Pacta sunt servanda - to rzymski archaizm
Wśród niewiadomych inauguracji konferencji międzyrządowej UE istnieje jeden pewnik - dziś delegacja polska uzyska od Jana Pawła II moralne wsparcie w staraniach o wpisanie tradycji chrześcijańskich do europejskiej konstytucji.
Nawet agnostycy przyznają, że uznanie za jedyną busolę owego dokumentu dewizy niejakiego Tukidydesa jest wynaturzeniem. Notabene - ów ojciec krytyki historycznej okazał się złym strategiem i został z Aten wygnany... No, ale jesteśmy w Rzymie, do którego prowadzą wszystkie drogi - również tak pokrętne, jak odpowiedź na pytanie: co w układzie sił w UE zmieniło się od czasu Nicei i dlaczego trzeba obalać zawarty tam kompromis?
Jego adresatami są prezydent Jacques Chirac i kanclerz Gerhard Schröder. Kiedy po konsultacjach polsko-niemieckich w Gelsenkirchen zadaliśmy kanclerzowi właśnie to niewygodne pytanie - lawirował i unikał konkretów. Jedynym jego argumentem - przyznajmy, że racjonalnym! - był sprzeciw wobec podejmowania decyzji przez 80 proc. państw, zamieszkanych przez zaledwie 20 proc. unijnych obywateli.
Uczciwość nakazuje przyznać, iż traktat z Nicei zapewnił Polsce NADREPREZENTACJĘ w stosunku do Niemiec w przydziale głosów ważonych w Radzie UE. Komentarzowi po tamtym wydarzeniu dałem tytuł Akcje Polski poszybowały nadspodziewanie wysoko. Jednak przywódcy europejskich potęg ośmieszają się wobec historii, udając nas tam nie było i uciekając od odpowiedzialności za swoje - może i pochopne! - decyzje. Czy uszanują zasadę dochowywania umów, zacytowaną w tytule?