Polacy uczą się nie tracić!

Rozwój sytuacji na warszawskim parkiecie na początku obecnego roku zaskoczył chyba wszystkich, nawet tych, którzy oczekiwali kontynuacji spadków.

To, że w Stanach Zjednoczonych dzieje się nienajlepiej staje się oczywiste - po sporych stratach instytucji finansowych mamy coraz gorsze wskaźniki makroekonomiczne i wreszcie szefa Fed mówiącego, że potrzebne będzie nie tylko rozluźnienie polityki monetarnej ale także zachęcającego kongres do zaserwowania gospodarce impulsu fiskalnego. Ale przecież nawet w USA na giełdach nie ma dramatu, indeksy tracą, ale w sposób umiarkowany.

Skąd zatem tak gwałtowne spadki w Warszawie?

Częściowo uzasadnia je fakt, iż Polska w dalszym ciągu należy do rynków rozwijających się, które z reguły tracą bardziej w okresie globalnych turbulencji. Nie jest to jednak decydujący czynnik - giełdy w Budapeszcie i Meksyku straciły od początku roku jedynie połowę tego co polskie indeksy, a przecież Polska jest w tej grupie krajem o najniższym ryzyku inwestycyjnym. Owa sytuacja może zaskakiwać niektórych obserwatorów, ale znacznie bardziej zaskoczeni są posiadacze jednostek uczestnictwa w TFI, a to przecież właśnie ta grupa "odpowiedzialna" jest w największym stopniu za atmosferę paniki na GPW.

Reklama

Cofnijmy się o kilkanaście miesięcy.

W okresie hossy giełdowej nie było na warszawskim rynku grupy graczy, którzy mogliby przyczynić się do większych spadków. Otwarte fundusze emerytalne póki co nie wypłacają emerytur a ich portfele cały czas powiększają się o nowe składki. Dodatkowo portfele TFI pęczniały korzystając na coraz bardziej powszechnym przekonaniu Polaków, iż giełda jest niemal tak samo bezpieczna jak depozyt bankowy, a daje dużo wyższe stopy zwrotu. W rezultacie fundusze przyczyniły się do sytuacji, w której wyceny niektórych spółek sięgnęły absurdu. Kiedy zagranica zaczęła się wycofywać i klienci zaczęli umarzać jednostki kula śnieżna zaczęła pędzić w drugą stronę. I choć można powiedzieć, że jest już tanio, zaryzykowałbym tezę, że fala umorzeń zepchnie ceny jeszcze niżej. Co ciekawe, miary statystyczne wskazują, iż w ostatnich miesiącach giełda była bardziej ryzykowną inwestycją, niż wiele instrumentów pochodnych opartych o notowania walut czy surowców.

Czy zatem mamy do czynienia z sytuacją anormalną?

Uznałbym raczej, iż kolejna grupa Polaków uczy się tego jak funkcjonują rynki kapitałowe. W pierwszej połowie lat 90-tych byli to pierwsi odważni, którzy stojąc w kolejkach do POK-ów nauczyli się, że giełda nie jest magiczną maszynką do zarabiania pieniędzy, po tym jak ich akcje straciły 65% wartości. Obecnie są to ludzie traktujący TFI bardziej jako formę oszczędności niż inwestycji. Ludzie, którzy uważali, iż powierzenie oszczędności profesjonalistom w zasadzie gwarantuje osiągnięcie stóp zwrotu, które widzieli w materiałach reklamowych. Trudno im zatem zrozumieć, w jaki sposób fundusz "stabilnego wzrostu" mógł stracić prawie 10% wartości w ciągu tygodnia. Jak pokazuje historia, nauka giełdy kosztuje słono - amerykanie w latach 30-tych stracili prawie 80% - obyśmy wyciągnęli z niej prawidłowe wnioski.

Przemysław Kwiecień

X-Trade Brokers Dom Maklerski S.A.

Przemyslaw.kwiecien@xtb.pl

x-Trade Brokers DM SA
Dowiedz się więcej na temat: TFI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »