Po kryzysie gospodarczym zaczyna się kredytowy

Kryzys kredytowy już się zaczyna. Banki udzielają coraz mniej kredytów z powodu mniejszego popytu i zaostrzania swojej polityki. To widać już we właśnie ogłaszanych półrocznych sprawozdaniach tych instytucji. Jak temu zaradzić - zastanawiał się Związek Banków Polski. I podał kilka rozwiązań, które powinny pomóc gospodarce, żeby zapaść nie była zbyt głęboka.

Część największych polskich banków ogłosiła już sprawozdania finansowe za II kwartał tego roku i okazało się, że udzielają coraz mniej kredytów. mBank podał wprawdzie, że spowolnienie akcji kredytowej od marca nie zaważyło jeszcze na całym II kwartale, ale w innych instytucjach już to widać.

Dane KNF pokazały, że od początku roku do końca maja wartość bilansowa kredytów udzielonych przez banki wzrosła o zaledwie 6,5 mld zł. W Millennium w II kwartale zmniejszyła się o ponad 0,5 mld zł. Santander Bank Polska sprzedał jeszcze w I kwartale kredyty o wartości 2 mld zł, a już w drugim - zaledwie 1,3 mld zł.

Reklama

Wartość kredytów brutto dla sektora niefinansowego tylko w maju zmniejszyła się w całym sektorze bankowym o 12,9 mld zł, przy czym największy spadek odnotowały kredyty dla  przedsiębiorstw - o 9,2 mld zł. Pełnych danych za czerwiec mówiących o tym jak wyhamował kredyt dla gospodarki jeszcze nie mamy.

Ale Biuro Informacji Kredytowej już ogłosiło, że w I półroczu spadła sprzedaż wszystkich kredytów dla gospodarstw domowych w porównaniu z I półroczem zeszłego roku. Największą zapaść odnotowały karty kredytowe - o 41,6 proc., limity kredytowe - o 31,2 proc. i kredyty gotówkowe - o 32,9 proc. To potężne spadki. W drugiej połowie roku będzie lepiej, więc prognozy BIK przewidują, że w tym roku wartość kredytów mieszkaniowych spadnie o 8 proc. a gotówkowych o 23 proc. w porównaniu z 2019 rokiem.

Dotkliwe konsekwencje?

Jednym słowem na rynku kredytowym widać już, że zaczyna się zapaść, a innymi słowy "credit crunch". Towarzyszy ona zawsze kryzysom, czy to gospodarczym, czy też finansowym. Ale od sensownych działań zapobiegawczych zależy, czy będzie ona mniejsza czy większa. Jeśli wszystko pójdzie "na żywioł" może okazać się dla gospodarki bardzo dotkliwa.

Dlatego Związek Banków Polskich dokonał analizy, jak wyglądała ta zapaść w różnych krajach po poprzednim kryzysie z lat 2007-9. I co się okazało?

W USA jeszcze zanim upadł Lehman Brothers, wartość kredytów w I kwartale 2008 roku była o 64 proc. niższa niż w szczytowym kwartale wcześniejszego boomu. Potem spadek tylko przyspieszył. W IV kwartale 2008 roku liczba nowych kredytów była o 47 niższa niż w poprzednim. Wartość udzielonych kredytów wyniosła wtedy 150,2 mld dolarów, gdy w II kwartale 2007 roku było to 701,5 mld dolarów. Tak wyglądało dno.

Podobna sytuacja była w wielu krajach Europy. Banki w Hiszpanii zmniejszyły kredytowanie nawet o połowę, a w Niemczech i w Irlandii o 20 proc. Co ważne - ograniczenia w udzielaniu nowych kredytów dla konsumentów i przedsiębiorstw utrzymywały się nawet przez kilka kolejnych lat. Wniosek z tego, ze zapaść może być nie tylko głęboka, ale może trwać też bardzo długo.

Po poprzednim kryzysie w Polsce też mieliśmy swój "credit crunch", choć był on dość łagodny. Spadek kredytowania gospodarstw domowych i przedsiębiorstw pomiędzy I kwartałem 2008 roku a II kwartałem 2009 roku wyniósł odpowiednio 25 proc. i 33 proc. ZBP szacuje, że tamta zapaść kredytowa zmniejszyła PKB Polski o ok. 1 punkt procentowy. Teraz może być znacznie gorzej. Dlaczego?

Gospodarka w dole

Po pierwsze ten kryzys jest o wiele gorszy. Spadki PKB na całym świecie będą znacznie głębsze niż w 2009 roku. W II kwartale PKB Niemiec spadł o 10,1 proc., a Francji o 13,8 proc. W USA w II kwartale w stosunku do poprzedniego PKB spadł o 9,5 proc. W Polsce danych za II kwartał jeszcze nie ma, ale jest pewne, że i nas dopadła głęboka recesja.

- Warunki makroekonomiczne oznaczają ogromne zagrożenia dla przedsiębiorstw. Oczywiście spodziewać się należy ograniczeń konsumpcji - mówił na zdalnej konferencji prasowej ZBP prezes tej instytucji Krzysztof Pietraszkiewicz.

Skoro recesja jest głęboka, to jeszcze bardziej rośnie ryzyko kredytowe. Banki już informują o nowych rezerwach i odpisach, choć cały czas trwają przedłużone do końca września wakacje kredytowe. mBank utworzył dodatkowe odpisy na oczekiwane straty kredytowe w wysokości 165,9 mln zł w II kwartale, a Santander 481 mln zł, co zmniejszyło zysk banku o połowę.

Tymczasem jednak polskie banki przespały na pewno pod jednym względem okres przedkryzysowej świetnej koniunktury. Po poprzednim kryzysie w całej Europie pozostała góra złych długów przekraczająca znacznie bilion euro. Europejskie banki zwłaszcza w ostatnich latach wzięły się solidnie za jej zmniejszanie. Pozwala to Europejskiemu Bankowi Centralnemu powiedzieć w najnowszej analizie, że są one odporne na obecny kryzys.

Uwaga na złe kredyty

W Polsce niestety było inaczej, i nasze banki kryzys zaskoczył z całkiem sporymi portfelami złych kredytów. Ich odsetek wynosi obecnie ok. 7 proc. Dlatego tworzone teraz odpisy muszą być tak wysokie. Dlatego też nowe ryzyko kredytowe, związane z nowym kryzysem, wzmacniane jest przez "stare", przedkryzysowe ryzyko kredytowe.

- Banki dokonały zaostrzenia polityki kredytowej we wszystkich segmentach rynku. Musiały to zrobić ze względu na utrzymujący się wysoki poziom kredytów nieregularnych - mówił Krzysztof Pietraszkiewicz.

To powód, dla którego banki muszą teraz ograniczać udzielanie kredytów jeszcze bardziej. I cokwartalne badania robione przez NBP dotyczące polityki kredytowej tylko to potwierdzają. Dlatego teraz banki mówią - konieczna jest instytucja, rodzaj "złego banku", do którego można by przenosić niespłacane kredyty, żeby banki mogły udzielać kolejnych. Taki "zły bank" specjalizowałby się w restrukturyzacji złych kredytów i długu przedsiębiorstw. Po poprzednim kryzysie tego typu instytucje powstały w wielu krajach Europy.

Obecnie sytuacja jest taka, że rząd przeznaczył ogromne środki na zasilenie w pieniądze przedsiębiorstw, które ucierpiały wskutek "zamrożenia" gospodarki gdy wybuchła pandemia. Ale to nie będzie mogło trwać wiecznie. Ekonomiści szacują, że wskutek wydatków rządu, które wyniosą w tym roku ok. 300 mld zł, deficyt budżetowy wzrośnie o ok. 10 proc. PKB, a dług publiczny może przekroczyć nawet 60 proc. PKB. A gospodarka będzie potrzebowała nadal zasilania w pieniądz, gdy już będzie wychodzić z kryzysu. Rząd nie będzie mógł dalej się zadłużać, żeby finansować jej potrzeby. Potrzebne będą banki.

- W kryzysie dość szybko wyeksploatowane zostaną środki publiczne. Później jest druga faza, kiedy gospodarka musi się odbudować i państwo ma ograniczoną role. Drożność kanału bankowego będzie wówczas bardzo istotna - mówił na konferencji Andrzej Banasiak, dyrektor Zespołu Badań i Analiz w ZBP.

Bankowe obciążenia

Tymczasem bankowcy zwracają uwagę, że polskie banki są wyjątkowo obciążone daninami publicznymi, a obniża ich zdolność do udzielania kredytów i powoduje, że ich usługi są coraz droższe. To może być druga przyczyna "credit crunchu".

Jakie to obciążenia? W zeszłym roku banki wpłaciły na Bankowy Fundusz Gwarancyjny, czyli bezpieczeństwo systemu finansowego prawie 2,8 mld zł. W tym roku będzie to prawie 3,2 mld zł. Do tego za zeszły rok banki zapłaciły ok. 4 mld zł podatku bankowego. Podatek bankowy, składki na BFG i podatek od przedsiębiorstw pochłaniają prawie połowę ich zysków.

Bankowcy postulują, żeby zwolnić z podatku bankowego kredyty udzielane od połowy marca, a wiec od momentu, w którym "zamrożenie" gospodarki spowodowało wzrost ryzyka kredytowego. Chcą też, żeby połowa kwoty ściąganej w ramach podatku bankowego przeznaczona została na bezpieczeństwo systemu finansowego, jak to jest w krajach, gdzie funkcjonuje podatek bankowy.

Banki chcą też, żeby nadzór zmniejszył wagi ryzyka dla kredytów inwestycyjnych przedsiębiorstw oraz dla inwestycji związanych z wprowadzaniem gospodarki zgodnej z "Zielonym Ładem". Wagi ryzyka działają w ten sposób, że gdy bank udziela kredytu, musi "zamrażać" część kapitału, jaka przewidziana jest przez wagi ryzyka. Jeśli waga wynosi 100 proc., bank na jeden złoty udzielonego kredytu "zamraża" jeden złoty kapitału. Zmniejszenie wagi pozwala bankowi udzielać więcej kredytów. Proponują też objecie kredytów na "zielone" inwestycje gwarancjami publicznymi, co zresztą przewiduje unijny budżet na lata 2021-27 oraz zwolnienie ich z podatku bankowego.

Parlament Europejski już wiele lat temu uchwalił dyrektywę o uproszczonej restrukturyzacji przedsiębiorstw, ale Polska ociągała się z jej wprowadzeniem. Teraz bankowcy mówią, że takie zasady trzeba jak najszybciej wprowadzić, bo po kryzysie przedsiębiorstw wymagających restrukturyzacji przybędzie. A dotychczasowe procedury są wyjątkowo skomplikowane i takie postępowania w sądach ciągną się latami. Tymczasem w czerwcu liczba upadłości firm wzrosła o 16,3 proc. w porównaniu z majem i o 50 proc. rok do roku.

To tylko część propozycji, które miałyby zmniejszyć widoczną już zapaść kredytową w Polsce. Wynikają one z przeświadczenia, że banki gospodarce będą jednak potrzebne. To, w jaki sposób wyjdzie ona z kryzysu, czy lepiej, czy gorzej, czy szybciej czy wolniej zależy od tego, czy rząd tę potrzebę zrozumie.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kredyt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »