Niska dzietność wymusi podniesienie wieku emerytalnego. "Nie uciekniemy od tego"
- Prędzej czy później jakikolwiek rząd, niezależnie od tego z której będzie strony, będzie musiał się poważnie zmierzyć z wizją wydłużenia wieku emerytalnego. Nie uciekniemy od tego, to nieuchronna konieczność - mówi Interii dr hab. Krzysztof Tymicki z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Prognozuje, że Polska nie ma już szans na wyż demograficzny, bowiem z jednej strony ludzi w wieku prokreacyjnym będzie coraz mniej, z drugiej zaś rośnie niechęć do posiadania dzieci.
Zgodnie z ostatnimi danymi GUS w Polsce w 2023 roku urodziło się 272 tys. dzieci, podczas gdy liczba zgonów wyniosła 409 tys. Liczba urodzeń była najniższa od czasów II wojny światowej. Prognozy są niepokojące: Polki rodzą coraz mniej dzieci, liczba osób w wieku poprodukcyjnym będzie rosła, co znacząco wpłynie m.in. na sytuację emerytów.
Paulina Błaziak, Interia: W 2023 roku mieliśmy w Polsce rekordowo niską liczbę urodzeń. Dlaczego?
Dr hab. Krzysztof Tymicki, Instytut Statystyki i Demografii SGH: Złożyło się na to kilka rzeczy. Po pierwsze: długofalowe przemiany struktury wieku ludności. W Polsce wychodzą z okresu reprodukcyjnego bardzo liczne roczniki urodzone od połowy lat 70. do połowy lat 80. Ci ludzie albo już nie mają dzieci z przyczyn biologicznych, albo już po prostu mają docelową liczbę dzieci. Natomiast weszły w okres prokreacyjny stosunkowo nieliczne roczniki urodzone po 1989 roku.
Więc jest teraz mniej potencjalnych rodziców.
- Spadająca liczba urodzeń w pewnej mierze wynika właśnie z tego, że kobiet w wieku prokreacyjnym jest coraz mniej. Mówi się głównie o liczbie urodzeń, ale pamiętajmy, że tak naprawdę w demografii nie operujemy na niej, ale na stosunku liczby urodzeń do liczby kobiet. Mamy do czynienia z sytuacją, gdy spadek liczby urodzeń też będzie wynikał ze spadku liczby kobiet. Dopiero za jakiś czas zobaczymy, jak te dane wyglądają przez pryzmat współczynników, czyli stosunku kobiet do liczby urodzonych dzieci. Teraz w pełnoletność wchodzą roczniki z 2006 roku. Wszystkie wcześniejsze roczniki, od połowy lat 90. to są bardzo małe roczniki, nieporównywalnie mniejsze niż te, które się rodziły w połowie lat 80.
Czyli będzie jeszcze gorzej.
- Tak; to tak naprawdę jest dopiero początek. Nie mamy co liczyć na wzrosty liczby ludności. Spora liczba urodzeń była generowana dlatego, że ludzi było więcej. Teraz ludzi jest po prostu w Polsce mniej.
Jakie są inne powody obecnej sytuacji demograficznej?
- To są na pewno wszystkie czynniki związane z pandemią i polityką ostatniego rządu, która raczej odstraszała ludzi od posiadania dzieci niż zachęcała do tego.
Mówimy o ustawie antyaborcyjnej?
- Między innymi. Zaostrzanie ustawy aborcyjnej na pewno nie stwarza takiego pozytywnego klimatu wokół macierzyństwa i w ogóle poczucia bezpieczeństwa. Raczej kobiety martwiły się, co by było, gdyby trafiły do szpitala na przykład w sytuacji zagrożenia życia płodu, gdyby na przykład się okazało, że płód ma wady. To oznacza duży stres.
Co jeszcze wpływa na tak niską dzietność?
- Oczywiście to są wszystkie przyczyny o charakterze ekonomicznym: niepewność na rynku pracy, inflacja, niepewność w charakterze ogólniejszej perspektywy międzynarodowej związana z wojną z Ukrainie. Na to nakładają się też czynniki indywidualne. A te trzeba rozdzielić jakościowo.
Jak?
- Na czynniki związane z decyzją o posiadaniu pierwszego dziecka i posiadaniu drugiego dziecka. Na pewno w Polsce nie jesteśmy w takiej fazie, jak w Japonii, w której pierwsze dzieci się nie rodzą i tam wskaźniki bezdzietności wśród kobiet są niesłychanie wysokie. U nas ludzie na razie decydują na posiadanie pierwszego dziecka; problemem jest decyzja o posiadaniu kolejnego. To jest głównym motorem, który napędza niedobre zmiany.
Czy myśli Pan, że jakiekolwiek zachęty prawne, finansowe - np. zwiększanie świadczenia 800 plus - mogą poprawić sytuację?
- Jestem tutaj pesymistą i uważam, że takie zachęty z punktu widzenia polityki społecznej nie mają większego sensu. Nie ma co zachęcać ludzi, którzy nie chcą mieć dzieci. Ci ludzie - nie wiadomo ile byśmy dosypali pieniędzy miesięcznie - oni tych dzieci mieć nie będą. Natomiast nie można utrudniać decyzji o posiadaniu dziecka ludziom, którzy ją rozważają. Polityka społeczna, która była obecna przez ostatnie osiem lat to było tak naprawdę utrudnianie decyzji o posiadaniu dziecka tym ludziom, którzy być może chcieliby to dziecko mieć. Wszystkie elementy polityki społecznej powinny być nakierowane na to, by ułatwić ludziom tę decyzję. Czyli jak ktoś rozważa posiadanie dziecka to wie, że może liczyć na wsparcie, na przykład opiekę przed urodzeniem dziecka, opiekę szpitalną, miejsce w żłobku itd., aby wyeliminować wszystkie niepewności.
To na początek, ale co dalej? Np. z kwestią mieszkań?
- Polityka mieszkaniowa jest tu istotnym czynnikiem. O ile ktoś ma kredyt hipoteczny na 30 lat i kupił mieszkanie o powierzchni 50 mkw, to można powiedzieć, że jest to mieszkanie dla małżeństwa z dzieckiem. Natomiast dołożenie do tego drugiego dziecka, które też kosztuje, to jest to powrót do lat 80., kiedy rodziny czteroosobowe mieszkały na małym metrażu. Nikt nie chce do tego wracać i gnieździć się w małych pokoikach z rodzicami i rodzeństwem.
W sytuacji, gdy mamy coraz więcej społeczeństwa starszego, jak malejąca dzietność może wpłynąć na sytuację emerytalną?
- To wpłynie w sposób straszny i to będzie jedna z najgorszych konsekwencji. Mamy bardzo liczne roczniki urodzone po wojnie; są to trzy główne wyże demograficzne w Polsce. Pierwszy to wyż powojenny, od 1945-50 do 1958 roku. Ci ludzie zaczęli rodzić dzieci w latach 70. Potem była fala drugich urodzeń w połowie lat 80. Jak weźmiemy sobie pod uwagę te trzy bardzo wyraźne wyże, to ci, którzy urodzili się zaraz po wojnie to albo weszli już w wiek emerytalny, albo zaraz wejdą. Potem będą wchodziły duże roczniki urodzone w latach 70. W ciągu 15-20 lat będzie pogłębiała się dysproporcja między osobami w wieku 60-65+ a osobami w wieku produkcyjnym. Będzie bardzo dużo osób pobierających świadczenia emerytalne i bardzo niewiele osób kontrybuujących do tego systemu emerytalnego.
Więc będzie problem z utrzymywaniem osób na emeryturze.
- W polskim systemie emerytalnym mamy system “pay as you go", czyli bieżące wypłaty są z bieżących wpłat. Jak sobie przeprowadzimy prosty rachunek, to wniosek będzie jeden: coś z tym trzeba zrobić. Jedyną manipulacją o charakterze niewpływającym na wydłużenie wieku emerytalnego to tak zwana stopa zastąpienia: ile dostanę na emeryturze procent swojego ostatniego wynagrodzenia. W ostatnim dziesięcioleciu to było około 55-60 proc. Przewidywania są takie, że gdy moje pokolenie - a ja jestem pokoleniem połowy lat 70. - będzie przechodziło na emeryturę, to będziemy mieli 28 proc. stopy zastąpienia. Więcej ludzi będzie na utrzymaniu emerytów, a ludzie będą prawdopodobnie jeszcze żyli dłużej, czyli dłużej trzeba ich będzie na emeryturze utrzymać.
Jaka jest więc recepta na ten problem?
- Prędzej czy później jakikolwiek rząd, niezależnie od tego z której będzie strony, będzie musiał się poważnie zmierzyć z wizją wydłużenia wieku emerytalnego. Nie uciekniemy od tego, to nieuchronna konieczność. Będzie potworne “ssanie" na rynku pracy, duży deficyt pracowników. Druga kwestia to jest rozważenie jakiejś sensownej polityki migracyjnej. Migracje nie wyrównają dysproporcji na rynku pracy, nie ma szans, żebyśmy skompensowali migracjami te dysproporcje, ale przynajmniej w jakiś sposób da się to złagodzić.
Na rynku pracy będzie więcej miejsc pracy, mniej kandydatów na stanowisko. Teraz młodym pokoleniom będzie łatwiej znaleźć pracę?
- Tak, ale z drugiej strony będzie zmieniała się struktura rynku pracy. Za powiedzmy 10-20 lat to już nie będzie ten sam rynek pracy co teraz. Wystarczy spojrzeć na to, co się stało w ostatnich kilku latach jako konsekwencja sztucznej inteligencji. Istnieją przesłanki, które każą mówić, że zawody mało wykwalifikowane będą mogły być z powodzeniem obsłużone przez maszyny. O branży IT mówiło się, że jest branżą nie do ruszenia. Nagle okazało się, że jak weszła sztuczna inteligencja, to żeby wygenerować kod to nie trzeba tak naprawdę zatrudniać kogoś, tylko wystarczy podstawić AI, a wysokiej klasy specjalista potem przyjdzie i tylko zweryfikuje.
Czyli zamiast trzech osób będzie potrzeba tylko jednej.
- Dokładnie. Choć ciężko jest powiedzieć, co się będzie działo na rynku pracy, bo są to zmiany dynamiczne, trudne do przewidzenia. Standardowe spojrzenie na klasyczny model makroekonomiczny rynku pracy w kontekście zmian demograficznych mówi, że jeżeli ludzi ubywa, to zwiększa się popyt na pracę, więc rosną płace. Tylko tak naprawdę nie wiemy co się wydarzy, bo może się wydarzyć wszystko. Są już podchody w sprawie dochodu gwarantowanego i nie bez przyczyny główne badania na ten temat zlecają firmy z branży high-tech. Przewidują one, że za jakiś czas nie będzie potrzeba tyle osób do pracy.
Polski nie czeka już więc żaden wyż demograficzny?
- Nie. Musiałaby nastąpić jakaś zmiana jakościowa, że nagle ludzie by odkryli, że posiadanie dzieci to jest coś fajnego. Kobiety z pokolenia urodzonego po wojnie swoje pierwsze dziecko rodziły w wieku 21 lat. Jak ja miałem 21 lat to dziecko było ostatnim pomysłem, o którym myślałem. Gdybyśmy dzisiaj zadali pytanie ludziom o dziecko, którzy mają dzisiaj 21 lat, to jest to dla nich abstrakcja. Potem jak ludzie są starsi i zaczynają się zastanawiać na przykład w wieku lat 27 - to średni wiek rodzenia dziecka w Polsce - ten sposób myślenia o dziecku jest trochę inny. Zaczynamy rozważać czy warto i nagle się okazuje, że musiałbym z bardzo dużo rzeczy zrezygnować. Ludzie, którzy podejmowali tę decyzję w wieku lat 21 lat kiedyś nie mieli nic do stracenia; dziś są fajne imprezy, wyjazdy, zwierzęta itd.
Ale kiedyś była też inna aktywność zawodowa kobiet.
- Oczywiście, tylko dochodzi jeszcze teraz to, że kobiety wiedzą, że deprecjacja kapitału ludzkiego związana z tym, że kobieta przebywa na urlopie macierzyńskim jest olbrzymia. Kobieta będzie poza rynkiem pracy rok, półtora roku i trudno jest na ten rynek pracy wrócić, przynajmniej w takim samym wydaniu, żeby się znaleźć w tym samym miejscu, co wcześniej. Zawsze to oznacza jakiś regres.
A jak wypadamy na tle innych krajów Europy?
- Często podaje się tu przykład Czechów, którzy mają wskaźnik dzietności wyższy, bo ludzie częściej decydują się tam na urodzenie drugiego dziecka. Są różne hipotezy na ten temat. Jedna z nich mówi o tym, że czeskie społeczeństwo ma mniej konsumpcyjne nastawienie niż społeczeństwo polskie. My bardzo dużo zasobów inwestujemy w status społeczny, wdrapywanie się w hierarchii zasobów. Jako społeczeństwo wolimy konsumować niż posiadać dzieci.
Czy jakikolwiek optymistyczny wniosek można wysnuć z obecnej sytuacji demograficznej?
- Jako pozytyw można wskazać fakt, że jeżeli ludzie urodzeni wyżu powojennym wymrą, to będzie bonanza na rynku mieszkaniowym. Nawet jak uwzględnimy migracje w obrębie Polski, czyli dużą skalę migracji z mniejszych ośrodków do dużych miast, to jednak w perspektywie tych 10-20 lat jednak się spore zasoby na rynku mieszkaniowym uwolnią.
Rozmawiała Paulina Błaziak