Niemiecki wybór: Przyszłość strefy euro

Od jakiegoś czasu dni są wyraźnie krótsze, z drzew spadają liście, a studenci pokończyli wakacje (te formalne) - innymi słowy wszędzie dookoła czuć atmosferę przemijania. Na złość szefowi Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiemu różni analitycy wieszczą, że również strefa euro przemija. Dzisiaj wspólna waluta opiera się przede wszystkim na niemieckiej chęci utrzymania jej przy życiu, zaś Angela Merkel po cichu rozważa różne możliwe wersje europejskiej przyszłości.

Od jakiegoś czasu dni są wyraźnie krótsze, z drzew spadają liście, a studenci pokończyli wakacje (te formalne) - innymi słowy wszędzie dookoła czuć atmosferę przemijania. Na złość szefowi Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiemu różni analitycy wieszczą, że również strefa euro przemija. Dzisiaj wspólna waluta opiera się przede wszystkim na niemieckiej chęci utrzymania jej przy życiu, zaś Angela Merkel po cichu rozważa różne możliwe wersje europejskiej przyszłości.

W zasadzie pani kanclerz może wybierać tylko spomiędzy dwóch scenariuszy. Pierwszy z nich, nazwijmy go opcją A, zakłada wyłączenie Grecji ze strefy euro, co obiektywnie patrząc jest jak najbardziej uzasadnione. Europejska czarna dziura fiskalna nie tylko nie powinna w ogóle używać wspólnej waluty (Grecy podali sfałszowane dane, żeby zostać przyjęci), ale nawet być w samej Unii (kiedy ważyła się akcesja Grecji do Wspólnoty, Grecy dali delikatnie do zrozumienia, że toczą również rozmowy z Blokiem Wschodnim). Niestety poza sprawiedliwością istnieją również kwestie opłacalności, a eksmisja Greków będzie kosztowała nawet 270 miliardów euro, jako że jeśli opuszczą strefę euro, to mocno wątpliwe stanie się, czy spłacą swoje należności względem Europejskiego Banku Centralnego, które sięgają już 140 miliardów, jak również warte 130 miliardów pożyczki, którymi Grecję ratowano w ostatnich latach. Gdyby jednak to był całkowity rachunek, to może Niemcy zdecydowaliby się go zapłacić - w końcu koszty rozłożyłyby się również na inne państwa członkowskie. Problem polega na tym, że główną funkcją, jaką dzisiaj pełni wspomniany kraj, jest nie tyle bycie elementem w systemie finansowym, ale bycie elementem w nie mniej ważnym systemie psychologicznym. Scenariusz A oznacza bowiem, że integracja jest odwracalna i chociaż nie ma formalnych procedur opuszczenia Unii, to mimo to wszystko jest do załatwienia. Reakcja jest prosta do przewidzenia: jak np. wyglądałaby stabilność dolara, gdyby nagle zrezygnował z niego któryś ze stanów? A wracając do Europy, pozbycie się Greków z eurolandu pociągnęłoby za sobą panikę rynków i wpędzenie pozostałych południowców (plus Irlandii) w problemy, z których nie będzie się już dało ich wykupić. Nawet, jeśli uda się uratować Włochy, to całkowity koszt odchudzenia unii walutowej przekroczyłby bilion euro, a wtedy rachunek, jaki zostanie wystawiony Niemcom estymowany jest na 500 miliardów, czyli 20 proc. ich PKB.

Reklama

Planem B jest wielokrotnie omawiana unia bankowa, która mogłaby kosztować nawet 400 miliardów euro, jednak zachowałaby jedność Wspólnoty i uratowała bankrutujące kraje przed katastrofą humanitarną. Tego rodzaju ucieczka do przodu nie byłaby nowością w historii Unii, która już kilkakrotnie stawiwszy czoła kryzysowi, decydowała się na ściślejszą integrację, jako panaceum na rozchwiane rynki, jednak problemem mogą być społeczeństwa ratowanych krajów. Kalkulacje o kosztach prowadzone są bowiem "na sucho", przy założeniu, że decyzje podejmą racjonalnie myślący politycy, nie zaś (co jest bliższe prawdy) myślący o przyszłych wyborach politycy lub nawet gorzej - politycy wybrani przez zubożałych, radykalnych wyborców. Oczywiście, że można wciągnąć Grecję do kolejnego systemu gwarancji, jednak nikt nie przewidzi, czy po kilku latach, w których nie można już będzie dostać bonusu za mycie rąk lub bycie niezamężną córką podstarzałego wojskowego, do władzy nie dojdzie grecka wersja Viktora Orbana (premier Węgier) i kraj zerwie wszystkie kontakty ze światem finansów. Nawet niezbyt radykalne media przedstawiają sytuację zadłużonych państw jako konflikt pomiędzy kapitalizmem i demokracją, więc grunt jest bardzo podatny na różnego rodzaju ideologiczne eksperymenty.

Biorąc pod uwagę wszystkie te przeciwieństwa, ciężko jest nie zadać sobie pytania, czy utrzymanie strefy euro jest dla Niemców w ogóle opłacalne? Dla przeciętnego obywatela tego kraju jest to wykładanie pieniędzy na projekt, który od początku budził kontrowersje, a z czasem przekształcił się w finansowanie ludzi, którzy zaczynają finansujących wyzywać od nazistów. Niestety, Niemcy potrzebują euro. Gospodarka naszych zachodnich sąsiadów jest obecnie w znacznej mierze uzależniona od eksportu, który stanowi ponad jedną trzecią produkcji krajowej, jego nadwyżka nad importem tylko w tym roku wyniosła 100 miliardów euro. Niemiecki przemysł kojarzony jest zwykle z wielkimi korporacjami (często z branży motoryzacyjnej), jednak mocną stroną tego kraju są nastawione na zagraniczne rynki wyspecjalizowane średnie przedsiębiorstwa. Odbiorcami około 30 proc. niemieckiego eksportu są kraje strefy euro, zaś całkowita wartość eksportu od wprowadzenia wspólnej waluty w gotówkowej formie w 2002 wzrosła o ponad 150 proc. Czynniki takie jak niepewność co do przyszłego kursu lub koszty wymiany waluty nie mogą zostać usunięte, nawet jeśli zrezygnuje się z ceł i kontroli na granicach, natomiast unia walutowa niweluje je natychmiast. Oczywiście nie można powiedzieć, że euro odpowiada za cały wzrost niemieckiego eksportu w ostatnim okresie, ponieważ istnieje szereg innych czynników (np. ekspansja na rynki krajów rozwijających się), jednak faktem jest, że wspólna waluta bardzo pomogła temu krajowi w osiągnięciu jego dzisiejszej pozycji w światowej gospodarce. Jest to jedna z przyczyn dla której Francuzi nie przepadają za euro - kiedyś oba kraje konkurowały o prymat w UE, zaś dzisiaj jest oczywiste, który z nich gra pierwsze skrzypce. Jest to tym bardziej bolesne dla Francji, że poprzedniczka Unii, Europejska Wspólnota Węgla i Stali, powstała w absolutnie przeciwnym celu - była firmowanym przez francuskiego ministra spraw zagranicznych Roberta Schumana pomysłem na podporządkowanie swojej ojczyźnie zniszczonej po wojnie niemieckiej gospodarki. Co więcej, wspólna waluta jest dla Niemców tym bardziej użyteczna, że niemiecką zależność od eksportu ciężko jest zastąpić wewnętrznym popytem - obywatele tego kraju są na to zbyt oszczędni, zaś ostatnim razem kiedy centralną regulacją próbowano część z nich zachęcić do amerykańskiego konsumpcjonizmu (w latach dziewięćdziesiątych, po zjednoczeniu RFN i NRD), wskaźniki poszły co prawda do góry, jednak wschodnie landy do dzisiaj są w znacznej mierze na utrzymaniu swoich zachodnich braci.

Decyzja o pozostaniu Greków w strefie euro nie jest więc prosta. Pytanie, czy Grecy zostaną w strefie euro, jest nie tylko kwestią przyszłości zadłużonych - jak się je czasami nazywa - "krajów peryferyjnych", ale raczej pytaniem o kształt całej Unii. Ostatnie dyplomatyczne zbliżenie pomiędzy Niemcami i Chinami, w którym oba państwa zachęcają swoich przedsiębiorców do podjęcia z tym drugim krajem gospodarczej współpracy pokazują, że nasi zachodni sąsiedzi starają się zdywersyfikować rynki dla swoich produktów na wypadek, gdyby sytuacja na Starym Kontynencie się pogorszyła. Dotychczas Państwo Środka przyjmuje tylko 5 proc. niemieckiego eksportu, jednak o tempie chińskiego wzrostu nie trzeba chyba nikomu przypominać. Dla Chińczyków natomiast Niemcy są w Europie partnerem wygodnym; nie tyle przychylnym, co przewidywalnym - cecha bezcenna dla Chińskiej Partii Komunistycznej, która układa plany pięcioletnie i nie jest w stanie zrozumieć, jak rządzący może zmienić zdanie w efekcie sondażu wyborczego.

Kończąc ten artykuł, nie będę próbował przewidzieć, jak potoczą się losy wspólnej waluty (w końcu najlepsze analizy pisze się w czasie przeszłym), pokuszę się jednak o opinię, co dla Niemców byłoby korzystne gospodarczo. Południowców nie da się uratować bez bezpośredniej ingerencji w ich suwerenność - choroba tych państw ma korzenie dużo głębiej sięgające niż dotrze dowolny fundusz ratunkowy. Angela Merkel powinna więc zredukować strefę euro do tych krajów, które mają w miarę jednolite wyobrażenie co do długoterminowej polityki fiskalnej, jak również są dla jej ojczyzny rynkami zbytu, jednocześnie zacieśniając współpracę z państwami Europy Środkowo-Wschodniej (w tym z Polską) i Chinami, jako źródłami taniej siły roboczej i potencjalnymi odbiorcami eksportu. Nie jest to może rozwiązanie szczególnie wspólnotowe, ale za to jak najbardziej europejskie.

Maciej Pyka

TREND - Miesięcznik o sztuce inwestowania
Dowiedz się więcej na temat: Grecja | niemiecki | wspólna waluta | strefa euro | kryzys gospodarczy | Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »