Polsce grozi procedura nadmiernego deficytu w 2024 r.? Prezes PFR: Wydaje się, że możemy jej uniknąć

- Lipiec może być miesiącem, że ogólny poziom cen w Polsce miesiąc do miesiąca spadnie. Najprawdopodobniej od lipca wejdziemy w spadki cen rok do roku, jeśli chodzi o ceny producentów. Wracamy do równowagi gospodarczej – mówi Interii prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. Jego zdaniem "przestrzeń do obniżek stóp jest na przełomie tego i przyszłego roku". - Trzeba do tego podchodzić ostrożnie, żeby też nie za szybko – dodaje. Pytany o wzrost płacy minimalnej w 2024 r., który zaproponował rząd, ocenia że "doszliśmy do takiego poziomu, gdzie trzeba już bardzo ostrożnie dalej działać".


  • Obronność jest naszym priorytetem tak jak w Korei Południowej, czy Izraelu. Musimy na to znaleźć przestrzeń (w budżecie - red.), co oczywiście wymaga pewnej dyscypliny fiskalnej w innych obszarach.
  • RPP działała bardzo właściwie w cyklu podwyżek stóp: we właściwym tempie i bez przestrzelenia je podnosiła. I teraz dobrze by było, żeby nie za szybko i nie za mocno schodziła.
  • Wzrost gospodarczy będzie trochę taki rachityczny, tak długo jak banki będą trzymały stopy wysoko. I moim zdaniem nie powinny się spieszyć z ich obniżaniem.
  • Spadek płacy realnej w ostatnich 12 miesiącach to jest minus około 4 proc. Od lipca, być może od czerwca, w końcu dynamika płac zacznie przekraczać dynamikę inflacji.
  • Potrzebujemy atomu jako stabilnego źródła, który zastąpi węgiel. To jest tematem absolutnie strategiczny, tak jak i offshore na Bałtyku.
  • Przed nami dekada napięć geopolitycznych i ustanowienia nowego ładu.
  • Rosja i Chiny dość skutecznie budują cały blok BRICS-ów, jako alternatywę dla UE i USA. 

Reklama

Bartosz Bednarz, Interia: Co to będzie dalej z tą Ukrainą?

Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju: - Ukraina gospodarczo oczywiście przechodzi bardzo trudny czas i jest w stanie przetrwać wojnę wyłącznie dzięki pomocy międzynarodowej. Na ten rok te potrzeby finansowe to jest około 40 mld dol. Instytucje międzynarodowe, kraje bilateralnie - głównie Stany Zjednoczone - tą lukę pokrywają.

Straty gospodarcze są tam potężne.

- Tak, ale Ukraina - przy tym wsparciu międzynarodowym - jest w stanie utrzymać stabilność oraz odbudowywać swój potencjał gospodarczy. Rząd i bank centralny wykonują od wybuchu wojny olbrzymią pracę, żeby chronić gospodarkę. System finansowy działa i nie ma paniki, a firmy, o ile nie są zniszczone, czy nie są to tereny objęte działaniami wojennymi, możliwie starają się prowadzić działalność. Branża rolno-spożywcza przy pewnych ograniczeniach też działa i sukcesywnie odbudowywana jest infrastruktura krytyczna. Mówimy więc o gospodarce wojennej w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale Rosja wypowiedziała jeszcze w 2021 roku wojnę ekonomiczną całej Europie poprzez destabilizację cen energii, co wywołało skok inflacji.

Rosja może tę wojnę przegrać?

- Rosja ewidentnie już tą wojnę przegrywa. Szantaż energetyczny był wykorzystywany politycznie wobec UE, która nadmiernie uzależniła się głównie od rosyjskiego importu gazu. Ale Rosja postawiła w 2022 wszystko na jedną kartę, a Polska i reszta Europy poradziły sobie zimą i zmieniły kierunki zakupu surowców energetycznych. Rosja przegrała. Drugi raz ten szantaż już nie zadziała, bo kierunki zaopatrzenia w gaz, ropę, czy węgiel zostały zmienione i nagle okazuje się, że można funkcjonować bez Rosji.

Przed tegoroczną zimą będzie spokojniej na rynku? Pamiętamy, co się działo rok temu z cenami surowców, z cenami energii elektrycznej.

- Tak, to powinna być już spokojna zima. Przykładowo w okresie marzec - wrzesień 2022 roku ceny węgla na światowym rynku tzw. ARA były powyżej 1200 zł za tonę. Dzisiaj to już tylko 500 zł. Z kolei ceny gazu przekraczały w szczycie paniki w sierpniu ubiegłego roku 300 euro za MWh, a obecnie są na poziomach 25 euro, czyli sprzed szantażu gazowego. To z kolei stabilizuje ceny prądu i ciepła, które są obecnie bardziej podbijane notowaniami CO2. 

- Polska ma już w tej chwili z innych kierunków zabezpieczone dostawy tych wszystkich surowców energetycznych, w tym dzięki uruchomieniu Baltic Pipe. Natomiast Rosja jest zmuszona sprzedawać te surowce po de facto kosztach wytworzenia głównie do Indii i Chin, więc przestała na tym zarabiać.

Tu pojawia się pytanie o siłę sankcji gospodarczych nałożonych przez Zachód.

- Sankcje nie rzuciły Rosji od razu na kolana, dlatego że na tym kryzysie energetycznym Putin zarabiał, a wcześniej przez wiele lat zbudował potężny bufor finansowy. W tej chwili jest już inaczej. Sytuacja budżetowa się pogarsza, gospodarka jest od sześciu kwartałów w recesji, więc te koszty z upływem czasu powinny być coraz większe. Co też, z olbrzymimi stratami na polu walki, oby przybliżało nas do przegranej Rosji w tej wojnie, tak gospodarczo, politycznie, jak i militarnie. Wygra ten, kto będzie bardziej zdeterminowany. 

- Dlatego bardzo ważne jest, chociażby w kontekście ostatniego szczytu NATO, by cały czas Zachód, sojusznicy w ramach NATO, pokazywali pełną determinację wsparcia Ukrainy w wymiarze wojskowym, czy ekonomicznym. I determinację, by zwiększać jeszcze te sankcje i koszty ekonomiczne dla samej Rosji. To kluczowe dla naszego długoterminowego bezpieczeństwa. Jak pokazuje nasza historia, nie jest ono dane na zawsze. Dlatego musimy dbać zarówno o nasze bezpieczeństwo ekonomiczne, które w ostatnich latach skutecznie chroniły tarcze antykryzysowe, jak i militarne, inwestując w obronność. W tym kontekście we współpracy z KPRM i MON właśnie jako PFR zainwestowaliśmy w Fundusz Innowacji NATO tworzony z sojusznikami, aby finansować najnowocześniejsze technologie cywilne i wojskowe.

A czy sankcje są skuteczne?

- W dużej mierze tak, ale pamiętajmy, że nie cały świat solidarnie stosuje sankcje na Rosję, która próbuje budować z Chinami konkurencyjny blok polityczno-gospodarczy określany jako BRICS+. Indie czy Chiny niestety stanowią dla Rosji rynek zbytu, a Bliski Wschód otwiera się jako centrum finansowe rosyjskich oligarchów. Gdyby Chiny i Rosja stosowały sankcje, to skokowo zwiększyłyby się problemy Rosji.

Wielkość importu ropy z Rosji do Indii jeszcze w styczniu 2022 roku wynosiła ok. 68 tys. baryłek ropy dziennie. W czerwcu 2023 roku było to już 2,2 mln baryłek - wynika z danych Kpler, firmy analitycznej zajmującej się rynkiem surowców. To oznacza, że wolumen importu wzrósł ponad trzydzieści razy.

- Ropa jest kluczowa dla finansów Rosji, a Indie bardzo tanio, w dużych ilościach ją kupują. Dlatego bardziej chodzi o szczelność sankcji w wymiarze międzynarodowym niż nowe pakiety.

Czy Rosji i Chinom uda się zbudować cały blok BRICS-ów, jako silną alternatywę dla UE i USA?

- Robią to niestety dość skutecznie. Ważne jest panowanie na morzach i Chiny w sprawie Tajwanu mogą zakwestionować tutaj dominację USA. Drugim kluczowym czynnikiem jest waluta rezerwowa i rozliczeniowa świata, którą jest dolar. Chiny i Rosja próbują wchodzić w rozliczenia w swoich walutach między sobą lub innymi krajami, chcą zakwestionować rolę dolara, ale to będzie bardzo trudne. Nikt nie będzie bowiem utrzymywał rubla lub juana jako waluty rezerwowe, ponieważ nie są one w pełni wymienialne. Trzecim wymiarem są najnowocześniejsze technologie, które Zachód pozwolił skopiować Chinom, a te zaczęły wchodzić w te najbardziej zaawansowane obszary. To dało początek końca globalizacji i wojnom handlowym. Europa i USA szybko skracają łańcuchy dostaw, odbudowując wiele branż ponownie u siebie. W efekcie inwestycje zagraniczne w Chinach się załamały i spadają o ponad 25 proc. Te z kolei ograniczają eksport kluczowych dla branży półprzewodników rzadkich metali. To jest dekada napięć geopolitycznych i ustanowienia nowego ładu.

Te wydatki na armię, na zbrojenia są do utrzymania przez Polskę? Kilka dni temu NATO opublikowało raport o między innymi wielkości nakładów do PKB państw członkowskich. Polska tu wysunęła się na pozycję lidera.

- Polska absolutnie dzisiaj jest liderem, jeśli chodzi o wydatki na uzbrojenie, czyli na modernizację armii. Oczywiście chciałoby się powiedzieć: lepiej wydawać to na edukację. Tylko że doświadczenia w zakresie rozwoju Polski, ale też wielu krajów na świecie, tych słabiej rozwiniętych, wskazują, że te kraje się w okresie pokoju dobrze rozwijały, nadrabiały zaległości, po czym niestety przychodził kataklizm w postaci zwykle wojny, która cofała je dziesiątki lat w rozwoju. Musimy mieć takie postrzeganie, mając niestety takiego sąsiada jakim jest Rosja, że obronność jest naszym priorytetem, tak jak w Korei Południowej czy Izraelu. Ona jest warunkiem tego, żeby można było w ogóle gdzie się edukować i żeby miał się kto edukować. Musimy na to znaleźć przestrzeń, co oczywiście wymaga pewnej dyscypliny fiskalnej w innych obszarach.

I jak się nam ta dyscyplina udaje?

- Stan finansów publicznych, pomimo ponad 300 mld kosztów związanych z pandemią, kryzysem energetycznym i wojną, jest naprawdę dobry. Wydaliśmy dokładnie tyle, ile wynosi średnia UE, ale osiągnęliśmy znacznie lepsze efekty w postaci szybszego wzrostu gospodarczego, ochrony rynku pracy i sektora przedsiębiorstw. Dług w relacji do PKB już spadł poniżej 48 proc., czyli o 5 pkt. proc. poniżej poziomu sprzed 8 lat. Jesteśmy siódmym najniżej zadłużonym krajem w UE. Oczywiście mówię o zadłużeniu całych finansów publicznych z długiem BGK i PFR, którym zostały powierzone największe programy walki z kolejnymi odsłonami kryzysu. Deficyt jest pod kontrolą, mimo tego że jednak jest trochę większy, ale utrzymujemy wysokie ratingi wiarygodności finansowej. Nie jesteśmy w żadnej procedurze nadmiernego deficytu, mamy uszczelniony system podatkowy, który pozwolił w sumie na to, żeby obniżyć podatki dochodowe bez zwiększania długu. Finanse publiczne są pod kontrolą, teraz większym wyzwaniem jest ich w pełni ustabilizowanie po tej serii szoków, czyli doprowadzanie do obniżenia inflacji do celu inflacyjnego, ale przy możliwie niskich kosztach społecznych, tj. bez nadmiernego schłodzenia gospodarki.

Cały świat gra dzisiaj na ten scenariusz "miękkiego lądowania".

- I on jest w tej chwili realizowany skutecznie. Mamy za sobą najgorsze kwartały w tym cyklu, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy. Ten II kw. głównie poprzez konsumpcję i efekty bazy z poprzedniego roku, czyli wysoki wzrost gospodarczy rok temu podbity falą uchodźców, będzie cały czas słabszy, ale aktywność gospodarcza powinna zacząć przyśpieszać.

Gospodarkę ciągną teraz inwestycje i eksport.

- To jest akurat zdrowe. Mamy obecnie ponownie duże nadwyżki handlowe, silne rezerwy walutowe, a to z kolei umacnia złotego. A silny złoty to znowu niższa inflacja. W tej chwili jest dobra sytuacja. Rentowność polskich obligacji też ładnie się obniżyła i możemy mówić w perspektywie przełomu tego i przyszłego roku być może o pierwszych obniżkach stóp proc. Rynek finansowy wycenia, że stopy spadną do końca przyszłego roku poniżej 6 proc. Nie wiem, czy nie nazbyt optymistycznie, ale jeżeli rzeczywiście inflacja spadałaby już poniżej 5 proc. na koniec 2024 r., to takie uzasadnienie by było.

Grozi nam procedura nadmiernego deficytu w 2024 r.?

- Wydaje mi się że możemy jej uniknąć. W UE jednak od momentu wybuchu pandemii zawieszono część reguł fiskalnych. Jest zrozumienie, w związku chociażby z pandemią, wojną, czy kryzysem energetycznym, że kraje ponoszą wyższe wydatki. Więc mam nadzieję że tego uda się uniknąć. Premier też zapowiedział konsolidację finansów publicznych - odejście od tego, co było absolutnie uzasadnione podczas pandemii, czyli tego finansowania programów antykryzysowych przez BGK, czy PFR. Można było działać wtedy szybko i skutecznie. Wracamy do normalności i skala tego finansowania pozabudżetowego w przyszłym roku będzie na bardzo niskim poziomie. Finanse publiczne w najbliższych 2-3 latach będą schodzić z deficytem poniżej 3,5 proc. PKB, co jest bardzo ważne. Natomiast, też nie ma przestrzeni za dużej na obniżenie deficytu w najbliższym roku, ponieważ ten wzrost gospodarczy zostaje poniżej potencjalnego, w okolicach 3,5 proc. To jest mix polityki, który służy temu, żeby nie doprowadzić do recesji. Kiedy w Polsce zaczęłyby spadać stopy procentowe i trochę pobudziłaby się akcja kredytowa, daje to wtedy trochę lepszą przestrzeń, by mocniej tę politykę fiskalną zacisnąć. Co mamy nadzieję będzie możliwe, jak już będziemy po wszystkich tych kryzysach i nie trzeba będzie wprowadzać kolejnych tarcz i kolejnych wydatków związanych chociażby z subsydiowaniem cen energii.

Pod adresem PFR padły mocne słowa ze strony Mariana Banasia. - Istotne i liczne nieprawidłowości stwierdzono także w ramach kontroli przeprowadzonej w Polskim Funduszu Rozwoju w zakresie efektów wybranych działań państwa, podejmowanych w celu łagodzenia skutków w gospodarce — powiedział w środę prezes Najwyższej Izby Kontroli. - Tym samym można stwierdzić, że środki planowane na zadania publiczne poza ustawą budżetową nie tylko pozostają poza kontrolą parlamentu i społeczeństwa, ale również są wydatkowane poza wszelkimi zasadami i rygorami, w okolicznościach wysokiego ryzyka, uznaniowości i korupcji - dodał. PFR w komentarzu dla Business Insidera odniósł się do tych słów, wskazując że "Otrzymany wstępny raport z kontroli nie zawiera negatywnej oceny PFR oraz nie stwierdza rzekomych nieprawidłowości, o których mówi prezes NIK. Przedstawione przez prezesa NIK w Sejmie informacje są nieprawdziwe, noszą znamiona czarnego PR i godzą w dobry wizerunek PFR i jego pracowników". I zapowiadacie podjęcie dalszych kroków formalnych celem ochrony dobrego imienia spółki oraz jej pracowników. Co dalej?

- Z przykrością obserwuję tę niezrozumiałą szarżę prezesa Banasia na PFR w ostatnich miesiącach. Wypowiadane są wnioski jeszcze przed końcem kontroli lub takie oceny, których nie ma we wstępnych raportach. Wypowiadane są informacje, które absolutnie nie mają nic wspólnego z prawdą i naruszają dobre imię tysięcy pracowników PFR, BGK, ZUS, Krajowej Administracji Skarbowej, służb specjalnych, czy banków, którzy wykonali gigantyczną pracę, aby uruchomić programy pomocowe w ostatnich latach. Działo się to w nadzwyczajnych okolicznościach, a sprawne i szybkie działanie tych osób, chroniło miliony miejsc pracy i setki tysięcy przedsiębiorstw. Zwróciłem się ponad 2 miesiące temu pisemnie do prezesa Banasia o nierozpowszechnianie nieprawdziwych informacji o PFR. Niestety po ostatnich wypowiedziach nie mamy innego wyjścia jak tylko zgłoszenie podejrzenia popełnienia przestępstwa zniesławienia oraz pozew o naruszenie dóbr osobistych. I nie chodzi tu o kontrolerów NIK, którzy starają się rzetelnie wykonywać swoje obowiązki, tylko o nieprawdziwe słowa prezesa Banasia, które z wynikami kontroli nie mają nic wspólnego. Mam tylko nadzieje, że prezes Banaś nie będzie chował się za immunitetem i podda się weryfikacji swoich słów przez niezależny sąd. Czekam też z niecierpliwością na publikację wyników kontroli, ponieważ raporty są jeszcze objęte tajemnicą. Wtedy dla opinii publicznej będzie jasne, że oceny prezesa Banasia były nieprawdziwe. Jako PFR przeszliśmy w ostatnich latach przez wiele bardzo szczegółowych kontroli NIK, które potwierdziły, że działamy profesjonalnie, a wnioski z kontroli traktujemy bardzo poważnie.

Wracając do tych wszystkich pakietów osłonowych. VAT na żywność zostaje do końca roku. Niewykluczone, że może zostać przedłużany na 2024 r.?

- Zerowy VAT na żywność jest uzasadniony tym, że ze względu na wojnę, ceny żywności mocno wzrosły. Światowy indeks cen żywności zaczął spadać dopiero przed kilkoma miesiącami i również w Polsce te ceny zaczynają się stabilizować. W kolejnych miesiącach mają potencjał do spadku. W ogóle lipiec może być miesiącem, że ogólny poziom cen w Polsce miesiąc do miesiąca spadnie. A na przełomie sierpnia i września zobaczymy inflację poniżej 10 proc. I najprawdopodobniej od lipca wejdziemy także w spadki cen rok do roku, jeśli chodzi o ceny producentów. Wracamy do równowagi gospodarczej.

A tarcze energetyczne, powinny być utrzymane na 2024 r.?

- Tutaj rząd pewnie będzie podejmować decyzje na koniec roku. W momencie, kiedy firmy energetyczne przedstawią kalkulacje do URE cen na przyszły rok i wtedy zapadną decyzje, czy jest potrzeba interwencji. Na pewno sytuacja jest nieporównywalnie lepsza niż przed rokiem. Te ceny gwałtownie spadły. I taki był cel tych tarcz, były one wprowadzone na moment paniki. Sytuacja groziła upadłościom bardzo wielu małych i średnich firm, branż energochłonnych. Gdyby nie było limitów dla gospodarstw domowych, to byłoby potężne uderzenie w budżety domowe, co groziłoby recesją. Kryzys energetyczny był bardzo poważny. Wydaje mi się, że jeżeli by się okazało, że ten poziom cen cały czas jest wyższy niż był dwa lata temu, przed destabilizacją rynku przez Rosję, to uzasadnienie dla kontynuacji niektórych limitów by było.

Słusznie podniesiono limity zużycia prądu z zamrożoną ceną na 2023 r.?

- Według mnie tak. Z jednej strony są argumenty, mówiące o tym, że pewien wzrost ceny jest uzasadniony, bo firmy i ludzie oszczędzają. Ma to pozytywne efekty z perspektywy i klimatu i zaopatrzenia w surowce energetyczne. Z drugiej nie może to być wzrost szokowy. W ramach tego limitu te ceny i tak rosną, ale w możliwie rozsądnym zakresie. Nie można doprowadzić do ubóstwa energetycznego i rząd wprowadzając te limity uchronił gospodarstwa domowe i firmy przed poważnymi problemami.

To kiedy te stopy procentowe mogą zacząć spadać?

- Trzeba do tego podchodzić ostrożnie, żeby też nie za szybko. Uważam że RPP działała bardzo właściwie w cyklu podwyżek stóp: we właściwym tempie i bez przestrzelenia je podnosiła. I teraz dobrze by było, żeby nie za szybko i nie za mocno schodziła. Trzeba się upewnić, że oczekiwania inflacyjne w pełni się obniżą, bo to one są głównym źródłem inflacji.

- Ta przestrzeń do obniżek stóp jest na przełomie tego i przyszłego roku, natomiast cały czas trzeba się upewniać, że w horyzoncie kolejnych 2 lat ta inflacja ma szanse zbliżyć się do celu.

Problemem staje się rozgrzany rynek pracy - tak przynajmniej twierdzą ekonomiści Ben Bernanke, były szef Fed i Olivier Blanchard, były główny ekonomista MFW. Piszą co prawda o USA...

- ...ale my mamy ten sam problem. Rynek pracy jest jednym z głównych czynników oczekiwań inflacyjnych, co podtrzymuje wyższą inflację.

Klasyczna pułapka krzywej Philipsa?

- Co prawda mocno dyskutowana przez ekonomistów, ale istnieje ta zależność między inflacją a stopą bezrobocia. Uważa się, i sporo takich historycznych danych pokazuje, że jak jest wyższy poziom bezrobocia, co zwykle przekłada się na słabszą konsumpcję, łatwiej tę inflację zbić. Jak jest silny rynek pracy, wysoka dynamika płac, silniejszy popyt i konsumpcja, to jest trudniej. W Polsce to jest jeszcze bardziej skomplikowane, bo konsumpcja była podbita przez uchodźców, wzorce są jeszcze bardziej zachwiane. 

- W skrócie: łatwiej zbijać inflację w recesji, ale nie chcemy do tego dopuścić. Na świecie obecnie testowany jest scenariusz "miękkiego lądowania". 

I czy się to uda zrobić? 

- Może tak, ale kosztem tego, że wzrost gospodarczy będzie dodatni, ale niższy przez dłuższy okres. Czyli ten cykl - ja zakładam taki scenariusz - będzie wypłaszczony. Nie będzie głębokiej recesji, że w tym roku, w przyszłym zejdziemy na minus 2-3 proc., mamy skok bezrobocia i inflacja szybciej spada. Nie, szorujemy w okolicach zera, ale też nie będzie boomu, że szybko przeskoczymy do wzrostu gospodarczego. Nawet prognozy na przyszły rok dla polskiej gospodarki to nie jest powrót do 4 proc. Będzie około 3 proc., czyli cały czas poniżej tego wzrostu potencjalnego 3,5 proc., czyli cały czas nie powinno to być proinflacyjne.

- Wzrost gospodarczy będzie trochę taki rachityczny, tak długo jak banki będą trzymały stopy wysoko. I moim zdaniem nie powinny się spieszyć z ich obniżaniem. Cykl obniżek się zacznie też w USA czy strefie euro w połowie przyszłego roku. To wszystko jednak przy założeniu, że nic się nie będzie działo nadzwyczajnego. Punktów zapalnych jest trochę na świecie: to nie tylko Ukraina, ale Tajwan, Bliski Wschód. Weszliśmy w erę większych turbulencji.

Płaca minimalna nie rośnie za szybko?

- Ona już chwilowo przekroczy 50 proc. średnich wynagrodzeń w 2024 r.

A nawet 54,4 od 1 stycznia i 55,2 proc. od 1 lipca w zestawieniu do prognozowanego na 2024 r. na poziomie 7794 zł przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.

- Ale tylko na chwilę, bo później zaczynają rosnąć średnie wynagrodzenia. Jak popatrzymy na koniec roku, to pewnie będzie poniżej 50 proc. Badania ekonomiczne mówią, że powyżej 50 proc., dalsze zwiększanie płacy minimalnej może mieć negatywne skutki dla samego rynku pracy. Klasycznie uważa się, że wzrost płacy minimalnej powinien skutkować potencjalnym wzrostem bezrobocia. U nas tego nie ma. Jak dotąd nie widać negatywnych konsekwencji wzrostu płacy minimalnej, wydaje mi się, że była ona zdecydowanie za niska kilka lat temu i nadganiamy teraz. Ale doszliśmy do takiego poziomu, gdzie trzeba już bardzo ostrożnie dalej działać.

Płace realne też mają wejść za chwilę na dodatni poziom.

- Spadek płacy realnej w ostatnich 12 miesiącach to jest minus około 4 proc. I dobrze, że już teraz, zapewne od III kw., od lipca, być może od czerwca, w końcu dynamika płac zacznie przekraczać dynamikę inflacji. Prognozy na 2024 r. wzrostu płacy realnej to od 2 do 3 proc., co spowodowałoby że Polacy odrobią, jeśli chodzi o realną wartość swoich dochodów inflację pod koniec 2024 r. Cały czas jestem przekonany, że na tle większości krajów europejskich radzimy sobie możliwie dobrze z tymi wyzwaniami ostatnich lat. Mamy najniższe bezrobocie w UE, niższy niż przed pandemią poziom zadłużenia gospodarstw domowych i przedsiębiorstw, dług publiczny - jeden z niższych w UE, a wzrost realnego PKB jest ponad dwa razy większy niż średnia dla krajów unijnych. Ale przechodzimy teraz okres spowolnienia po to, żeby przywrócić równowagę, głównie chodzi o inflację.

Szykują się kolejne duże inwestycje zagraniczne w Polsce, porównywalne do tej Intela?

- Bardzo ważne jest, żeby przyspieszyć inwestycje w obszarze energetyki, ponieważ mamy otwarte okienko i naprawdę duże szanse na przyciągnięcie wielu ciekawych firm. Ale musimy zapewnić dobrą jakość infrastruktury i dostępność zielonej, możliwie taniej energii, żeby być konkurencyjnymi. Do tego potrzebujemy atomu jako stabilnego źródła, który zastąpi węgiel. To jest temat absolutnie strategiczny, tak jak i offshore na Bałtyku. Po pandemii trwa duży proces skracania łańcuchów dostaw. Jak popatrzymy na globalne dane dotyczące aktywności inwestycyjnej, spadek inwestycji w Chinach to ponad 20 proc. Ale to dotyczy wielu krajów Dalekiego Wschodu. Teraz jest nearshoring. I to jest nasza szansa. Powinniśmy tych inwestycji przyciągnąć jak najwięcej. O ile mi wiadomo w PAIH jest solidny zbiór projektów. 

Z danych międzynarodowych wynika, że jesteśmy krajem w czołówce tych, które przyciągają inwestycje bezpośrednie w tej chwili i jednym z liderów w UE. I co ważne przyciągamy coraz więcej tych w zaawansowanych branżach. Nie możemy jednak zapominać o tradycyjnym przemyśle, czyli dobrze by było mieć lokalne hutnictwo. I mówię zupełnie poważnie. Ważne żeby utrzymać się przy tych zmianach na rynku automotive, czy to są baterie, napędy, podwozia. W tradycyjnych gałęziach przemysłu też, bo to decyduje o bezpieczeństwie. Wiem, co się działo na rynku stali rok temu. Brakowało jej, ceny wzrosły. A importujemy 7 mln ton. To nie jest bezpieczne dla branży infrastrukturalnej, już nie mówiąc o sektorze zbrojeniowym. Musimy z jednej strony przyciągać przyszłościowe branże, z drugiej ta industrializacja nie może być pomijana. Tradycyjny przemysł też może być przyjazny środowisku. Będziemy jako Polska naprawdę sporo przyciągali tych inwestycji.

Jaka to jest perspektywa dla tego nearshoringu?

- Ten trend potrwa kilka lat, to skracanie łańcuchów dostaw. To jest cała dekada, gdy będziemy obserwować trochę więcej tego regionalizmu w inwestycjach. Ale warunkiem koniecznym jest nie tylko bliskość, bezpieczeństwo, ale często jeszcze ważniejszym - czysta zielona energia.

Pan by był za przedłużeniem wakacji kredytowych?

- Wakacje kredytowe były uzasadnione. Kredytobiorcy dostali wsparcie, banki mają dobrą jakość aktywów, nie musiały płacić podatku od zysków nadzwyczajnych. Oczywiście ważne, żeby banki miały stabilny poziom rentowności, bo to zapewnia dostępność kredytu oraz ratuje nas przed negatywnymi scenariuszami na skutek strat wynikających z kredytów frankowych i wyroku TSUE. Banki wykorzystują wyższą dochodowość na to, żeby pokrywać koszty związane z frankami. Gdyby tego nie było, mielibyśmy dzisiaj bardzo poważną sytuację. Natomiast biorąc pod uwagę przyszłe obniżki stóp proc., uzasadnienie dla przedłużania wakacji kredytowych pewnie jest już mniejsze. Pamiętajmy też, że kredytobiorcy, którzy brali te kredyty przy zerowych stopach, mieli przez ostatnie dwa lata dość istotny wzrost wynagrodzeń. Być może w jakimś zakresie, przy zastosowaniu kryteriów dochodowych, na jakiś okres jeszcze wydłużenie wakacji kredytowych miałoby uzasadnienie, zanim te stopy nie ustabilizują się. Natomiast należy dbać o stabilność sektora bankowego - kilka banków jest pod dużą presją wynikającą z kosztów frankowych. A to ma skutki ogólnogospodarcze, m.in. na dostępność kredytów, która już rośnie znacznie poniżej PKB i to wpływa też na wzrost gospodarczy. Warto, aby problem kredytów frankowych rozwiązany został poprzez ugody.

Rozmawiał Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »