Pasażer zażartował, że może mieć bombę; zapłacił karę i nie poleciał
Stołeczni policjanci podjęli interwencję wobec pasażera, który na lotnisku Chopina, nadając bagaż zażartował, że może mieć bombę. Został ukarany mandatami w wysokości 1000 zł, a przedstawiciel linii, którą miał lecieć, nie wpuścił go na pokład samolotu.
Jak poinformowała w środę PAP Edyta Adamus z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji, do incydentu doszło we wtorek, gdy pasażer nadawał bagaż na lot do Londynu.
- Pozostawiając go, zapytał obsługę: "co będzie, jak w bagażu będzie bomba?". Na pytanie pracownika, czy jest coś, co może stwarzać zagrożenie, odpowiedział, że "chyba raczej nie ma", i oddalił się, nie udzielając wyjaśnień obsłudze - powiedziała Adamus.
- Takie zachowanie pasażera zaniepokoiło pracowników lotniska, którzy poinformowali o zdarzeniu policjantów. Ci szybko ustalili właściciela bagażu, a następnie pirotechnicy Straży Granicznej sprawdzili, czy w torbie nie znajdują się przedmioty czy urządzenia, mogące stwarzać zagrożenie - dodała. Jak podkreśliła, mężczyzna widząc, że sytuacja jest bardzo poważna, zaczął tłumaczyć, że to był głupi żart.
Interwencja zakończyła się wypisaniem dwóch mandatów po 500 złotych. Jeden nałożono na mocy ustawy Prawo Lotnicze, która reguluje podstawowe przepisy porządkowe związane z bezpieczeństwem i ochroną lotów i lotnisk. Drugi mandat mężczyzna dostał za złamanie przepisów kodeksu wykroczeń.
- Jednocześnie przedstawiciel linii lotniczych, którymi miał lecieć mężczyzna, zadecydował o wycofaniu tego pasażera z lotu i nie wpuszczeniu go na pokład samolotu - powiedziała Adamus.
"Żarty dotyczące bezpieczeństwa mogą skutkować poniesieniem kosztów ewakuacji czy odwołania lotu, a nawet zarzutami karnymi - przypomniała.
Za fałszywe alarmy grozi nawet do ośmiu lat więzienia. W ostatnich miesiącach doszło do kilku sytuacji, w których z powodów tego typu "żartów" ewakuowano lotniska - m.in. w Warszawie i w podwarszawskim Modlinie.