Piekło w turystycznym raju

W dwa lata po Arabskiej Wiośnie turystyka Tunezji, Maroka i przede wszystkim Egiptu nadal jest w dołku. Pomimo tego, że mieszkańcy Afryki Północnej stają na głowie, by przekonać świat o bezpieczeństwie, turyści się boją i pozostają nieufni. Trudno się dziwić, bowiem na naszych oczach w Kairze giną ludzie.

To katastrofa dla kraju, w którym turystyka jest jednym z głównych źródeł dochodu, stanowi ponad 11 proc. PKB, a bezpośrednio żyje z niej blisko trzy miliony Egipcjan.

Efekt schizofrenika

Dziś Egipt przypomina schizofrenika. Z jednej strony trwająca wojna domowa, z drugiej znacznie mniejszy, lecz mimo wszystko niezakłócony ruch turystyczny. Egipcjanie wyciągnęli wnioski z przeszłości i robią wszystko, aby turyści na protestach ucierpieli jak najmniej. Raz już bowiem w wyniku aktów terrorystycznych musieli uporać się z odbudową zaufania świata i całego sektora turystycznego. Wówczas, na przełomie XX i XXI wieku, egipskimi kurortami kilkakrotnie wstrząsnęła seria ataków bombowych, których celem byli zagraniczni turyści. Pierwszy nastąpił w 1997 r. w Luksorze. Ataku dokonały bojówki Bractwa Muzułmańskiego, zabijając 58 zagranicznych turystów oraz czterech Egipcjan przed wejściem do świątyni Hatszepsut. Kolejny nastąpił w zaledwie siedem lat później. Seria ataków bombowych wstrząsnęła egipskim kurortem Taba na północno-wschodnim krańcu półwyspu Synaj, w niedalekiej odległości od granicy z Izraelem. W ataku zginęły 34 osoby, a ponad 150 zostało rannych. Wśród ofiar zamachu znaleźli się przede wszystkim Izraelczycy turyści z Rosji i Włoch oraz pracownicy egipscy. W 2005 r. terroryści uderzyli ponownie. Tym razem jednak w kurorcie Szarm el-Szejk. Co najmniej 70 osób zostało zabitych, a ponad 150 zostało rannych. We wszystkich przypadkach zamachowcami okazali się islamscy fundamentaliści, powiązani z Al-Kaidą, których celem było załamanie ruchu turystycznego. Terroryści chcieli w ten sposób doprowadzić do zmiany władzy w Egipcie, pozbawiając Kair przychodów z turystyki.

Reklama

Kraj wiecznej rewolucji

To, co nie udało się w połowie pierwszej dekadzie XXI wieku fundamentalistycznym bojówkom islamskim, przyniosło skutek dwa lata temu. Bowiem w styczniu 2011 r. przeciwko rządom prezydenta Mubaraka i ogólnej sytuacji polityczno-gospodarczej w kraju wybuchły masowe protesty społeczne, które doprowadziły do śmierci ponad 300 osób. W ich wyniku prezydent Mubarak powołał nowy rząd, z Ahmadem Szafikiem na czele, mianował Omara Suleimana na stanowisko wiceprezydenta oraz zadeklarował nieubieganie się o kolejną kadencję w wyborach prezydenckich we wrześniu 2011 r. Nie spełniło to jednak oczekiwań demonstrujących, których głównym postulatem była natychmiastowa rezygnacja prezydenta. Ten w konsekwencji oddał władzę. Jego następcą okazał się wybrany w demokratycznych wyborach Muhammad Mursi. Obecnie sytuacja w Egipcie bardzo przypomina tę, która doprowadziła do obalenia prezydenta Mubaraka. Mursi, po niespełna roku rządów, znalazł się w tym samym punkcie, co Mubarak po trzydziestu latach kierowania państwem. Także i on zmuszony był oddać władzę, a protesty społeczeństwa na stałe wpisały się w obraz porewolucyjnego Egiptu.

Wysoka cena wolności

Taka sytuacja w ogromnym stopniu przyczyniła się do spadku zainteresowania turystów Egiptem. A przecież ci zawsze przyjeżdżali tłumnie: zobaczyć piramidy, spłynąć Nilem, odpocząć na plaży. Przy tej okazji rocznie zostawiali w Egipcie blisko 12 mld dolarów. Teraz turyści wyjechali, nowych nie widać, a setki tysięcy przewodników, hotelarzy, taksówkarzy, sprzedawców pamiątek, kelnerów i właścicieli statków nie ma z czego żyć. Skutki są opłakane. Puste hotele, targi i cumujące statki. Hotele mają zaledwie 20-proc. obłożenie. Takiej sytuacji nie było od lat. Nawet wówczas, kiedy egipskimi kurortami wstrząsnęły seryjne ataki bombowe. Liczba turystów spadała tylko na kilka miesięcy. Wiele wskazuje na to, że obecny stan ma charakter permanentny.

Taką cenę płaci Egipt za rewolucję, która miała dać Egipcjanom upragnioną wolność. Zapaść trwa już dwa lata. Tyle, ile minęło od wybuchu rewolucji, która obaliła wpierw dyktaturę Hosniego Mubaraka, a następnie wybranego w demokratycznych wyborach Muhammada Mursiego.

Co poszło nie tak?

Przemoc, jaka rozlała się po kraju, odzwierciedla powszechną frustrację społeczną w Egipcie. Brak pracy, reform, powszechna stagnacja, ubóstwo, zawiedzione nadzieje i oczekiwania rewolucjonistów z placu Tahrir. Społeczeństwo przeciwstawia się rządzącym, gdyż pierwszy rok rządów Bractwa Muzułmańskiego upłynął ugrupowaniu na konsolidacji władzy, gdy tymczasem ludność oczekiwała konkretnych rozwiązań problemów oraz spełnienia obietnic wyborczych. Prezydent Mursi zaś w trakcie swoich rządów zasłynął dekretami zwiększającymi jego upoważnienia, a także optowaniem za konstytucją nadającą Egiptowi ramy reżimu islamskiego oraz zwiększeniem liczby ministrów powiązanych z Bractwem Muzułmańskim. Mursi nie reformował resortu spraw wewnętrznych, a raczej wykorzystywał je do wzmacniania swoich rządów. Zignorował również naprawę finansów państwa.

W konsekwencji funt egipski traci na wartości, zagraniczni inwestorzy wycofują kapitał, dramatycznie wzrosły ceny, bezrobocie i przestępczość. Jedyną doraźną odpowiedzią na problemy gospodarcze wydają się zagraniczne pożyczki. Wszystko to znalazło swoje odzwierciedlenie w cenionym w branży rankingu "Konkurencyjność w turystyce", przygotowanym przez Światowe Forum Ekonomiczne. Ostatecznie Egipt na 140 uwzględnionych w rankingu państw zajął 85. miejsce. To o dziesięć oczek niżej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. To potężny cios dla kraju, którego głównym źródłem przychodu są turyści. Na korzyść Egiptu przemawiają zabytki oraz spadające ceny. Na tych szczególnie mocno korzystają Polacy, którzy mimo politycznego zawirowania nie rezygnują z wakacji i masowo odwiedzają Egipt. Samoloty latają pełne.

Mimo wszystko, to za mało dla Egipcjan. Najbardziej boli ich odpływ bogatych turystów ze Stanów Zjednoczonych, Kanady i Europy Zachodniej. To właśnie ci, zamiast korzystać z uciech all inclusive, leżeć na plaży czy nad hotelowym basenem, jeżdżąc po kraju, wydawali pieniądze, zasilając portfele Egipcjan.

Bez turystyki ani rusz

Niewiele lepiej jest w Tunezji, gdzie w krytycznym 2011 r. pracę w branży turystycznej straciło 100 tys. osób. Po odbiciu w 2012 r. także i bieżący rok dla tunezyjskiej turystyki zaczął się źle. Liczba odwiedzających pomiędzy styczniem a kwietniem tego roku spadła o prawie 4 proc. w porównaniu do analogicznego okresu przed rokiem. Jeśli zestawimy te dane z okresem sprzed rewolucji, spadek jest jeszcze wyraźniejszy. Pierwsze cztery miesiące 2013 r. to ponad 16 proc. mniej turystów niż w roku 2010. A turystyka to ważna gałąź tamtejszej gospodarki, która odpowiada za 6,5 proc. PKB i daje pracę bezpośrednio lub pośrednio co piątemu Tunezyjczykowi.

Z wyjazdów do Tunezji zrezygnowali głównie Europejczycy. W tym najbardziej dotkliwy jest odwrót Francuzów, którzy najliczniej przybywali wypoczywać na tamtejszych plażach. Pierwsze miesiące tego roku pokazują spadek ich przyjazdów o 22 proc.

Niezależnie od tego, czy władza ostatecznie trafi w ręce zwolenników obalonego wcześniej prezydenta Mohammeda Mursiego, fundamentalistów islamskich z Bractwa Muzułmańskiego, wojska czy ludu, w interesie wszystkich jest to, aby jak najszybciej przywrócić stabilność kraju, w tym głównie sektora turystycznego. Może to nastąpić najwcześniej za rok, może dwa. Będzie to zależało w ogromnej mierze od poprawy wizerunku Egiptu wśród obcokrajowców.

Autor jest ekonomistą, specjalistą ds. analizy danych ekonomicznych i ekspertem D&B Polska, współpracuje także z wywiadownią gospodarczą D&B Poland, HBI Polska, Soliditet Polska, jak również z portalem doradztwa finansowego verdict.pl

Tomasz Starzyk

By problem biura podróży nie był Twoim problemem Edyta Szymczak prezes zarządu Rejestru Dłużników ERIF BIG SA Lipiec i sierpień to miesiące, w których Polacy najczęściej wybierają się na urlopy. Aby zabezpieczyć się przed problemami na wakacjach, warto jak najszybciej sprawdzić, czy sytuacja finansowa wybranego organizatora wypoczynku jest stabilna. O problemie upadłości biur podróży w ostatnich latach mówi się coraz częściej. Tylko w 2012 r. upadło aż 13 firm organizujących wypoczynek, a według prognoz Polskiej Izby Turystyki w tym roku może być ich znacznie więcej. Najczęstszym powodem zawieszenia ich działalności jest utrata płynności finansowej oraz zadłużenie niepozwalające na dalsze funkcjonowanie. Niestety często zdarza się, że firmy ogłaszają upadłość w chwili, gdy ich klienci już wyjechali za granicę. To wiąże się z kolei z problemami z zakwaterowaniem, koniecznością skrócenia pobytu, a nierzadko także trudnościami ze zorganizowaniem powrotu. I tak oczekiwany przez cały rok wyjazd okazuje się przykrym i stresującym doświadczeniem. Tylko w Rejestrze Dłużników ERIF znajduje się 187 biur podróży, których łączne niespłacane zadłużenie przekracza półtora miliona złotych. Na szczycie listy województw, w których sytuacja firm turystycznych jest najmniej stabilna, figuruje województwo mazowieckie. Łączna kwota zadłużenia biur podróży w tym regionie to ponad 450 tysięcy złotych. Nie lepiej jest w województwie śląskim, gdzie firmy oferujące wypoczynek zadłużone są na 440 tys. złotych. To właśnie na Śląsku działa najmniej stabilne finansowo biuro, którego zadłużenie wynosi ponad 225 tysięcy złotych. Województwami, które mogą się poszczycić najmniej zadłużonymi touroperatorami, są województwa podlaskie i kujawsko-pomorskie.
Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: Egipt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »