Półka Ekonomiczna#6: Kiedyś standard złota, dziś strefa euro. Ale kajdany te same

Sto lat temu elity polityczne międzywojennej Europy zafundowały swoim obywatelom ekonomiczną tragedię, trzymając się z uporem maniaka parytetu złota. Dziś na naszych oczach ten sam scenariusz rozgrywa się raz jeszcze. Tym razem pod postacią samookaleczenia, jakie sobie Europa zadaje, trzymając się poronionego pomysłu strefy euro.

Barry Eichengreen. Złote kajdany. Standard złota i Wielki Kryzys. Przeł. James West. Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Warszawa 2024

Od czasu do czasu pojawia się w debacie publicznej szaleniec (czytajcie dalej, a dowiecie się, dlaczego pozwalam sobie na takie określenie), który zaczyna z pełnym przekonaniem dowodzić, że gdyby tylko światowe waluty miały oparcie w złocie, to by wszystko było świetnie. Nie, nie byłoby. W rzeczywistości to właśnie tzw. standard złota już raz doprowadził nasz świat do katastrofy. Działo się to dokładnie sto lat temu. A wszystko dokładnie opisał znany amerykański ekonomista Barry Eichengreen. To właśnie jego książkę proponuję postawić dziś sobie na naszej ekonomicznej półce. Zwłaszcza, że właśnie (wreszcie!) została ona wydana po polsku przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Weźcie ją do ręki wszyscy, którzy kiedykolwiek daliście się porwać niejasnemu przekonaniu, że gdyby tylko wrócić do starego, dobrego oparcia walut w złotym kruszcu (lub jakimkolwiek innym towarze ze sztywnym kursem), uwolniłoby to świat od lęku przed inflacją, protekcjonizmem i złymi politykami "psującymi" pieniądz swoimi "populistycznymi" posunięciami. Weźcie i poczytajcie, a Eichengreen raz na zawsze wybije wam z głowy takie ekonomiczne płaskoziemstwo.

Reklama

Standard złota a kryzys 1929 roku

Praca, którą wam dziś zachwalam, jest już ekonomiczną klasyką. Jej pierwsze wydanie pochodzi z roku 1992. W niczym to jednak nie zmienia jej aktualności. Opowieść Eichengreena czytana literalnie dotyczy czasów tzw. Wielkiego Kryzysu. Czyli krachu ekonomicznego roku 1929, który wstrząsnął posadami najbogatszych światowych gospodarek mocniej niż cokolwiek wcześniej.

Skąd się wziął szok roku 1929? - pyta w tej książce Barry Eichengreen. I odpowiada. Kryzys roku 1929 został wywołany przez tzw. standard złota. A konkretnie przez mechanizm polegający na tym, że najważniejsze ówczesne gospodarki świata za wszelką cenę próbowały utrzymać wtedy wymienialność swojej narodowej waluty na złoto po stałym kursie. To trochę tak, jakby osobnik nietrawiący laktozy uparł się, że jego ostre bóle brzucha można zwalczać trzymaniem się żelaznej zasady picia butelki mleka do śniadania. Eichengreen tłumaczy, jak to działało ze złotym standardem. Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi czy Niemcy robili wtedy wszystko, by kurs ich dolara, funta, franka i marki miał w każdym momencie pokrycie w trzymanym przez ich banki centralne złotym kruszcu. W efekcie wszystkie fiskalne i polityczne siły szły na to, by stabilizować kurs. Inne potrzeby schodziły na plan dalszy. Nie mogli zwiększać konkurencyjności własnej rodzimej produkcji poprzez dewaluację waluty, bo nie pozwalał im na to parytet. To sprawiało, że systemowe nierównowagi nie mogły się samoczynnie uregulować. Przeciwnie, kumulowały się dalej. Politycy nie mogli przeznaczyć środków publicznych na polityki antykryzysowe albo na walkę z bezrobociem, bo musieli pakować je w trzymanie parytetu. Parytet złota był dla nich jak "złote kajdany". Zakuci w nie przywódcy międzywojennych mocarstw sami robili krzywdę sobie i swoim obywatelom. W wielu przypadkach wręcz zachęcając siły radykalne do wysadzenia ich z siodła. Najważniejszym z tych przykładów były oczywiście Niemcy, gdzie przywódca nazistów Adolf Hitler powinien był w zasadzie wysłać skrzynkę bawarskiego piwa swoim zafiksowanym na trzymaniu się złotego parytetu poprzednikom właśnie za to, że swoją polityką podali mu władzę na srebrnej tacy.

Jak wiemy (a może nie wiemy) z historii wszystkie największe gospodarki międzywojnia w końcu z parytetu zrezygnowały. Odbyło się to w sposób chaotyczny i niekontrolowany - wielu dostrzega w tym procesie kolejnych ziarenek pchających świat w szaleństwo drugiej wojny. Ci, co porzucili parytet jako pierwsi, wygrali najbardziej i zaczęli wychodzić na prostą. Po drugiej wojnie światowej system złotego parytetu już się nie odrodził. Na szczęście. Jedyną jego pozostałością był złoty standard amerykańskiego dolara. Ale i on nie przetrwał próby czasu i padł w latach 1970tych.

Strefa euro - "współczesne wcielenie parytetu złota"

Pomyli się jednak ten, kto uzna, że problemu dziś już nie ma. A sprawy, o których pisze Eichengreen, to tylko takie ekonomiczne "kroniki archeo". Nic bardziej mylnego. Tak się bowiem składa, że mamy w naszym świecie coś w rodzaju współczesnego wcielenia parytetu złota. Mamy - i to bliżej, niż nam się wydaje. Czymże jest przecież strefa euro, jeśli nie takim wielkim powiązaniem półtorej tuzina najbardziej rozwiniętych gospodarek globu (w tym kilku mniej rozwiniętych) obszarem wspólnego pieniądza? Nazywa się to inaczej i inaczej funkcjonuje. Złoty standard sprzed I wojny światowej i z okresu międzywojennego był bardziej nieformalnym klubem krajów, których elity polityczno-gospodarcze powiązane były wspólną obsesją. Euro to zaś związek ściśle instytucjonalny - oparty o traktaty oraz twarde zobowiązania. Kiedyś kraje wiązały swoje gospodarki ze złotem. Dziś kraje tworzące euroland powiązały się wzajemnie wspólnym pieniądzem.

Konsekwencje są jednak bardzo podobne. Oto rządy krajów członkowskich nie mogą prowadzić polityki antykryzysowej i nie mogą wychodzić naprzeciw społecznym oczekiwaniom swoich obywateli - na przykład walczyć z bezrobociem albo wzmacniać konkurencyjności swojej gospodarki inaczej niż przez mrożenie płac. W efekcie elity polityczne i gospodarcze krajów strefy euro są dokładnie w takiej samej sytuacji, jak ich poprzednicy funkcjonujący w ramach złotego standardu sto lat temu. Mogą się tylko bezradnie przyglądać, jak systemowe nierównowagi gospodarcze i kaprysy kapitalizmu niszczą ich własnych obywateli. Tak samo, jak wtedy - sto lat temu - rządzący krajami skutymi w "złote kajdany".

Czytając Eichengreena, trudno się oprzeć wrażeniu, że niby opisuje on zdarzenia sprzed stu lat. Ale tak naprawdę kreśli przyszłość europejskiej integracji walutowej. Skazanej na powolne dogorywanie w klimacie rosnącej wściekłości mieszkańców Unii na ich własną klasę polityczną. Smaczku dodaje temu oczywiście fakt, że autor nie mógł być tego świadom - w końcu pisał "Złote kajdany", gdy - formalnie - nie było jeszcze nawet Unii Europejskiej! A wspólny pieniądz był w fazie wielkiej idei. 

Tak czy inaczej, podobieństwa są uderzające. A przyszłość europejskiej integracji walutowej - i całej eurointegracji siłą rzeczy też - nie jawi się w tym świetle w zbyt różowych barwach. Kto nie chce tego zobaczyć, odwróci pewnie wzrok i zatka uszy. Licząc - jak dziecko - że wtedy strachy w czarodziejski sposób sobie odlecą. Kto chce jednak wiedzieć, co się święci, ten niech Eichengreena czyta. I nie zabija proroka przynoszącego złe wieści. Tylko próbuje wyciągnąć z niego wnioski.

Póki jeszcze czas.

Rafał Woś

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Cykl "Półka Ekonomiczna" w Interii Biznes co drugi wtorek. 

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: złoto | rynek walutowy | gospodarka światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »