Podwyżka CIT to największy zgrzyt w budżecie Grzegorza Kołodki
To jest budżet stabilizacji makroekonomicznej, ale nie można go nazwać rozwojowym - twierdzą Witold Orłowski, szef doradców ekonomicznych prezydenta RP, orazi Bogusław Grabowski, członek Rady Polityki Pieniężnej. Ich zdaniem, rząd stracił na wiarygodności łamiąc tzw. regułę Belki i wycofując się z obniżki podatku CIT z 28 do 24 proc.
Puls Biznesu: Czy Panowie podpisaliby się pod budżetem na 2003 r.?
Bogusław Grabowski: Nie. Nie ma w nim niezbędnych reform strukturalnych, które trwale poprawiłyby sytuację budżetową. Trzeba jednak przyzna ć, że ta ustawa nie przyczyni się do destabilizacji równowagi makroekonomicznej. Negatywny wpływ polityki fiskalnej na rozwój gospodarczy utrzymany zostanie na dotychczasowym poziomie.
Witold Orłowski: To nie jest budżet idealny, ale nie destabilizuje sytuacji makroekonomicznej. Gdyby gospodarka rosła w tempie 5-proc., to taki budżet uznałbym za zły. Jednak gospodarka jest w stanie silnego spowolnienia, więc te liczby wyglądają zupełnie inaczej. Ta ustawa mieści się w granicach rozsądku. Ma wiele mankamentów, ale w obecnej sytuacji trudno wygospodarować środki nawet na najpotrzebniejsze wydatki.
PB: Czy to jest budżet rozwoju?
BG: Na pewno nie. Ta ustawa pogłębia bardzo złą strukturę wydatków z dużym udziałem socjalnych, a małym inwestycyjnych. Zwiększa też obciążenia podatkowe przedsiębiorców oraz osób fizycznych przez zamrożenie progów PIT i podniesienie stawki podatku CIT.
WO: Nie, to nie jest przełomowa, prorozwojowa ustawa. Tworzący ją minister finansów miał związane ręce, bo udział wydatków sztywnych w przyszłorocznym budżecie wzrósł. Według szacunków resortu, zaledwie 70 proc. środków można było dowolnie rozdysponować. Sztywność jest jednak rzeczą względną, zawsze można zmienić prawo. Jedynym w 100-proc. sztywnym wydatkiem jest obsługa zadłużenia. Bez przełamania sztywności części wydatków nie da się zwiększyć środków prorozwojowych.
PB: Przed rokiem była szansa na rozpoczęcie prorozwojowych reform. Gdy Jarosław Bauc, ówczesny minister finansów, straszył 80-mld dziurą budżetową, można było je rozpocząć, nawet kosztem jednorazowo większego deficytu.
WO: To prawda. Gdyby w tym roku deficyt w wyniku większych nakładów inwestycyjnych wyniósł 50 mld zł zamiast 40 mld, nie byłoby żadnego problemu. Rzeczywiście, przed rokiem liczyłem, że nowy rząd zrobi więcej w kwestii kolejnych ustaw budżetowych, oczekiwałem trudnych decyzji przełamujących jego sztywność. Tworząc budżet na 2002 r. nie było na to czasu, ale w ustawie na 2003 r. była szansa na ważne reformy. Została zaprzepaszczona.
BG: W ubiegłym roku twórcy budżetu tłumaczyli, że nie było na to czasu. Niestety, w tym roku też nie doszło do konsolidacji finansów publicznych. Jednak najgorsze w budżecie na 2003 r. jest to, że łamie on nadzieje na pozytywne zmiany w najbliższych latach. Szansa, jaka pojawiła się po alarmistycznym wystąpieniu Jarosława Bauca, została zmarnowana. Szok spowodowany ostrzeżeniem Bauca tylko na chwilę zahamował zapędy klasy politycznej do nadmiernego luzowania polityki fiskalnej. Prezydent zawetował kilka ustaw, a Sejm zastopował prace na kolejnymi ustawami generującymi wydatki budżetowe. Teraz premier ogłasza, że najgorsze za nami. To nieprawda.
PB: Co powinien zrobić rząd?
WO: Powinien obniżyć podatki, ograniczyć subsydia dla przedsiębiorstw państwowych, np. dla PKP. Niezbędne jest współfinansowanie służby zdrowia.
BG: W Polsce niezbędne są zmiany strukturalne w całej polityce gospodarczej państwa. Ostrzegam, że od 2004 r. dojdą kolejne bardzo istotne wydatki budżetowe: wpłata składki do kasy UE oraz współfinansowanie inwestycji ze środków unijnych.
PB : Przedsiębiorcy alarmują, że fiskalizm państwa rośnie. Podatek CIT jest o trzy punkty procentowe wyższy niż zapisany w ustawie.
WO: Bardzo nad tym ubolewam. To największy zgrzyt w tym budżecie. Przedsiębiorcy mają prawo powiedzieć, że znów zostali wyprowadzeni w pole. Tym bardziej iż rząd deklarował, że tym razem niczym nie będzie zaskakiwał. Rząd chciał zwiększyć swoją wiarygodność, a potem sam doprowadził do jej utraty.
BG: Bardzo źle się stało. Jeszcze na początku wakacji rząd zapewniał, że stawka CIT spadnie w 2003 r. do 24 proc., a mamy 27 proc. Tymczasem rozwój gospodarki opiera się na mobilizowaniu oszczędności krajowych do efektywnego ich przekształcania w strumień inwestycji. Te generują zaś kapitał tworzący PKB. Ustawa z 1999 r. przewidywała spadek stawki CIT do 22 proc., więc o 5 proc. w stosunku do 2004 r. Czyli o te 5 proc. spadnie rentowność inwestycji, które były planowane z uwzględnieniem niższych stawek.
PB: Większość ekonomistów ostro skrytykowała założenia budżetu, uznając je za naciągane. Czy ma Pan zastrzeżenia do tych założeń?
BG: Planowane tempo wzrostu gospodarczego jest bardzo optymistycznie, a przesłanki, które maja być podstawą do jego realizacji, są niespójne. Dynamika PKB ma wzrosnąć dzięki poprawie dynamiki konsumpcji, ale założenia dotyczące rynku pracy i dynamiki płac nie dają podstaw do takiego optymizmu. Przyznaję, że nie dojdzie do katastrofy budżetowej, jeśli te założenia się nie spełnią. Jednak takie optymistyczne założenia można odebrać jako skłonność twórców budżetu do stosowania tricków księgowych.
WO: Budżet należy konstruować opierając się na konserwatywnych założeniach. Tymczasem prognoza wzrostu gospodarczego na poziomie 3,5 proc. mieści w granicach rozsądku, choć w górnych granicach. Tu mam pewne zastrzeżenia do ministra finansów. Jednak z tego powodu budżet się nie zawali.
PB: Specjaliści martwią się, że 4 mld zł to jednorazowe, wirtualne dochody budżetu.
WO: To niedobrze, że znów w budżecie pojawiły się jednorazowe dochody, np. z abolicji, restrukturyzacji czy poprawy ściągalności podatków. Takimi dochodami należy finansować wydatki jednorazowe, czyli inwestycyjne. Na szczęście w przyszłym roku te kwoty nie są wysokie i możliwe do zrealizowania.
BG: Prowadzenie takiej polityki budżetowej ma charakter doraźny. To jest droga do nikąd.
PB: Czy tzw. reguła Belki zakładająca, że wydatki budżetu mogą rosnąć najwyżej o poziom inflacji plus jeden punkt procentowy była słuszna? Czy powinny istnieć jakakolwiek reguły kontroli wydatków?
BG: Jeżeli ktoś chce rzeczywiście zachować samokontrolę, nie musi tego ogłaszać. To kwestia wiarygodności i samodyscypliny. To samo dotyczy polityki fiskalnej, której zadaniem powinno być szybkie ograniczanie deficytu finansów publicznych poprzez ograniczanie wydatków. Zresztą Marek Belka, autor zasady zasady realnego wzrostu wydatków o 1 proc., sam jej nie przestrzegał. Więc teraz nie można się dziwić, że inni jej nie przestrzegają. Efekt jest taki, że każda kolejna zasada zaproponowana przez rząd nie będzie odebrana poważnie.
WO: Reguła Belki była dobra. Wszyscy wiedzieli, czego mogą spodziewać się przy tworzeniu kolejnych budżetów. Można się spierać, czy reguła Belki była idealna, czy została zachowana w praktyce. Najważniejsze, że była. Grzegorz Kołodko takiej czytelnej reguły nie przedstawił. Zgadzam się, że nowy minister finansów ma prawo mieć inną koncepcję. Jednak od szefa resortu oczekuję przedstawienia średniookresowej strategii porządkowania finansów państwa. Polityka fiskalna powinna być przejrzysta, a obecnie taka nie jest.
PB: Co by Panowie doradzili prezydentowi w przypadku ustawy abolicyjnej i restrukturyzacyjnej?
WO: Prezydent już zapowiedział podpisanie ustawy abolicyjnej, mimo zastrzeżeń natury moralnej. Jest to element strategii rządu, fragment całego pakietu naprawczego. Uniemożliwiając jego realizację Aleksander Kwaśniewski wziąłby na siebie ogromną odpowiedzialność. Prezydent nie podejmie takiego ryzyka.
Ja osobiście mam zastrzeżenia do tych ustaw. Abolicja przez sumiennych podatników może być odebrana jako zachęta, by nie płacić podatków. Do ustawy restrukturyzacyjnej też można mieć zastrzeżenia. Wychodzi na to, że zarządzający, którzy kasowali należność, ale nie odprowadzali podatków do budżetu, teraz mogą czuć się bezkarnie. Otrzymają nagrodę, a powinni iść do więzienia.
BG: Uważam, że umorzenie długów nie poprawi płynności przedsiębiorców. Przeciwnie, opłata restrukturyzacyjna od 1,5 do 15 proc. wartości zobowiązań jeszcze pogorszy ich płynność. Na dodatek nie wierzę, że na skutek umorzenia długów przedsiębiorstwo będzie regularnie płacić wszystkie podatki i składki. Natomiast ustawa abolicyjna jest zła. Nie ma żadnych przesłanek, by podejmować tak niemoralne decyzje. To są preferencje podatkowe dla oszustów. Prezydent powinien ją zawetować. W ten sposób może pokazać, że kwestie moralne nie są mu obce. Najbardziej jednak obawiam się deklaracji majątkowych. Nie ma gwarancji, że przy pogarszającej się sytuacji budżetu nie zrodzi się pokusa wprowadzenia podatku dla najbogatszych.