Powinniśmy bronić!

Zarzuty wobec polskiego rządu, że niepotrzebnie upiera się przy nierealnych datach, są bezzasadne. Po pierwsze - data 2003 nie jest jeszcze zupełnie stracona, a po drugie - nawet gdyby była nierealna, to i tak trzeba jej bronić!

Zarzuty wobec polskiego rządu, że niepotrzebnie upiera się przy nierealnych datach, są bezzasadne. Po pierwsze - data 2003 nie jest jeszcze zupełnie stracona, a po drugie - nawet gdyby była nierealna, to i tak trzeba jej bronić!

Rozmowy z Unią są subtelną grą na fakty, ale i na słowa. Polskie negocjacje przebiegają tak jak każde inne. Przecież żaden negocjator nie przedstawia od razu planu minimum, bo ryzykuje, że uzyska jeszcze mniej. Dlatego rząd popełni błąd, jeżeli już teraz zacznie myśleć o roku 2005 - bo tak nakazuje logika - i wycofa się z daty 2003. Groziłoby to nam niebezpieczeństwem gładkiego ześlizgnięcia się w rokÉ 2007. Zdemobilizowalibyśmy państwa Unii, a co gorsza - zachęcilibyśmy je do przyjęcia Polski dopiero po ustaleniu nowych budżetów i zmianie polityki rolnej.

Reklama

Niestety, kosztem naszego uporu jest wychodzenie czasem przez polski rząd - z premierem na czele - na grupę obsesjonatów, nie umiejących liczyć i pozbawionych realizmu. Ale takie są reguły tej ważnej gry. Dzięki naszej konsekwencji ci sami dyplomaci, którzy jeszcze rok temu z uśmiechem mówili o latach 2005-7, dziś myślą już o roku 2004. Również opowieści o 12-18-miesięcznych ratyfikacjach traktatów akcesyjnych przez parlamenty UE są tylko przypuszczeniami. Niektóre państwa mogą ociągać się z ratyfikacją, ale polskim zadaniem jest nie dawanie im na to przyzwolenia. Dlatego nawet wśród członków zespołu negocjującego z Polską można nieoficjalnie usłyszeć, iż daty 2003 nie należy zupełnie przekreślać.

Upór w sprawie terminu powinien być równy uporowi w sprawie dopłat dla naszych rolników. Półtora roku temu śmiano się polskim negocjatorom w nos. Teraz, szczególnie w Komisji Europejskiej, problemem zaczyna być raczej sposób przeprowadzenia zmian oraz wysokość dopłat. Oprócz rubryk i ustaleń, nie istnieją rozsądne powody, dla których nowi członkowie UE mieliby być traktowani gorzej niż starzy. Rubryki dobrze wyglądają na papierze, ale przecież (jak wszyscy w Brukseli powtarzają do znudzenia) chodzi o historyczny proces jednoczenia Europy. Przed zburzeniem muru RFN też nie miała specjalnych rubryk dla NRD.

Nadawane z Brukseli sygnały, że polski kalendarz jest nierealistyczny i Polska musi zrezygnować ze wszystkich żądań, aby szybko wejść do UE - również są elementem negocjacyjnej gry. Unia przeżyła już niejedno rozszerzenie i nie trzeba aż tak bardzo wierzyć we wszystko, co mówi. Oczywiście nasze marzenia o dacie mogą się nie zrealizować. Ale jeżeli wejdziemy do UE w roku 2005 - to tylko dlatego, że pozostaniemy głusi na apele o realizm i udowodnimy, iż Polska będzie gotowa do członkostwa już w roku 2003.



KOMENTARZ BIS



Wyłączną podstawą poniedziałkowego komentarza ăPBÓ był Traktat Nicejski, a dokładniej - załącznik nr 1 pod tytułem "Protokół w sprawie rozszerzenia Unii Europejskiej". Ustala on wejście w życie nowego parytetu głosów w Radzie Ministrów UE - ustalonego w Nicei podczas słynnej nocnej debaty - dokładnie 1 stycznia 2005 r. I dopiero w tym dniu łączna pula głosów dotychczasowej "piętnastki" zwiększy się z 87 do 237, a np. Hiszpania otrzyma ich 27. W jaki to cudowny sposób Polska, z przyznanymi jej jako przyszłemu członkowi UE również 27 głosami, może stać się owym członkiem wcześniej?

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: Bronia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »