Nieoczekiwany skok polskiej gospodarki. To może zwiastować kłopoty

Gospodarka urosła w II kwartale - zupełnie nieoczekiwanie - o 3,2 proc. licząc rok do roku, gdyż Polacy wydają dużo na fryzjerów, kosmetyczki, sojową latte i fitness. Nie ma powodów do zachwytu. Wyższy od oczekiwań PKB wcale jednak nie świadczy, że potencjał wzrostu polskiej gospodarki powraca długoterminowo na dawną, wysoką ścieżkę.

- Konsumpcja pozostawała w II kwartale głównym motorem wzrostu - mówi Interii Michał Dybuła, główny ekonomista BNP Paribas Bank Polska.

To, że konsumpcja będzie w tym roku głównym - a może jedynym - silnikiem wzrostu gospodarki, wiadomo było od miesięcy. Wydawało się, że dzięki wysokiemu, kilkuprocentowemu wzrostowi wynagrodzeń Polacy będą wydawać znacznie więcej. Comiesięczne dane GUS o sprzedaży detalicznej wcale tego jednak nie potwierdzały. Można było z nich wnioskować, że konsumpcja w II kwartale urosła, ale ślamazarnie, znacznie mniej od optymistycznych prognoz jeszcze sprzed paru miesięcy. A na dodatek inwestycje kurczyły się i malał eksport.

Reklama

Przyjrzyjmy się zatem tym danym. Zacznijmy na przystawkę od produkcji budowlano-montażowej, bo ta prezentowała się najgorzej, a jednocześnie jej osłabienie najłatwiej wyjaśnić. W I półroczu tego roku produkcja budowlano-montażowa w cenach stałych była o 8,7 proc. mniejsza niż w analogicznym okresie zeszłego roku. Zmniejszyła się we wszystkich działach budownictwa. W przedsiębiorstwach zajmujących się budową obiektów inżynierii lądowej i wodnej - o 7,6 proc., w zajmujących się wznoszeniem budynków - o 8,5 proc., a w realizujących roboty budowlane specjalistyczne - o 10,6 proc.

Spadek produkcji budowlanej odzwierciedla spadek inwestycji, zwłaszcza sektora publicznego (budowle inżynierii lądowej, czyli np. mosty, drogi itp.) i gospodarstw domowych (wznoszenie budynków, tzn. zakup mieszkań). Przypomnijmy, że w zeszłym roku instytucje sektora publicznego kończyły inwestycje, żeby dostać rzutem na taśmę refinansowanie z poprzedniej unijnej perspektywy. Zbliżały się wybory samorządowe, co motywowało sołtysów i wójtów do łatania dziur w mostach. Ten boom osiągnął szczyt w II półroczu, a zwłaszcza w ostatnim kwartale 2023 roku, dzięki czemu inwestycje w zeszłym roku wzrosły aż o 13,1 proc.

Przemysł wciąż nie łapie oddechu

Jest bardzo prawdopodobne, że wysoka baza z ostatnich kwartałów zeszłego roku spowoduje, że w II półroczu spadki produkcji budowlanej będą jeszcze głębsze. Choć na horyzoncie widać falę unijnych pieniędzy, do jej wydania upłynie kilka kwartałów. Na marginesie dodajmy, że firmy budowlane, czekając na nowy cykl inwestycji publicznych, wyleasingowały mnóstwo maszyn, żeby szybko wysłać je na front robót. A tu frontu nie ma. Branża może mieć kłopoty.

Dodajmy jeszcze, że II półrocze 2023 stało też pod znakiem gwałtownego wzrostu popytu na mieszkania podsyconego tzw. bezpiecznym kredytem 2 proc. Drugie półrocze w tym roku może być także znacznie słabsze w tym dziale budownictwa, mimo że liczba rozpoczętych budów mieszkań wzrosła o blisko 60 proc. Może to świadczyć o tym, że deweloperzy przygotowują się na kolejny sztuczny boom oparty na wsparciu państwa dla kredytobiorców. Nie jest wcale pewne, czy to nastąpi, a rozpoczęte budowy wcale nie muszą się szybko skończyć.     

Na główne danie rozprawmy się z łykowatym udźcem produkcji przemysłowej. W I półroczu odnotowała ona wzrost o zaledwie 0,1 proc. w porównaniu do pierwszych sześciu miesięcy zeszłego roku. Niemniej II kwartał był pierwszym kwartałem wzrostu produkcji w ujęciu rocznym po pięciu kolejnych kwartałach spadków. To może być sygnał, że gospodarka wstaje jednak z kolan.

Dla wzrostu polskiej gospodarki kluczowe znaczenie ma eksport wartości dodanej brutto. Ogłoszone równocześnie w środę dane GUS o handlu zagranicznym w I półroczu pokazują spadek eksportu, a jeszcze większy - importu. To znaczy, że eksport netto mógł mieć lekko dodatni wkład w PKB. Sytuacja eksportu jest trudna, gdyż w Niemczech gospodarka skurczyła się w II kwartale o 0,1 proc., a w strefie euro okres słabego wzrostu się przedłuża. Ale - patrząc długoterminowo - sytuacja w strefie euro nie musi być jedynym wytłumaczeniem.     

Sprzedaż detaliczna nie powiedziała prawdy o konsumpcji

Sprzedaż detaliczna jest dobra na deser, jak ptysie z dyskontu, bo jest użytecznym wskaźnikiem samopoczucia konsumpcji. Kłopot w tym, że dane GUS obejmują jedynie towary. Gdy popyt konsumentów przesuwa się - a to światowy trend po pandemii - z towarów ku usługom, sprzedaż detaliczna przestaje być pewnym wskaźnikiem wyprzedzającym.

Przypomnijmy, że w I półroczu sprzedaż detaliczna potwierdzała wzrost popytu wewnętrznego, ale słabszy od oczekiwań. Sprzedaż w cenach stałych w czerwcu była wyższa niż przed rokiem o 4,4 proc., a w porównaniu z majem wzrosła o zaledwie 0,3 proc. W całym okresie styczeń-czerwiec tego roku - liczona w cenach stałych - była wyższa o 4,9 proc. niż przed rokiem.

Na wzrost sprzedaży detalicznej największy wpływ miał w I półroczu popyt na samochody, który doprowadził do tego, iż ich roczna sprzedaż powróciła do poziomów sprzed pandemii. Nastąpiło to przy utrzymujących się spadkach sprzedaży innych dóbr trwałego użytku. 

Maj i czerwiec przyniosły bardzo silny spadek sprzedaży odzieży i obuwia (czerwiec - minus 19,3 proc. rok do roku, maj - minus 13,5 proc. rok do roku). To może świadczyć o dużej powściągliwości konsumentów zderzających się w sklepach z wysokimi cenami. Zaskakujące i trudne do wytłumaczenia jest natomiast to, że zakupy żywności w czerwcu obniżyły się o 4,0 proc. rok do roku, po spadku o 1,0 proc. w maju. Czyżby ludziom przejadły się ptysie?

Dane o sprzedaży detalicznej nie zapowiadały zatem wcale wzrostu konsumpcji w skali oczekiwanej jeszcze na początku roku i usprawiedliwianej silnym, kilkuprocentowym wzrostem realnych wynagrodzeń. Równocześnie widać wyraźnie, że gospodarstwa domowe tylko część realnych dochodów przeznaczają na zwiększenie konsumpcji, a sporą cześć na oszczędności. Widać to po nieustannym napływie depozytów na rachunki bankowe.

Dane spowodowały obniżki prognoz

Analitycy ING BSK przypuszczają, że wzrost skłonności do oszczędzania powodowany jest obawami o sytuację gospodarczą i sytuację finansową gospodarstwa domowego wobec częściowego odmrożenia cen energii od lipca. Słowem, oczekiwany wyraźny wzrost rachunków może skłaniać do ograniczania innych wydatków z wyprzedzeniem.

Miesięczne dane o sytuacji gospodarki w I półroczu były na tyle słabe, że analitycy obniżali prognozy wzrostu PKB. Usytuowały się one w dość szerokim przedziale od 2,3 do 3 proc. przy konsensusie 2,8 proc. po tym jak gospodarka urosła w I kwartale o 2 proc. licząc rok do roku, co świadczyło o dość dużej niepewności. Analitycy Credit Agricole obniżyli prognozę wzrostu do 2,3 proc. rok do roku z 2,8 proc. przed rewizją. BNP Paribas BP - do 3 proc., ING Bank Śląski do 2,8 proc., a bank Pekao - do 2,6 proc.

Choć GUS nie podał jeszcze struktury PKB - na te dane trzeba poczekać kolejne dwa tygodnie - można już przewidywać, skąd wzięło się zaskoczenie wzrostem szybszym, niż przewidywały to nawet najśmielsze prognozy.

- Na wyższe od spodziewanego tempo wzrostu w II kwartale mogły wpłynąć składniki rachunków narodowych, które nie są bezpośrednio widoczne w miesięcznych danych - mówi Michał Dybuła.

- Prawdopodobnie utrzymał się szybki wzrost spożycia publicznego w związku z podwyżkami w sferze budżetowej. Być może też wkład zapasów do PKB okazał się mniej ujemny niż w poprzednich kwartałach. Wreszcie, badania koniunktury w branżach usługowych pokazują, że istotne znaczenie mogła mieć większa konsumpcja usług, która nie jest odzwierciedlana w danych o sprzedaży detalicznej - dodaje.

To znaczy, że konsumenci prawdopodobnie oszczędzają na towarach, lecz lekką ręką wydają pieniądze na usługi. Zupełnie inna sytuacja niż przez cały okres po transformacji, kiedy obiektem marzeń gospodarstw domowych były telewizory, elektronika, nowe meble, pralka, która opowiada dzieciom bajki, kafelki w łazience, ciuchy byle-nie-z-lumpeksu. Słowem - zamiast ptysi z dyskontu (towar) chętniej jemy na deser panacottę w kawiarni za rogiem (usługa gastronomiczna). Z dawnych czasów przetrwała jeszcze miłość do aut. Nie wiemy, czy to trwały trend. Wiemy, że - jak na razie - po pandemii i lockdownach to trend globalny.

Dlaczego może być jeszcze gorzko

Skoro posiłek zakończyliśmy wyśmienitą panacottą (a miały być tanie ptysie), ze wzrostem PKB o 3,2 proc., gdy spodziewany był sporo niższy, a nawet jeszcze niższy, to pora na odrobinę goryczy. Wzrost o 3,2 proc. w II kwartale wcale nie znaczy, że po latach zawirowań i opłakanej polityki gospodarczej polska gospodarka wraca do dobrej formy i do równowagi. Wiele wskazuje na to, że potencjał polskiej gospodarki trwale się obniżył.

- Niespodziewane dobre dane nie zmieniają przeświadczenia, że w dłuższym terminie ścieżka rocznego wzrostu PKB w Polsce obniżyła się do poniżej 3 proc. z ok. 3,5 proc. - mówi Michał Dybuła.

W polskiej gospodarce są wciąż silne nierównowagi. Niskie nakłady kapitałowe przedsiębiorstw, monopolistyczna pozycja państwowych spółek, droga energia wciąż wytwarzana głównie z węgla, malejąca podaż pracy i jej coraz wyższe koszty.

- Potencjalne tempo wzrostu jest niższe, bo spada podaż pracy, a migracja nie załatwia wszystkich problemów. Wydajność pracy rosła szybko, ale trudno osiągnąć jej dalszy wzrost bez inwestycji w kapitał produkcyjny. Ponadto wydajemy więcej środków na obronność, co w sensie ekonomicznym nie jest specjalnie produktywne. Nie znaczy to, że nie powinniśmy tego robić, ale będzie to miało skutki dla gospodarki - argumentuje Michał Dybuła.

- Przy tempie wzrostu przekraczającym 3 proc. przez dłuższy czas mogą powrócić kłopoty z nierównowagami, jak inflacja lub deficyt handlowy albo jedno i drugie. Nie jesteśmy jeszcze w momencie, kiedy należy się tego obawiać, bo luka popytowa jest wciąż ujemna. Niemniej, dane za II kwartał pokazują, że luka ta się zmniejsza - dodaje.

Jeśli dane GUS potwierdzą, ze gospodarkę ciągnie najmocniej konsumpcja usług, to warto spojrzeć, co dzieje się z ich cenami. W ciągu roku do końca czerwca towary podrożały o 3,5 proc., a usługi aż o 6,2 proc. Po wielu miesiącach spadku po raz pierwszy w czerwcu w górę poszła inflacja bazowa. Niespodziewany skok gospodarki w II kwartale może zapowiadać nowe kłopoty.

Jacek Ramotowski 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: PKB | polska gospodarka | wzrost PKB | inflacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »