Po serii spotkań, czyli scenariusz pozytywny

Ostatnie dni obfitowały w wydarzenia, których ranga mogłaby sugerować, że stanie się coś ważnego dla polskiej gospodarki.

Ostatnie dni obfitowały w wydarzenia, których ranga mogłaby sugerować, że stanie się coś ważnego dla polskiej gospodarki.

Prezydent odbył rozmowy z rządem - w ramach Rady Gabinetowej - i Radą Polityki Pieniężnej, starając się załagodzić sytuację, nie do końca słusznie nazywaną sporem. Rada Ministrów z kolei wykonała pierwszą przymiarkę do budżetu. Wczoraj przeżyliśmy pierwszy od dłuższego czasu spokojny dzień. Można więc zastanowić się, co dała debata najwyższych organów państwa.

Przede wszystkim prezydent zapewnił, że jako strażnik konstytucji nie wyobraża sobie jakichkolwiek zmian, mających na celu ograniczenie niezależności banku centralnego. Dał także do zrozumienia, że posłowie, którzy angażują się dziś w pracę nad zmianami ustawy o NBP, zakładającymi poszerzenie jej składu i kompetencji, mogą się zająć czymś innym. To niezwykle cenne, bez względu bowiem na temperaturę i atmosferę "współpracy" rządu z NBP inwestorzy i przedsiębiorstwa otrzymały sygnał, że nic złego się nie stanie.

Reklama

Prezydent wezwał jednocześnie rząd oraz NBP i RPP do współpracy, ale "na poziomie ekspertów". Wydźwięk tej wypowiedzi jest jednoznaczny - Aleksander Kwaśniewski nie chce słuchać demagogii, ma natomiast nadzieję, że RPP, wspólnie z Markiem Belką, ministrem finansów (bo to bodaj jedyny ekspert po rządowej stronie, który może znaleźć wspólny merytoryczny język z radą), będzie mogła współpracować, choćby w polityce kursowej. Prezydent jednak nie musiał prosić Marka Belki i Leszka Balcerowicza o współpracę, gdyż panowie ci nie mieli z nią dotąd większych problemów. Najlepszym przykładem jest spotkanie ministra finansów z RPP po ostatnim posiedzeniu rady. Faktem jest, że obie strony mają różne pomysły, ale rozmawiają. Wierzę, że dla dobra polskich firm i obywateli.

Mówiąc więc o rządzie i NBP, że są to ciała niezależne, ale powinny być na siebie otwarte, prezydent odkrywczy nie był. Mówiąc, że liczy na dialog na poziomie ekspertów, prosił właściwie o coś, co już mamy. Najważniejsze jednak, moim zdaniem, jest to, że Aleksander Kwaśniewski sugeruje milczenie tym, którzy do grona ekspertów nie należą. Nazwisk nie wymieniam, bo kto krzyczał najgłośniej, każdy pamięta. Czy owi nieeksperci i eksperci domorośli ucichną, czas pokaże.

Na dwoje bowiem babka wróżyła. Rząd ewidentnie boi się reakcji, jakie wywołają pierwsze konkretne informacje na temat budżetu na 2003 r. Dlatego - moim zdaniem - we wtorek prace nad propozycjami przerwano, by "rząd mógł do nich wrócić na specjalnym posiedzeniu". Sprawy odwlekać w nieskończoność się nie da, prawo każe gotowy projekt złożyć w Sejmie po wakacjach.

Tymczasem nic nie wskazuje na to, by było się czym chwalić. Według wszelkiego prawdopodobieństwa - i obym się mylił - wydatki budżetu wzrosną, i to pewnie ponad określony złotą formułą Marka Belki realnie 1 proc. Choć nikt do dziś nie potrafił mi udowodnić, że wydatki muszą rosnąć. Na całym świecie rosną - argumentował minister finansów w wywiadzie dla "PB". Świetny argument. Wszystko wskazuje też na to, że deficyt budżetu będzie wyższy niż założone na ten rok 40 mld zł, mimo że ta - i tak kolosalna - kwota uważana jest przez ekspertów za granicę bezpieczeństwa finansów publicznych.

Może być jednak inaczej. Eksperci z RPP, NBP i resortu finansów mogą rozmawiać o kursie walutowym. A w tym czasie premier Leszek Miller może wykorzystać swoje zdolności oratorskie i perswazyjne, które na przestrzenie ostatnich tygodni przypomniał nam z zadatkiem, do przekonania swoich ministrów, że w 2003 r. dostaną mniej, niż im się marzy. Wszak to Leszek Miller jest premierem, którego silnej pozycji w rządzie i koalicji nie da się porównać do warunków, w jakich pracowali jego poprzednicy. Ma też ogromne społeczne poparcie, jeśli więc powie, że łatwe i darmowe pieniądze z budżetu się skończyły, społeczeństwo to przełknie. Tym łatwiej, im większe będzie samoograniczenie się polityków, choćby w formie likwidacji agencji, urzędów i stanowisk.

Można będzie zmniejszać podatki, przedsiębiorcy wreszcie odetchną. Rząd nie będzie musiał pożyczać na łatanie dziury, złoty trochę osłabnie. A jeśli do tego parlament uchwali zmiany przepisów krępujących dziś przedsiębiorców i pracowników, spadnie bezrobocie. Wkroczymy do Unii Europejskiej jak prawdziwy tygrys (pardon, ale orła nam ostatnio zdewaluowali piłkarze).

Panie Premierze, panie i panowie urzędnicy! Przecież to jest możliwe! Pomożecie?

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: prezydent | Rada Polityki Pieniężnej | scenariusz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »