Prognozy: Najgorsze za nami?
Kryzys z lat 2008-2009 zakończył się dla większej części świata w roku 2012. Oczywiście jego konsekwencje jeszcze długo będą miały wpływ na rozwój światowej gospodarki. Rok 2013 był jednak przełomowy, jeśli chodzi o sytuację Europy. Przełom nastąpił także w Polsce.
W drugiej połowie 2012 r. w Stanach Zjednoczonych zaczęły wreszcie rosnąć ceny nieruchomości. Zmniejszyła się także, po raz pierwszy od 2008 r., ilość złych kredytów hipotecznych w systemie bankowym. I właśnie ten okres symbolicznie określamy jako koniec kryzysu nieruchomościowego, który doprowadził do załamania rynków finansowych, a potem do recesji praktycznie w całej światowej gospodarce.
Oczywiście USA są dalej na kroplówce, w postaci programu skupu obligacji serwowanego przez amerykański bank centralny. Jednak, w zgodnej opinii ekonomistów, Amerykanie najgorsze mają za sobą.
Rok 2013 był dla najważniejszej gospodarki świata rokiem dość spokojnym. Był okresem systematycznej, choć powolnej poprawy sytuacji, bez specjalnych tąpnięć czy spektakularnych sukcesów. Najlepszym tego przejawem jest sytuacja na rynku pracy. Fed dał też sygnał, a właściwie kilka sygnałów, że w związku z tym luzowanie ilościowe, czyli właśnie program skupu aktywów, lada moment będzie hamowany. A to jest najlepszym dowodem na to, że następuje poprawa.
Jeśli warto na coś zwrócić uwagę w kwestiach dotyczących Stanów Zjednoczonych, to na rozwój sytuacji na rynku energii. Dzięki rewolucji łupkowej Stany są już samowystarczalne, jeśli chodzi o produkcję gazu, a jego cena jest czterokrotnie niższa niż ta, którą większość Europy musi płacić Gazpromowi. Maksymalnie za dwa lata USA będą też samowystarczalne, jeśli chodzi o produkcję ropy naftowej. Również dzięki łupkom. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że w większości komentarzy dotyczących najbliższych lat widać powiem optymizmu. Choć zagrożenia w dłuższym okresie są, na czele z niebezpieczeństwem wyraźnego wzrostu inflacji.
Poprawa sytuacji w USA ma wpływ na sporą część świata. I rzeczywiście trudno mówić, że ta spora część świata jest dzisiaj w kryzysie. Daleki Wschód czy Ameryka Południowa to obszary o całkiem przyzwoitym wzroście gospodarczym. Oczywiście każdy z krajów ma swoje problemy, którym w przyszłości będzie trzeba stawić czoła.
W Chinach na przykład, czyli światowej gospodarce numer dwa, są to z pewnością rosnące oczekiwania płacowe, konieczność reformy sytemu emerytalnego czy starzejące się społeczeństwo. Ale w niektórych krajach zdecydowano się na poważne działania już teraz.
Najlepszym przykładem jest Japonia, która wreszcie rozpoczęła wyraźne zwiększanie podaży pieniądza. Ten kraj akurat powinien był to zrobić już dawano, z uwagi na dramatyczny brak płynności sytemu finansowego. Już pod koniec dwudziestego wieku do takich działań namawiali nawet ci, którzy z pewnością nie kojarzą się nam z nieodpowiedzialnym drukowaniem pustego pieniądza. Jak choćby Milton Freedman.
A zatem trudno uznać, że rok 2013 był rokiem kryzysu na świecie. Choć precyzyjniej byłoby powiedzieć: na świecie bez Europy. Bo właśnie to Stary Kontynent spędza sen z powiek tym, którzy obserwują i analizują światową gospodarkę. Ale i tu coś drgnęło. A nawet więcej, wiele wskazuje bowiem na to, że doszło do przełomu.
W mijających dwunastu miesiącach zakończył się proces pogłębiania recesji w strefie euro. Dwie najważniejsze gospodarki, czyli Niemcy i Francja, są już na plusie. Podobnie zresztą jak Wielka Brytania, która, co prawda, w strefie nie jest, ale jest w Unii Europejskiej i powiązania gospodarcze ze strefą ma olbrzymie.
Wiele krajów, jak Włochy czy Hiszpania, nie mówiąc o Grecji, dalej są w recesji, ale już się ona nie pogłębia. Wręcz przeciwnie, trend się odwrócił. Gospodarki tych krajów zapadają się zdecydowanie wolniej, a obecne prognozy mówią, że najdalej w drugim półroczu 2014 r. żaden kraj strefy euro nie powinien mieć już ujemnego wzrostu PKB.
Co jeszcze istotniejsze, Europa jest po, lub w trakcie, poważnych zmian. Mam tu na myśli zarówno zmiany dotyczące całej strefy wspólnej waluty, jak i pakt fiskalny, czy też decyzje dotyczące funkcjonowania sytemu bankowego, jak i reform w poszczególnych krajach, niekoniecznie do strefy należących.
Szczególnie w tej drugiej kwestii jest się czym chwalić, jeśli popatrzymy na dokonania Włoch czy Wielkiej Brytanii. Oczywiście wiele jest jeszcze do zrobienia, choćby we Francji, ale porównując sytuację z tą sprzed kryzysu, nie sposób nie mówić o rewolucji. Czy zatem europejska gospodarka jest skazana na sukces? Niestety nie. Największym zagrożeniem jest niebezpieczeństwo jednoczesnego wystąpienia deflacji i recesji.
Deflacja, której na razie w całej strefie nie obserwujemy, jednak wskaźnik CPI jest wyjątkowo niski, w połączeniu z recesją mogą narobić sporo zamieszania. Wszyscy mają z tyłu głowy przykład ponad dwóch dziesięcioleci trwania w bezruchu gospodarki Japonii. Jednak Europejski Bank Centralny zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia i reaguje już teraz. Jeśli będzie trzeba, poszczególne państwa gotowe są na dodatkową stymulację. Choć, musimy sobie z tego zdawać sprawę, będzie o nią trudniej, biorąc pod uwagę problemy z zadłużeniem. Tak czy inaczej, dzisiaj nie jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Prawdopodobieństwo jego wystąpienia to, jak można szacować, najwyżej 20 proc. Jednak trzeba o nim pamiętać.
2013 był także rokiem przełomu, jeśli chodzi o wiarę w to, że strefa euro może przetrwać. Przetrwać i funkcjonować. Fundament został postawiony już w roku 2012, ale w 2013, także w kontekście poprawy sytuacji gospodarczej, wiara w to stała się powszechna. Przynajmniej tak się wydaje, patrząc choćby na reakcję rynków finansowych.
Przełom nastąpił także w Polsce. Pierwszy kwartał to apogeum hamowania gospodarki. Następne kwartały przyniosły wzrost dynamiki PKB, choć społeczeństwo poprawę odczuje zapewne dopiero w połowie roku 2014. I to stosunkowo niewielką. W szczególności będzie to dotyczyło rynku pracy.
Przyspieszenie gospodarcze wynika oczywiście w głównej mierze z poprawy kondycji w Europie, szczególnie w Niemczech. Ale nie tylko.
Swoje zrobiło obniżenie stóp procentowych, warto o tym wspomnieć, bo działania Rady Polityki Pieniężnej w 2012 r. nie były wolne od błędów.
Początek roku to wyraźny spadek stóp i w konsekwencji wyraźnie tańszy pieniądz. Zarówno dla konsumentów, jak i dla firm. Pewnie stopy mogłyby być jeszcze niższe, tak zresztą wynika też z projekcji inflacji przygotowanej przez Narodowy Bank Polski, ale cóż, przy tej Radzie na więcej liczyć po prostu nie można.
Wzrost gospodarczy to także zasługa agresywności polskich przedsiębiorców, szczególnie w kwestii poszukiwania nowych rynków zbytu. I tu rok 2013 także był przełomowy, ponieważ pokazaliśmy się w miejscach zupełnie wcześniej egzotycznych, jak choćby w wielu krajach Afryki. Lepiej nam idzie także na bardziej tradycyjnych rynkach, jak na przykład na Wschodzie. W sumie eksport ciągnął gospodarkę dość wyraźnie i to dzięki niemu głównie nie zanotowaliśmy formalnej recesji.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na jedną kwestię. Przełom nastąpił także w odczuciach społecznych. I to chyba głównie tym należy tłumaczyć wzrost konsumpcji, który obserwujemy od drugiego kwartału. Bezrobocie strukturalne nie spada, realne wynagrodzenia nie rosną w istotny sposób, ale przestaliśmy się bać. Dramatu, zapaści, czarnej dziury, które wieszczyła część ekonomistów. Nie czujemy, że jest lepiej, ale czujemy, że nie będzie gorzej. I to z pewnością pomaga gospodarce.
Rok 2013 był rokiem przełomu. Przynajmniej w Europie i w Polsce. A jaki będzie 2014?
Lepszy. Wszystko na to wskazuje. Świat, mam tu na myśli świat bez Europy, utrwali swój wzrost. Drukowanie pieniądza w USA się zakończy, być może pod koniec roku dojdzie także do pierwszych podwyżek stóp procentowych. Lepiej powinno być w Chinach czy Brazylii, choć oczywiście o żadnym boomie gospodarczym nie ma mowy. Na plus powinna także wyjść Europa. Rachityczny, ale jednak plus. Nie oznacza to oczywiście końca problemów i wysiłków reformatorskich.
Największym wyzwaniem będzie kontynuacja procesu zmian w finansach publicznych i w budowie nowego systemu bankowego i nadzoru nad nim oraz ukierunkowanie na taką poprawę otoczenia gospodarczego, aby wyzwalać efektywność i innowacyjność firm Starego Kontynentu. To wyzwanie niemal dziejowe. Bez tego za kilkadziesiąt lat przestaniemy się liczyć na gospodarczej mapie świata. Trzeba też uważać na wspomniane zagrożenie deflacją.
A Polska? Zaczniemy wreszcie odczuwać poprawę sytuacji. Choć bardzo nieznacznie. Bezrobocie strukturalne zacznie spadać zapewne dopiero w drugim półroczu i to o ledwie dziesiąte części punktu procentowego. Na poważniejszy wzrost będziemy musieli poczekać. Podobnie zresztą jak na reformę finansów publicznych. W dalszym ciągu jesteśmy krajem przywilejów emerytalnych, socjalnych i skomplikowanych, niejasnych przepisów. Reformę sytemu podatkowego rząd zapowiedział. Ciekawe, czy wyjdzie z niej coś sensownego. Tak czy inaczej, w roku 2014 na pewno jej nie zobaczymy.
Marek Zuber
Autor jest ekonomistą i analitykiem rynków finansowych, pełnił funkcję szefa zespołu doradców ekonomicznych premiera Kazimierza Marcinkiewicza