Podwyżki cen prądu. Czy zrujnują domowe budżety?
Rachunki za prąd dla gospodarstw domowych powinny wzrosnąć o 15-25 proc. po odmrożeniu cen w II połowie roku, a za gaz - o 10 proc. - wyliczyli analitycy BNP Paribas Bank Polska. Podwyżki nie powinny być drastyczne, bo europejskie ceny energii elektrycznej od początku roku obniżyły się mocno i mają wpływ na Polskę. Najbliższą zimę możemy jednak spędzić z drogim gazem, a póki co - ropa nieubłaganie drożeje.
Ceny energii elektrycznej w Europie od początku roku spadają. W Niemczech na rynku dnia następnego koszt zakupu 1 MWh prądu wahał się w przedziale 50-100 euro. Na rynku terminowym panowała mniejsza zmienność, a kontrakt bazowy na zakup energii elektrycznej w 2025 notowany jest obecnie w okolicach 80 euro/MWh. To wskazuje kierunek cen w Polsce. Ceny prądu na rynku dnia następnego od połowy stycznia oscylują w okolicach 300 zł/MW, a kontrakty terminowe na przyszłoroczne dostawy po ok. 450 zł/MWh.
Drobna poprawka, którą trzeba jednak wziąć pod uwagę. W Polsce wciąż ok. 60 proc. prądu wytwarza się z węgla. W efekcie ceny energii elektrycznej są także konsekwencją kosztu węgla i zakupu praw do emisji dwutlenku węgla (ETS). To znaczy, że produkcja 1 MWh prądu przez elektrownie węglowe wynosi obecnie ok. 300-350 zł. Jeśli dodamy do tego koszty operacyjne i marżę, cena prądu powinna wynosić ok. 400-450 zł/MWh.
Do tego dochodzi jednak produkcja prądu przez wiatraki i panele fotowoltaiczne. Przy korzystnych warunkach pogodowych (słońce, silny wiatr) i niższym popycie (np. w niedzielę) mogą one zaspokajać nawet 60 proc. krajowego zapotrzebowania. Ceny zakupu energii elektrycznej mogą w tych warunkach bardzo wyraźnie się obniżyć.
Ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych zostały (do limitów zużycia) "zamrożone" do końca czerwca tego roku na poziomie 412 zł/MWh. W grudniu ubiegłego roku Urząd Regulacji Energetyki zatwierdził taryfę 739 zł/MWh, co oznaczałoby wzrost rachunków o ok. 65 proc. Analitycy BNP Paribas BP szacują jednak, że podwyżka pod "odmrożeniu" od lipca może wynieść 15-25 proc., co podniosłoby inflację o 0,6-1 punkt procentowy w drugiej połowie roku.
Węgiel w Polsce jest bardzo drogi - wynika z dokonanego przez nich globalnego porównania cen w raporcie "Rynek energii". Ale z raportu wynika, że rynek węgla jest całkowicie nieprzejrzysty. Ceny prądu w Polsce są efektem prawdopodobnie długoterminowych kontraktów między producentami energii a kopalniami. Nie wiemy jakie to są stawki, lecz prawdopodobnie są wyższe niż za granicą, co odzwierciedla wysoki koszt wydobycia w polskim górnictwie. Tymczasem tona węgla w hubie ARA kosztuje 440 zł. Ten spadek powinien mieć także wpływ na obniżkę krajowych ceny surowca sprzedawanego wytwórcom energii i ciepła.
Cenom prądu, obniżce inflacji, polskiej gospodarce i rachunkom za prąd płaconym przez zwykłych ludzi będzie sprzyjał w tym roku także spadek cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla (ETS) w Unii Europejskiej. Potaniały one o ok. jedną trzecią, do 60 euro za tonę obecnie z 90 euro za tonę latem ubiegłego roku. Powodem spadku cen ETS jest przede wszystkim niska aktywność gospodarcza w Unii, co przełożyło się na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych.
Wskutek niższej aktywności gospodarczej i oszczędności w zeszłym roku produkcja energii elektrycznej w Unii spadła o 3 proc., ale produkcja prądu z węgla i gazu była o blisko 20 proc. mniejsza niż w 2022 roku. Paradoksalnie - skoro Unia zmienia swój mix energetyczny na mniej emisyjny, spada popyt na uprawnienia do emisji CO2, wskutek czego tanieją one - także w Polsce.
Unia jednak systematycznie zmniejsza maksymalną alokację uprawnień (darmowych i przeznaczonych do sprzedaży) dla krajów członkowskich, obecnie o 4,3 proc. rocznie. W efekcie roczna podaż uprawnień jest mniejsza od rocznego popytu, co sprawia, że topnieje zakumulowana w przeszłości nadwyżka ETS. To spowoduje, że powinny one ponownie zdrożeć do 80 euro za tonę na koniec tego, i do 90 euro za tonę na koniec przyszłego roku.
Złą wiadomością jest to, że drożeje ropa. Notowania baryłki ropy Brent z Morza Północnego w ub. tygodniu pokonały pułap 90 dolarów i są coraz bliżej rocznego rekordu (ponad 95 dol./b) z września zeszłego roku. Ceny ropy są wrażliwe na globalne konflikty i to głównie z ich powodu ropa drożeje, choć popyt na świecie rośnie bardzo umiarkowanie, a w Europie jest o 3 proc. niższy niż rok temu.
Konflikty na Bliskim Wschodzie mają największy wpływ na transport surowca z Zatoki Perskiej na Morze Śródziemne. Od początku roku średnio tygodniowo przez Kanał Sueski przepływa zaledwie kilkanaście tankowców. W ubiegłym roku było to 25-30 statków, co oznacza spadek o 30-50 proc. Koszt transportu jednej baryłki skoczył nawet do 3 dolarów z ok. 50 centów w 2021 roku.
Napięta sytuacja w regionie, ataki jemeńskich rebeliantów Huti na statki spowodowały wydłużenie drogi handlowej albo wzrost opłat za ryzyko. Sukcesy Ukraińskiego lotnictwa i partyzantów na terenach zachodnich Rosji ograniczyły zdolności tego kraju do przetwarzania ropy o ok. 7 proc., co także wpłynęło na ostatnie podwyżki cen, bo więcej ropy na światowych rynkach kupują Chiny i Indie.
Notowania na rynku terminowym zakładają spadek cen ropy naftowej Brent w horyzoncie najbliższych 18-24 miesięcy, a baryłka z dostawą na koniec 2025 roku kosztuje w nich ok. 77 dolarów. Prognozowany wzrost popytu jest umiarkowany, choć rozpędzająca się gospodarka Chin będzie żłopać coraz więcej ropy, podobnie jak samoloty, które wożą już więcej ludzi niż przed pandemią.
Analitycy BNP Paribas Markets 360 w swoim scenariuszu bazowym prognozują relatywnie stabilną sytuację rynkową i przewidują, że cena baryłki ropy Brent pod koniec tego roku będzie wynosić ok. 83 dolary, a pod koniec przyszłego - 82 dolary.
Bilans podaży i popytu sugeruje jednak, że jest ryzyko, iż ceny ropy mogą rosnąć i utrzymywać się w przedziale 80-95 dolarów za baryłkę i to raczej bliżej górnych widełek. Po krajach OPEC i Rosji można spodziewać się przedłużenia ograniczeń produkcji i niewielkiego jej wzrostu w USA. Konflikty będą dalej wywierać presję na wzrost cen. Niskie zapasy oleju napędowego w Unii i na świecie także mogą wpływać na zwyżki cen tego paliwa.
Choć po "odmrożeniu" od lipca rachunki za gaz pójdą w górę o zaledwie ok. 10 proc., już najbliższą zimę możemy ogrzewać drogim gazem. Gaz ziemny mocno potaniał po szoku z lat 2021-22. Surowiec najmniej kosztuje w USA, gdzie są duże złoża łupkowe, najdroższy jest w Azji, gdzie importuje się go w postaci skroplonej (LNG). W Europie zniżki cen gazu się zatrzymały, 1 MWh gazu na rynku TTF dnia następnego kosztuje obecnie ok. 27 euro, a kontrakty terminowe, zwłaszcza na następny sezon grzewczy są droższe o 2-5 euro.
Analitycy BNP Paribas Markets 360 prognozują, że w pierwszym kwartale 2025 roku cena gazu w Europie będzie oscylować w okolicach 50 euro/MWh, po czym pod koniec przyszłego roku spadnie do 30 euro/MWh w kontraktach z dostawą za miesiąc.
Dlaczego ceny gazu mają wzrosnąć? W zeszłym roku cały wzrost zapotrzebowania na gaz ziemny został pokryty przez USA, ale tam kończą się już możliwości zwiększania wydobycia. Europa, a zwłaszcza Niemcy, usunęły "wąskie gardła" dla importu gazu skroplonego, budując terminale, zapasy też są duże. Jeśli jednak popyt wyraźnie wzrośnie (powinien nieco wzrosnąć w Europie, a może bardzo mocno w Chinach, choć te sprowadzają surowiec z Rosji rurociągiem), ceny prawdopodobnie pójdą w górę. Ich wzrost skończy się dopiero, gdy zostaną uruchomione nowe inwestycje w Katarze.
W Polsce gazu nie zabraknie, bo gazoportu w Świnoujściu wraz z gazociągiem Baltic Pipe pozwalają na pokrycie 80-90 proc. krajowego zapotrzebowania, do czego dochodzą jeszcze zapasy, produkcja krajowa oraz możliwość importu rurociągami z Niemiec lub z Litwy.
Ceny gazu dla gospodarstw domowych zostały zamrożone na poziomie 200,17 zł/MWh do końca czerwca 2024 roku. Pełne uwolnienie cen od lipca do poziomu zgodnego ze zaktualizowaną przez Urząd Regulacji Energetyki w lutym taryfą (290,97 zł), oznaczałoby wzrost rachunków o około 35-40 proc. (z uwzględnieniem kosztu dystrybucji i podatków). Analitycy BNP Paribas BP przewidują, że taryfa ta może zostać ponownie obniżona, a ostateczna skala podwyżek nie powinna przekroczyć 10 proc., dopóki gaz na świecie wyraźnie nie podrożeje.
Import z Rosji gazu płynnego LPG został w Unii objęty tylko częściowo embargiem i pokrywa ok. 10 proc. jego zużycia, które wzrosło w zeszłym roku o 1,4 proc. Na razie ceny tego surowca są stabilne w okolicach 530 dolarów za tonę metryczną, ale w Polsce analitycy BNP Paribas BP widzą możliwość wzrostu cen nawet o 5 proc.
Jacek Ramotowski