Polski atom. Czy zdążymy wybudować w terminie elektrownię jądrową?

W kontekście obecnego kryzysu energetycznego coraz częściej pada pytanie, czy Polska zdoła wybudować w terminie elektrownię jądrową. Plan zakłada, że pierwszy blok powstanie w 2033 r. To cel ambitny, ale realny, o ile faktycznie, zgodnie z zapowiedziami, do końca roku zostanie wybrany wykonawca - uważa Adam Rajewski, wiceprezes zarządu Fundacji nuclear.pl. Jego zdaniem jest mało prawdopodobne, by wcześniej w Polsce powstały SMR-y, czyli małe reaktory jądrowe.

- Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy pierwszy blok faktycznie zostanie oddany do użytku w 2033 r. W tej chwili publicznie nie są dostępne informacje mówiące, jaki jest stan prac. Harmonogram, jaki został opublikowany, zakłada, że do końca bieżącego roku zostanie podjęta decyzja o wyborze wykonawcy. Gdyby tak się faktycznie stało, termin uruchomienia pierwszego bloku w 2033 r. jest ambitny, ale nie nierealny. Oczywiście pod warunkiem, że program będzie konsekwentnie realizowany - mówi Interii Rajewski.

Zaznacza, że Polska na dziś nie ma alternatywnego programu zapewnienia dużych mocy zastępujących bloki węglowe, które z czasem będą wyłączane. Nie ma więc większego wyboru. - Działania zostały podjęte ogólnie za późno, trzeba robić wszystko, by wywiązać się z założeń - zaznacza ekspert.

Reklama

Tak więc po tym, czy do końca roku wybrany zostanie dostawca technologii, będziemy w stanie ocenić, czy wszystko idzie zgodnie z planem, czy nie. - Ostatnie decyzje podejmowano w terminach. Został obiecany wybór preferowanej lokalizacji do końca zeszłego roku i to - co prawda w ostatnich dniach -  ale się odbyło. Zapowiedziano, że w pierwszym kwartale zostanie złożona ocena oddziaływania na środowisko i tak się stało. Teraz czeka nas kolejny sprawdzian - informuje Rajewski.

SMR-y raczej w kolejnej dekadzie

W kraju kolejne firmy ogłaszają plany budowy SMR-ów, czyli małych reaktorów jądrowych. I tak PKN Orlen podpisał umowę z Synthosem, zakładającą utworzenie spółki joint venture Orlen Synthos Green Energy. Ma ona wdrażać w Polsce technologię małych reaktorów jądrowych amerykańskiego koncernu GE Hitachi Nuclear Energy: BWRX-300. Z kolei partnerem KGHM przy SMR-ach ma być inna amerykańska firma, NuScale.

Padają zapowiedzi, że SMR-y mogłyby zostać zbudowane jeszcze przed tzw. dużym atomem. Rajewski z dystansem podchodzi do tych deklaracji. - Nie sądzę, by te projekty zostały zrealizowane wcześniej niż duża elektrownia jądrowa. Polskie firmy  podają optymistyczne daty, płyną sygnały, że być może udałoby się uruchomić pierwsze bloki jeszcze w tej dekadzie. Patrzę jednak na to sceptycznie - mówi.

Jego zdaniem pilotażowe inwestycje powstaną raczej po drugiej stronie Oceanu. - Nie ma jeszcze co prawda wiążącej umowy na budowę któregokolwiek z reaktorów, ale prace są tam dużo bardziej zaawansowane, sporo rzeczy już zrobiono. Mówi się, że projekty w USA i Kanadzie mają być przekazane do eksploatacji na przełomie lat 2029-30. Polscy inwestorzy deklarują, że nasze inwestycje mogłyby być realizowane w tym samym terminie, jednak my nie mamy zrobionych badań, nie mamy decyzji lokalizacyjnych. W ogóle mamy niewiele poza wstępnymi pracami nad studium wykonalności. To budzi wątpliwości, jeśli chodzi o realność deklaracji dokonywanych przez krajowe podmioty - informuje ekspert.

Trzeba dążyć do efektu skali

Sam pomysł stawiania SMR-ów, jako uzupełnienia krajowego systemu energetycznego, ekspert odbiera pozytywnie. Podkreśla, że konstrukcje są dobrze oceniane i "porządnie zaprojektowane". Mogą to być dobre, bezpieczne elektrownie. Pytanie tylko o skalę. - Tak niewielkie inwestycje nie zrewolucjonizują polskiego systemu. Jeśli rozwój atomu ma mieć sens, trzeba dążyć do osiągnięcia istotnego udziału w miksie. Takie projekty wymagają sporego zaangażowania państwa, nie tylko finansowego. Ja osobiście uważam, że nie ma sensu brnąć w inwestycje, jeśli energetyka jądrowa nie będzie stanowić co najmniej 20 proc. miksu - mówi.

Zaznacza, że 6-9 GW zaplanowane w krajowym programie jądrowym mogłoby dać ok. 20 proc. udziału w miksie w okolicach 2040 r. - To moim zdaniem plan minimum - podkreśla.

Ile to będzie kosztować?

Niewiele natomiast jesteśmy w stanie powiedzieć w tej chwili o kosztach. Rajewski zwraca uwagę, że bywają one skrajnie różne. Zależą one od technologii, ale i sposobu realizacji przedsięwzięcia, finansowania, rozłożenia ryzyka, formy własności. Wahają się od 4 do 10 mld dol. za GW. Ten ostatni przypadek możliwy jest wtedy, gdy inwestycja naprawdę źle pójdzie.

Istotniejsza jest cena energii wytwarzanej przez elektrownię, przy czym tu również są duże różnice. - Dla przykładu - energia z nowego bloku kończonego właśnie w Finlandii ma kosztować 40 euro za MWh a z identycznej instalacji w Wielkiej Brytanii ma być po 93 funty, czyli ponad dwa razy więcej. Dużo zależy od struktury. Fiński model jest paraspółdzielczy, właścicielami elektrowni są duzi odbiorcy energii. W Wielkiej Brytanii opierano się na zasadzie kontaktu różnicowego - wyjaśnia.

- Póki nie wiemy, jak to będzie realizowane u nas, jeśli chodzi o własność, odbiór energii i mechanizmy wsparcia, trudno rozmawiać o kosztach. Jest tyle zmiennych, a my tak mało wiemy. W tej chwili to dla obserwatora zewnętrznego wróżenie z fusów - dodaje.

Francuzi i Koreańczycy wciąż w grze

Polska planuje budowę dużych reaktorów typu PWR (wodnych ciśnieniowych). Harmonogram przewiduje, że pierwszy blok polskiej elektrowni jądrowej zostanie uruchomiony w 2033 r. Jego moc ma wynieść około 1-1,6 GW. Kolejne będą dostawiane co dwa-trzy lata. W sumie w kraju ma powstać sześć bloków o mocy do 9 GW. Jako preferowane miejsce do realizacji tej inwestycji wskazano nadmorską gminę Choczewo.

Wśród potencjalnych dostawców technologii są: amerykański Westinghouse z reaktorem AP1000, francuski Framatome należący do EdF z reaktorem EPR i Korea Electric Power Corporation z reaktorem APR1400.

Jeszcze do niedawna wydawało się, że rząd skłania się ku partnerom z USA. W ostatnich dniach jednak premier Mateusz Morawiecki miał rozmawiać na temat projektów energetycznych, w tych jądrowych, również z prezydentami Francji i Korei Południowej.

W lipcu ze stanowiska pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej odwołano Piotra Naimskiego, który nadzorował pracę m.in. Polskich Elektrowni Jądrowych. Zastąpił go Mateusz Berger. Ten ruch wywołał kolejną falę pytań o harmonogram budowy polskiego atomu. W sierpniu gazeta "Parkiet" informowała, powołując się na swoje źródła "okołosejmowe i rządowe", że dotychczasowy opiekun projektu jądrowego Piotr Naimski może powrócić do rządu jako pełnomocnik ministerstwa klimatu ds. energetyki jądrowej.

Monika Borkowska

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »