Niemiecko-francuska wojna o euro

Jako największy płatnik mamy prawo bronić naszych interesów i Europa powinna się do tego przyzwyczajać - tłumaczy minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maiziere w kontekście masowej w zachodnich mediach krytyki Berlina za opieszałość w reakcji na kryzys w Grecji.

- Przed zjednoczeniem Niemcy były słabe politycznie, co było dla wielu wygodne, i nie brały na siebie odpowiedzialności na scenie międzynarodowej. Obowiązywała zasada "dyplomacja za czek", to znaczy, że część polityki zagranicznej zastępowały pieniądze. Po roku 1990 sytuacja się zmieniła - tłumaczył de Maiziere na spotkaniu w środę wieczorem w Berlinie z grupą korespondentów z Brukseli.

Zmieniło się mianowicie to, że Niemcy zaczęły artykułować swe interesy, ku zaskoczeniu innych. - To proces, do którego Europa musi się przyzwyczaić. Jako największy płatnik Berlin musi mieć możliwość deklarowania własnych interesów - powiedział de Maiziere.

Reklama

Słowa de Maiziere'a, bliskiego współpracownika kanclerz Angeli Merkel (kierował jej gabinetem w poprzednim rządzie), który zastępował chorego ministra finansów Wolfganga Schaeublego na nocnym spotkaniu unijnych ministrów finansów w Brukseli z 9 na 10 maja, nie pojawiły się przypadkowo.

Francuskie, belgijskie czy hiszpańskie media nie szczędzą niemieckiej kanclerz, zwanej teraz "Madame No" (Pani Nie) krytyki, sugerując, że dopiero po telefonach od Baracka Obamy zgodziła się 9 maja na kilkusetmiliardowy mechanizm pomocy dla krajów strefy euro w potrzebie, by po kilku dniach podważyć jego sens stwierdzeniem, że i tak to tylko "gra na zwłokę".

Zachodnie media, ale też i politycy, zarzucają Merkel, że przez trzy miesiące zwlekała z decyzją o pomocy dla bankrutującej Grecji, co jeszcze bardziej zdestabilizowało wspólną walutę i zagroziło rozpadem strefy euro.

De Maiziere, tłumaczył, że podjęcie decyzji ws. Grecji zajęło dużo czasu, ale "to była jedyna i dobra procedura, jaką można było podjąć", bo pomoc zbyt szybka i bezwarunkowa "byłaby zaproszeniem do spekulacji". - Wywołałaby kolejne prośby o wsparcie i bardzo trudno byłoby ustanowić system odpowiedzialności - powiedział.

Niemcy ostatecznie zgodziły się na pomoc dla Grecji, gdyż - jak tłumaczył de Maiziere - po pierwsze zagrożone było euro, a po drugie w końcu otrzymały szczegółowy plan zobowiązań ze strony Grecji, że zrobi wszystko, by skonsolidować finanse publiczne.

Ponadto trzeba było czasu, by upewnić się, czy mechanizm pomocy jest zgody z niemiecką konstytucją i nie podważą go na potrzeby krajowej polityki polityczni adwersarze Merkel.

- Nie byliśmy za wolni, ani jednego dnia nie zwlekaliśmy. Problemy (strefy euro) pogorszyły się nie przez Niemcy, ale dlatego, że niezbędne reformy zostały podjęte przez rząd grecki tak późno. Gdyby rząd zdecydował się na reformy w lutym, to tej dyskusji być może by dziś nie było - powiedział grupie korespondentów poseł CSU Thomas Silberhorn.

Niemcy tłumaczą też, że długo negocjowały z partnerami w UE, bo to Berlin ma największy udział w pomocy dla Grecji oraz nowym mechanizmie stabilizacyjnym dla strefy euro (148 mld euro) i mają prawo wymagać, by beneficjenci spełniali surowe niemieckie warunki. - Mamy lepszą sytuację, by finansować więcej niż inni; długo na to pracowaliśmy (...). Ale nie chcemy początku Unii transferów - powiedział de Maiziere.

Berlin już uprzedził potencjalne następne w kolejce po pomoc kraje, że nie będzie ona bez końca. Madryt i Lizbona ogłosiły w ostatnich dniach radykalne kroki, by zredukować deficyty. - Problem euro nie może być rozwiązywany świeżymi pieniędzmi, ale reformami.

Nikt, nie tylko Niemcy, nie będzie w stanie dawać kredytów w nieskończoność. Dlatego musimy przyjąć opcję, że kraj, któremu nie da się już dłużej pomagać, wychodzi ze strefy euro - powiedział Silberhorn.

Niemieccy politycy z rządzącej koalicji CDU/CSU-FDP mówią, że Niemcy mają w genach przywiązanie do stabilności walutowej oraz niezależności Europejskiego Banku Centralnego. - I nawet nadpobudliwy (prezydent Francji Nicolas) Sarkozy nie jest w stanie zmusić Merkel na szczycie w środku nocy do odejścia od tych zasad - powiedział PAP niemiecki dyplomata.

Sama Merkel przyznała, że uzgodniony przez ministrów finansów państw UE mechanizm pomocy dla członków eurolandu będących w potrzebie nie wystarczy, jeśli kraje poważnie nie wezmą się za zaciskanie pasa i reformy, by ograniczyć nadmierne deficyty.

- To, co do tej pory zrobiliśmy przyjmując te plany, to zysk na czasie, żeby zająć się różnicami w zakresie konkurencyjności i deficytów między krajami.(...) Spekulacja przeciwko euro była możliwa dlatego, że są zbyt duże różnice, jeżeli chodzi o solidność gospodarek i zadłużenie państw członkowskich strefy - powiedziała w niedzielę szefowa niemieckiego rządu.

Nazajutrz euro znowu straciło w stosunku do dolara, spadając do poziomu najniższego od kwietnia 2006 roku. - Niektórzy lepiej by zrobili, gdyby zastanowili się, zanim coś powiedzą - skomentował szef eurogrupy, premier Luksemburga Jean-Claude Juncker.

Ale zdaniem wielu ekspertów spadek euro, choć jest znakiem słabości, stwarza szansę dla europejskiej gospodarki dzięki wzmocnieniu eksportu. Najbardziej korzystają na tym oczywiście Niemcy, będąc gospodarką w znacznie większym stopniu eksportową niż inne kraje eurolandu.

W środę Niemcy znowu naraziły się na krytykę partnerów w UE, bez konsultacji i uprzedzenia wprowadzając zakaz niektórych spekulacyjnych transakcji na rynkach finansowych. Francuska minister finansów Christine Lagarde skomentowała, że "mogli przynajmniej poprosić o radę".

Do chóru krytyków Merkel nie przyłącza się Polska. - Nie jest słuszne szczególnie pokazywać na Niemcy. Kilka krajów i kilka instytucji ponosi odpowiedzialność - odpowiedział we wtorek PAP minister finansów Jacek Rostowski. Jego zdaniem wiele instytucji UE nie zareagowało wystarczająco szybko.

- My mówiliśmy bardzo jasno już na początku kryzysu greckiego w lutym, że powinniśmy zachęcić Grecję do zwrócenia się jak najszybciej do Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Kilka instytucji unijnych i wiele krajów UE było temu przeciwnych. Uważam, że gdyby Grecja zwróciła się wtedy do MFW, to nie mielibyśmy tego kryzysu, z którym mieliśmy do czynienia dwa tygodnie temu. Uspokoilibyśmy rynki dużo mniejszym kosztem i rynki papierów dłużnych państw strefy euro nie byłyby tak wzburzone jak są dzisiaj - dodał.

Przyznał, że Polska i Niemcy są zbieżne w podejściu, "jak wzmocnić mechanizmy zapewniające stabilność finansów publicznych" w UE.

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »