Polska gospodarka. Jesteśmy na coraz większym minusie
Rząd przyznaje, że deficyt finansów publicznych w tym roku wzrośnie do 4,3 proc. PKB z zakładanych wcześniej 2,9 proc. Koszty obsługi polskiego długu przez ostatni rok zwiększyły się trzykrotnie. Szybko rośnie także deficyt obrotów bieżących.
Grupa Polsat Plus i Fundacja Polsat razem dla dzieci z Ukrainy
W polskiej gospodarce mamy coraz więcej przejawów braku równowagi. Inflacja w ciągu kilku miesięcy może zbliżyć się do 20 proc., a tempo podwyższania stóp będzie pozostawało w tyle za wzrostem cen. Rośnie także deficyt finansów publicznych, bardzo szybko zwiększają się koszty obsługi długu i pogłębia się deficyt obrotów bieżących, czyli bilans rozliczeń naszego kraju z zagranicą.
Rachunek obrotów bieżących uwzględnia wszystkie wpływy i wydatki związane z transakcjami rezydentów polskich z zagranicą. W jego skład wchodzą rozliczenia w handlu zagranicznym, wypłaty dywidend z inwestycji, a także różne transfery, wśród nich unijne pieniądze z Brukseli. Niedobór na rachunku obrotów bieżących pojawia się, gdy kraj mniej zarabia, niż wydaje w relacjach z zagranicą.
W tych dniach dowiedzieliśmy się, że deficyt rachunku obrotów bieżących wyniósł w marcu 2,98 mld euro i był poważniejszy niż w lutym (2,87 mld euro). Ujemne wartości bilansu to zjawisko, z którym mamy do czynienia regularnie co miesiąc od lipca zeszłego roku. W grudniu 2021 roku deficyt był wyjątkowo wysoki i wyniósł 3,96 mld euro. Rachunek obrotów bieżących zdecydowanie lepiej prezentował się w pierwszej fazie pandemii - w 2020 roku i na początku 2021 roku. Jeszcze w styczniu zeszłego roku jego dodatnia wartość wyniosła 3,25 mld zł.
Marcowy ujemny wynik deficytu przekracza 1,8 proc. PKB. Krajowi ekonomiści albo są zdania, że utrzyma się na podobnym poziomie przez wiele następnych miesięcy, albo wzrośnie nawet do 3 proc. PKB. W polskich warunkach deficyt powiększa się głównie z powodu rosnącego importu towarów i usług. To z kolei jest związane z sytuacją międzynarodową, a zwłaszcza z wojną za naszą wschodnią granicą. Po stronie importu wyjątkowo dotkliwy dla Polski jest drożejący gaz ziemny i ropa naftowa.
Problemy z rachunkiem obrotów bieżących negatywnie wpłyną na polską walutę - złoty będzie osłabiony w najbliższym czasie, co utrudni też walkę z wysoką inflacją. W dodatku, jest bardzo prawdopodobne, że oprócz dużej dynamiki wzrostu cen w najbliższych miesiącach doświadczymy w Polsce także spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego. Historia uczy, że podwyżki stóp procentowych obniżają inflację dopiero po 2-3 latach. Tyle czasu zajmuje "wysysanie" z rynku nadmiaru pieniądza. Ten nadmiar powstał w okresie walki z pandemią, kiedy to Narodowy Bank Polski, rząd, Bank Gospodarstwa Krajowego i Polski Fundusz Rozwoju "wydrukowały" i wprowadziły do obiegu 200 miliardów złotych.
Wielu ekonomistów podważa sens operacji, kiedy to rząd dosypuje pieniądze do gospodarki, a bank centralny działa w drugą stronę, czyli podnosi stopy. Można zapytać po co obie instytucje wykonują ruchy, które się wykluczają, bo wtedy, gdy ministrowie wciskają gaz, NBP musi pociągać hamulec ręczny.
Operacja z pewnością będzie miała dalszy ciąg, gdyż na około 200 miliardów złotych szacowane są następne wydatki rządu, których celem ma być głównie łagodzenie skutków drożyzny. Złożą się na nie: tarcze antyinflacyjne, trzynaste i czternaste emerytury, kontynuacja programu Rodzina 500+, kwoty uzyskane w ramach "Polskiego Ładu", pieniądze na nadzwyczajne dozbrojenie armii i transfery dla uchodźców z Ukrainy.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Wszystkie dodatkowe wydatki to jednak broń obosieczna - z jednej strony mają chronić ludzi przed skutkami wzrostu cen, ale z drugiej podsycają inflację (jak każdy inny nadmiar pieniędzy). Sytuację komplikuje fakt, że ciągle mamy bardzo ujemną realną stopę procentową. Przekracza ona 7 proc. i jest różnicą między inflacją (12,5 proc.), a stopą referencyjną NBP (5,25 proc.). W rezultacie Polacy wolą wydawać pieniądze niż je oszczędzać. Tymczasem rosnąca skłonność do oszczędzania jest najważniejszym instrumentem ograniczania inflacji.
Rząd przewiduje, że deficyt finansów publicznych w tym roku wzrośnie do 4,3 proc. PKB z zakładanych wcześniej 2,9 proc. Kłopot w tym, że obligacje Skarbu Państwa wykorzystywane do finansowania deficytu od połowy 2021 roku mają coraz wyższe rentowności. Dzieje się tak, bo inwestorzy żądają coraz więcej za ryzyko pożyczania nam pieniędzy.
Tydzień temu za 10-letnie papiery rynek kazał sobie płacić prawie 7-procentowe odsetki - najwyższe do 18 lat. Dziś jest to 6,7 proc. W marcu tego roku oprocentowanie 10-letnich obligacji było na poziomie 5 proc., w lutym wnosiło 4 proc., a w listopadzie 2021 roku 3 proc. Dokładnie rok temu nie osiągało nawet 2 proc., co oznacza, że było ponad 3 razy mniejsze niż teraz. Im wyższa rentowność, tym większe koszty obsługi długu. Już teraz resort finansów przewiduje, że wzrosną one o 20 mld zł w tym roku i drugie tyle w 2023 roku.
Trzeba pamiętać, że każdy dłużnik ma próg tolerancji rentowności obligacji, powyżej którego może mieć problemy z regulowaniem zobowiązań. Dowiodło tego chociażby bankructwo Grecji, bo kraj może się ugiąć nie tylko pod masą swojego długu, ale także pod kosztami jego obsługi.
Na całym świecie przyjęte jest, że dług publiczny podlega rolowaniu. Wygasające obligacje zastępuje się następnymi. Problemem pojawia się, gdy cała operacja za każdym razem odbywa się na nowych, coraz gorszych warunkach finansowych. Polska właśnie znalazła się w takiej sytuacji. Nawet jeśli inwestorzy nadal będą zgłaszać się po nasze obligacje, to postawią twarde warunki finansowe. Słono zapłacimy za ich żądania wypłaty coraz wyższych procentów.
Jacek Brzeski
***