Prof. Czapiński: Wolne niedziele przyspieszą rozwój e-handlu
Od marca zakupy przez internet staną się popularniejsze. Wzrośnie także zapotrzebowanie na kurierów, którzy będą doręczali klientom zamawiane produkty. Większość sklepów stacjonarnych będzie zamknięta, ale galerie handlowe zaoferują nowe atrakcje. Wykorzystają do tego m.in. swoje korytarze i całą posiadaną infrastrukturę. Zakaz handlu spowoduje też zmiany w podejściu do robienia zakupów. Ponadto Polacy będą spędzali więcej czasu przed szklanymi ekranami, na czym zyska cały przemysł telewizyjny - mówi socjolog prof. Janusz Czapiński.
Jakie będą efekty wprowadzenia zakazu handlu w niedziele?
Prof. Czapiński: - Niewątpliwie pozytywnym efektem będzie przyśpieszenie cyfryzacji handlu w Polsce. Coraz większa rzesza ludzi będzie korzystać z internetu. Zmieni się także struktura handlu w naszym kraju. Mniejsze znaczenie będą miały ogromne galerie handlowe, a zyskają wielkie centra internetowe. Gwałtownie zwiększą się zakupy w sieci, dlatego że ta regulacja nie jest w stanie poradzić sobie z e-handlem w dowolnym dniu tygodnia. Po pierwsze, wzrosną obroty firm internetowych, które zajmują się sprzedażą.
- Co prawda Polska jest pod tym względem na szarym końcu Unii Europejskiej, ale zamknięcie sklepów stacjonarnych będzie sprzyjało wychodzeniu do przodu. Po drugie, obłowią się stacje telewizyjne, ponieważ rodacy zaczną przeznaczać więcej czasu np. na śledzenie niedzielnych seriali. To są trendy, ale nie wiem, w jakich wielkościach się wyrażą. Nie odważę się stwierdzić, że czas oglądania telewizji przez przeciętnego Polaka wzrośnie z niemal trzech godzin do czterech.
- W naszym społeczeństwie największą domową atrakcją jest ciągle telewizor, a wśród młodych osób - internet. Skutki byłyby możliwe do odwrócenia, gdyby cofnięto ten zakaz. Jednak wszystko wskazuje na to, że obecnie rządząca formacja polityczna jest zdeterminowana i nie dojdzie do zmiany przepisów w ciągu najbliższych sześciu lat. Po tym okresie nikt nie będzie myślał, żeby wracać do handlu w niedziele.
Zakaz jest "powrotem do przeszłości". Część społeczeństwa pamięta jeszcze sklepy zamknięte w niedziele. Tym osobom będzie łatwiej się przyzwyczaić po wprowadzeniu ograniczeń?
- Teraz mamy do czynienia z kompletnie inną rzeczywistością handlową niż kiedyś. Wtedy, nawet gdyby 2 dni w tygodniu sklepy były pozamykane, to Polacy nie odczuliby jakiegoś uszczerbku. Dóbr nie było, półki pozostawały puste. To, czy sklep był otwarty, czy zamknięty, w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało. Dzisiaj motyw konsumpcji jest niesamowicie silny.
- Istnieje morze pokus, żeby wejść do sklepu i napełnić wózek. Gdybyśmy postanowili oszacować strukturę wiekową ludzi, którzy gremialnie odwiedzają centra handlowe, to byłby znikomy odsetek osób pamiętających PRL i puste półki. Starsi raczej nie robią zakupów w niedziele. Z kolei młodzi wynajdą sobie inne rozrywki, a centra handlowe im w tym pomogą. Sklepy będą zamknięte, ale pozostaną otwarte wszystkie korytarze i hole. Zarządcy obiektów muszą przecież odrobić straty i zapewnić inny rodzaj atrakcji, które przyciągną klientów. Może zaczną grać muzycy lub będą urządzane loterie.
Komu najbardziej będzie się opłacał zakaz handlu?
- Duże sieci handlowe stracą, chociaż niektóre z nich robią dobrą minę do złej gry. Mówią, że w jakiś sposób spróbują zrekompensować te straty. W stu procentach z pewnością im się to nie uda. Natomiast zyskają ci handlowcy, którzy albo rozpoczną sprzedaż internetową, albo w tej chwili już mają tego typu działalność. Oczywiście, może nastąpić redukcja zatrudnienia w dużych sieciach. Sami handlowcy przedstawiają różne szacunki, ujęte w dużym przedziale, od kilku do kilkudziesięciu tysięcy pracowników. Jak będzie naprawdę, tego do końca nie wie nikt.
- W większości sklepów pracują ludzie sprawni fizycznie, więc z pewnością szybko przystosują się do innych zawodów. Nie będzie przecież zakazu jeżdżenia samochodami dostawczymi. Jeśli ktoś zrobi zakupy w internecie, także spożywcze, to może w ciągu dwóch godzin dostać zamówiony towar. Będą wtedy potrzebne osoby do dowiezienia tego wszystkiego. Armia kurierów niesamowicie wzrośnie. Zwłaszcza młodzi ludzie przerzucą się na ten zawód, większość z nich ma przecież prawo jazdy, więc nic nie stoi na przeszkodzie. Zakaz opłaci się wszystkim tym, którzy zyskają dodatkowych klientów.
Przeciwnicy zakazu handlu uważają, że nowe regulacje przyczynią się do zubożenia części społeczeństwa. A co pan o tym myśli?
- Nie wierzę, że zakaz handlu w niedziele odbije się na dochodach Polaków. Jeśli nie będą mogli wystarczająco dużo zarobić w sklepie, to wygospodarowane godziny poświęcą na inną pracę. Mamy w tym momencie tak niski poziom bezrobocia, że na pewno znajdą jakieś zajęcie, być może nawet lepiej płatne. Jednak myślę, że zdecydowana część sprzedawców nie będzie szukała czegoś dodatkowego. Osoby obawiające się zwolnień może pomyślą o zmianie pracy, żeby uprzedzić przykry cios, jakim dla każdego jest utrata zatrudnienia.
- W Polsce ciągle funkcjonuje bardzo silna norma, że w niedziele nie należy podejmować prac, zwłaszcza fizycznych. Dotyczy to nawet osób, które nie chodzą do kościoła. Nikt w związku z tym nie zabierze się za remont domu. Zwłaszcza, gdyby trzeba było pracować na zewnątrz i sąsiedzi mogliby to zobaczyć. Nie sądzę także, że Polacy zaczną uprawiać inne rodzaje pracy, tylko dlatego, że ustawodawca dał im ileś godzin wolnego w tym dniu.
W tym roku handel będzie ograniczony do dwóch niedziel. W 2019 r. do jednej, a od 2020 r. zacznie obowiązywać całkowity zakaz. Jakie znaczenie będzie to miało dla klientów?
- Motywacja jest taka, żeby stopniowo oswoić kupujących z tym, że znikają im kolejne dni, kiedy mogą iść na zakupy albo podziwiać urok galerii handlowych. Nie wszyscy chodzą tam, żeby od razu kupować. Przyjęte tempo może być zarówno dobre, jak i złe. Nie mam żadnych zarzutów pod tym względem.
- Lepiej będzie tak, niż z dnia na dzień, czy z miesiąca na miesiąc miałyby być zamknięte wszystkie sklepy. Człowiek jest istotą, która bardzo szybko adaptuje się do zmienionych warunków. Oczywiście, będzie pierwszy okres złości, irytacji, bo komuś zabraknie chleba w niedzielę czy warzyw do ugotowania rosołu. Moim zdaniem, politycy nie muszą się obawiać niczego złego, ponieważ nikt nie wyjdzie protestować na ulice w związku z tym faktem.