii bankowej kręcą się wokół pilnowania, czy odpowiedni procent kapitału znajduje się poza obrotem rynkowym, stanowiąc zabezpieczenie "na wszelki wypadek". Nie ma słowa o malwersacjach czy też zmowach.

Dyskusja między eurodecydentami była burzliwa. José Manuel Barroso był zachwycony pomysłem i chciał pod europejską lupę wziąć 6 tysięcy europejskich banków, najlepiej od razu. Na drodze do realizacji nowatorskiego planu stanęła Angela Merkel, która zakwestionowała liczbę instytucji, które mają zostać wzięte pod uwagę przy tym projekcie oraz dowolny sposób "typowania" banków do kontroli. Wielka Brytania, widząc, co się szykuje, natychmiast oświadczyła, że za udział w SSM podziękuje, ale popiera i uważa za zasadne wprowadzenie takiego nadzoru w strefie euro. Ta zagrywka musiała rozzłościć panią kanclerz, ponieważ to właśnie Brytyjczycy są największym graczem na rynku doradczo-inwestycyjnym i najpewniej o ukrócenie ich dominacji w całym projekcie chodzi. Angela Merkel nie straciła jednak czujności i pomimo porażki "na terenie" brytyjskim cały projekt został skonstruowany pod jej dyktando. Tym sposobem powstanie komisja nadzorująca, składająca się z przedstawicieli Europejskiego Banku Centralnego oraz przedstawicieli z krajów biorących udział w przedsięwzięciu.

Komisja będzie mogła "skontrolować" bank tylko wtedy, gdy spełni jeden z pięciu warunków. Pierwszym wymogiem są aktywa przekraczające 30 miliardów euro, drugim - aktywa na poziomie minimum 20 proc. PKB kraju, w którym podmiot się znajduje, i jednocześnie ich wartość przekracza 5 miliardów euro. Trzecim warunkiem jest bycie jednym z trzech najważniejszych banków w kraju pochodzenia, a czwartym - działanie na dużą skalę poza granicami kraju macierzystego. Piątym warunkiem jest otrzymanie w przeszłości bailoutu z funduszu strefy euro. Tym sposobem pani kanclerz może spać spokojnie, bowiem spod nadzoru wykluczone są właściwie wszystkie banki spółdzielcze.

Kanclerz dostała oklaski i laurki od niemieckich banków. Wpływowa organizacja bankierów Bankenverband nie może się nachwalić całej unii bankowej, ale zdecydowanie najbardziej pozytywnie wypowiedzieli się o kwestii SSM - prezes organizacji powiedział, że jest to "ważny krok do zwiększenia stabilności sektora finansowego". Deutsche Bank z tej okazji wydał dokument, broszurę, w której informuje: "Argumentacja za unią bankową jest oparta na trzech zasadniczych kwestiach: zapewnienie stabilności systemu finansowego, opartej na efektywnym zarządzaniu systemem nadzoru i antykryzysowym; zachowanie wewnętrznego rynku usług finansowych; skuteczne unikanie wypaczeń konkurencji na rynku wewnętrznym".

Ciężko znaleźć niemiecki bank, którego przedstawiciele nie wypowiadaliby się pochlebnie o unii bankowej, a przecież w teorii ma ona ograniczać instytucjom państwowym pole manewru.

Śladami Napoleona

Single Resolution Mechanism to trzeci i zarazem ostatni filar obecnego kształtu przedsionka do unii bankowej. Stanowi przedłużenie drugiej podpory, czyli SSM. Obejmuje te same kraje, które przystąpiły do Single Supervisory Mechanizm, i polega na stworzeniu przez duże banki wspólnego funduszu, mającego w razie kryzysu służyć za dofinansowanie - w zastępstwie bailoutu.

Politycy twierdzą, że to ułatwienie dla banków, bowiem przy okazji ostatniego kryzysu banki w Irlandii musiały pożyczać pieniądze z rynku, bo nie miały możliwości dostania bailoutu bezpośrednio od organów Unii Europejskiej. Ta rezolucja spowoduje kolejny upływ kapitału z instytucji finansowych. Pula pieniędzy na czarną godzinę ma być stopniowo budowana - banki będą cyklicznie zobowiązane wpłacać konkretną kwotę, aż do osiągnięcia 55 miliardów euro. Ma też zostać powołana specjalna komisja, której zadaniem będzie sprawować pieczę nad sprawami związanymi z wspólnymi pieniędzmi na czarną godzinę. Głównym problemem, z jakim borykają się decydenci, to ewentualna bezwładność funduszu w przypadku kryzysu. "Boimy się, że rynki uznają ten proces za zbyt skomplikowany i nie będą go uważać za w pełni godny zaufania, że będzie mógł działać w newralgicznych sytuacjach z prędkością, jaka będzie wymagana" - mówi "Wall Street Journal" Vitor Constancio, członek Europejskiego Banku Centralnego.

Ani w SSM, ani w SRM Wielka Brytania nie bierze udziału. Wymagania kapitałowe będzie wprowadzać stopniowo, ale ich tempo odbiega od "standardów europejskich". Brytyjczycy od samego początku byli sceptycznie nastawieni do unii bankowej i nie ma się czemu dziwić - od samego początku projekt był zaprojektowany między innymi przeciwko nim.

Brytyjski sekretarz skarbu George Osborne z unii bankowej wyszedł po angielsku, pozostawiając ewentualnych dyskutantów bez argumentu, wszak unia miała być projektem strefy euro. A sama pani kanclerz niczym Napoleon przed dwom wiekami - podbiła całą Europę, i tylko nieszczęsna Anglia, w którą celowała, pozostała nadal nieugięta. Jaką następnym razem strategię obierze żelazna pani kanclerz?

Maria Szurowska

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: bank | Gazeta Bankowa | strefa euro | unia bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »