Przełożenie zwrotnicy

Epidemia koronawirusa pokazuje, jak groźne dla Zachodu, w tym Polski, jest tak duże uzależnienie od Chin, od importu z tego kraju i ulokowanej tam produkcji. Europa, idąc za przykładem USA, powinna tę sytuację zmienić, zacząć uniezależniać się od Państwa Środka. I wiele wskazuje, że to zrobi. Dla Polski byłaby to duża szansa.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2019

Koronawirus może być tym dla Zachodu (i globalizacji), czym był dla niego kryzys paliwowo-energetyczny z lat 70 XX w. W 1973 r. podczas wojny Izraela z Egiptem USA i kraje zachodniej Europy poparły Izraelczyków. W reakcji na to państwa arabskie przestały dostarczać Zachodowi ropę, przez co jej ceny na światowym rynku skokowo i wielokrotnie wzrosły. To pogrążyło kraje zachodnie w recesji. Potem gwałtowne skoki cen ropy uderzały jeszcze nieraz w kraje uzależnione od jej importu. Tak było podczas rewolucji irańskiej na przełomie lat 70. i 80. XX w. czy po ataku Iraku na Kuwejt dekadę później.

Reklama

Te wydarzenia uświadomiły Zachodowi, jak ryzykowne jest zbytnie uzależnienie od importu ropy z jednej części świata. Dlatego kraje zachodnie zaczęły z jednej strony szukać innych, bardziej przewidywalnych dostawców tego surowca, a z drugiej próbowały znaleźć dla niego jakąś alternatywę. I uznały, że jedną z nich mogą być odnawialne źródła energii, których duże zasoby ma niemal każdy kraj na świecie. Trzeba przy tym dodać, że ropa służyła wtedy nie tylko do produkcji paliw samochodowych, bo w tamtym okresie na Zachodzie powszechnie ogrzewano domy olejem opałowym, wytwarzanym z ropy. Przy jej użyciu produkowano tam też wówczas dużą część energii elektrycznej. Kraje zachodnie postawiły więc, już w latach 70. XX wieku, na rozwój energetyki odnawialnej, która rzeczywiście znacząco zmniejszyła ich zależność od importu surowców energetycznych.

Walec globalizacji

Epidemia koronawirusa pokazała, jak groźne dla Zachodu, w tym Polski, jest tak duże uzależnienie od importu z Chin, od ulokowanej tam produkcji. Państwo Środka nazywa się fabryką świata, z którą światowa gospodarka jest bardzo ściśle związana. Bo w Chinach z jednej strony produkuje się dużą część kluczowych komponentów dla montujących je w finalne produkty fabryk z całego świata. Z drugiej zaś strony Chiny mają nie tylko bardzo duży udział w światowej produkcji części, ale i właśnie finalnych produktów. Dla przykładu: na Chiny przypada 29 proc. globalnej produkcji aut i 20 proc. produkcji części i podzespołów samochodowych.

Wystarczyło jednak tylko pierwszych kilka tygodni dużych zakłóceń - spowodowanych epidemią koronawirusa - w chińskiej produkcji (czasowego zamknięcia wielu tamtejszych fabryk) i w pracy chińskich portów, by doszło do bardzo poważnych turbulencji w całej światowej gospodarce, ograniczeń dostaw wielu towarów, np. leków i samochodów. Bo po pierwsze przestała płynąć duża część dostaw z Chin do innych państw, a po drugie bardzo zmalał w Państwie Środka import, m.in. dlatego, że w tamtejszych portach nie miał kto rozładowywać przywożonych ze świata towarów. To przekłada się na bardzo konkretne, realne problemy, bo np. w Chinach na wielu czekających zbyt długo na rozładunek statkach zgniły duże ładunki mięsa. A to inny przykład, z handlu w drugą stronę: w drugiej połowie lutego polskie media obiegła informacja, że budowa tunelu drogowego w Świnoujściu (najważniejszej od lat inwestycji dla tego miasta) może się opóźnić, bo maszyna do jego drążenia powstaje w Państwie Środka i przez epidemię koronawirusa prawdopodobnie nie zostanie dostarczona na czas.

Jak doszło do tak dużego uzależnienia Europy, USA i innych krajów rozwiniętych od tego jednego państwa? Odpowiedzią jest globalizacja. Dzięki niej międzynarodowe koncerny mogą lokować swą produkcję niemal wszędzie. I wiele z nich stara się ulokować - przynajmniej jej część - tam, gdzie będzie najtańsza.

Najtańsza była i jest m.in. w Chinach, które w dodatku były - za sprawą autorytarnych i mocno osadzonych rządów - stabilne politycznie, a co więcej stawały się szybko największym rynkiem świata. Dlatego zachodnie korporacje chętnie tam inwestowały.  W obecnej fazie globalizacji międzynarodowe koncerny stosują dziś powszechnie fragmentaryzację produkcji (produkują części i montują je w całość w wielu różnych fabrykach i w różnych krajach), tworząc i zarządzając czymś, co nazywa się globalnymi łańcuchami wartości. A mówiąc bardziej zrozumiale: globalnymi łańcuchami dostaw czy produkcji.

Zaczynają się one od dostawców surowców, a kończą na centralach korporacji, które odpowiadają za zarządzanie, marketing i sprzedaż gotowych produktów, w których powstają nowe technologie, gdzie prowadzi się prace badawczo-rozwojowe oraz projektowe. Pomiędzy tymi dwoma skrajnymi ogniwami są wytwórcy półproduktów, części i podzespołów oraz firmy montujące je w gotowe produkty.

Im wyżej jest się w tym łańcuchu dostaw, tym więcej się zarabia, osiąga wyższe marże. A im niżej, tym większa konkurencja (im prostsze czynności do wykonania, tym więcej firm, które są w stanie je wykonywać) i mniejszy zarobek. Krajów zachodnich przez długi czas tak przebiegająca globalizacja bardzo nie bolała, bo ich koncerny były na szczycie globalnych łańcuchów dostaw. Gorzej było w przypadku takich krajów, jak Polska, Węgry czy Słowacja, które stały się w tych łańcuchach średnim ogniwem: poddostawcą, podwykonawcą, montownią. I utknęły na tym poziomie, w przeciwieństwie do Chin, które dorabiają się coraz większej liczby własnych globalnych koncernów, mających nie gorsze technologie i produkty od ich zachodnich konkurentów.

Chińska jazda na gapę

Chiny są tym krajem na świecie, który najbardziej skorzystał w ostatnich dekadach na globalizacji. Stał się największym eksporterem globu i z roku na rok powiększał nadwyżkę w handlu (nadwyżkę eksportu nad importem) z Unią Europejską, Stanami Zjednoczonymi i innymi krajami rozwiniętymi. Drenując je, dzięki tej nierównowadze, z przemysłu i atrakcyjnych miejsc pracy, bo te, które oferuje przemysł są na ogół trwalsze i lepiej płatne niż w usługach. Deficyt USA w handlu z Chinami sięgnął w 2018 r. ponad 400 mld dolarów. W przypadku UE jest on mniejszy, dochodząc w zeszłym roku do 160 mld euro. Polski deficyt w handlu towarami z Chinami wyniósł w 2019 r. 17,9 mld euro (według danych Eurostatu) i był dużo większy niż w przypadku naszej wymiany handlowej z Rosją, z której kupujemy przecież miliony ton ropy i miliardy metrów sześciennych gazu ziemnego.

I nie byłoby może w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że Chiny dorobiły się takiej nadwyżki w handlu z UE i całym Zachodem w dużej mierze za sprawą nieuczciwej konkurencji. Przez wiele lat sztucznie zaniżały kurs swej waluty, by pomóc swemu eksportowi i utrudnić import. W swej ekspansji na rynki zagraniczne chętnie sięgały po dumping. Skwapliwie korzystały z praw, jakie dawało im przystąpienie do Światowej Organizacji Handlu, ale już często nie przestrzegały wynikających z członkostwa w tej organizacji obowiązków i zasad, np. bardzo ograniczając dostęp do swego rynku zagranicznym firmom. To dlatego w ekonomicznych i biznesowych kręgach mówiło się, że w handlu międzynarodowym Chiny "jadą na gapę".

Zadziwia jednak fakt, że Zachód tak długo to tolerował. Że tak uzależnił się od państwa, w którym panuje autorytarny reżim, brutalnie prześladujący wszelką opozycję oraz wszelkie mniejszości i zorganizowane poza kontrolą władzy grupy: od Tybetańczyków, muzułmańskich Ujgurów i chrześcijan aż do osób praktykujących Falun Gong. Od państwa, w którym notorycznie łamie się prawa człowieka i potwornie niszczy środowisko, gdzie wyrzuca się tony odpadów do morza, rzeki zamieniono w ścieki, a powietrze w trujące wyziewy. Chiny emitują dziś więcej dwutlenku węgla niż cała Unia Europejska i Stany Zjednoczone razem wzięte. Dzięki temu, że tak oszczędzały na ochronie środowiska, a budując infrastrukturę czy fabryki, zabierały za bezcen ziemię i domy milionom zwykłych ludzi, chińskie firmy mają dużo niższe koszty produkcji niż producenci w Europie czy USA. I dzięki temu mogą ich wypierać z rynku, czego doświadczyli np. europejscy producenci paneli fotowoltaicznych czy fińska Nokia.

Dlaczego Zachód tak długo bezczynnie na to patrzył? M.in. dlatego, że jego koncerny, przenosząc produkcję do Chin, w sumie na tym korzystały. A z drugiej strony, gdyby np. UE nałożyła cła antydumpingowe na jakieś towary z Chin, to po pierwsze dotknęłoby także europejskie firmy, które ulokowały tam swą produkcję, a po drugie naraziłoby to kraje unijne na chińskie cła odwetowe. Poza tym część krajów zachodnich, dysponując silniejszym, nowocześniejszym przemysłem od Europy Środkowej, nie ma w handlu z Chinami tak dużego deficytu, jak Polska, Czechy czy Węgry.

Wojna Trumpa

Z narastającą za sprawą Chin globalną nierównowagą gospodarczą jako pierwszy postanowił zrobić porządek Donald Trump, wypowiadając Chińczykom wojnę handlową. I nie zważając na to, że zachodnia Europa odsądzała go za to od czci i wiary. To powtórka z historii, bo w latach 70. i 80. Ronald Reagan przykręcał śrubę Związkowi Sowieckiemu, za co był bardzo krytykowany właśnie w Europie Zachodniej, prowadzącej wtedy z ZSRR tzw. politykę odprężenia. Historia pokazała jednak wyraźnie, kto miał wówczas rację.

Co ciekawe, z powodu polityki Trumpa jeszcze przed epidemią koronawirusa niektóre z globalnych koncernów zaczęły się przymierzać do przeniesienia przynajmniej części swej produkcji z Chin do innych krajów. A wybuch tej epidemii, jak uważa dr Milena Kabza z Departamentu Stabilności Finansowej NBP, może "przyspieszać konieczność wycofania się niektórych przedsiębiorstw z rynku chińskiego (zwłaszcza amerykańskich), a w dalszej perspektywie spowodować także przyhamowanie globalnej ekspansji chińskiej gospodarki". Jeśli więc - co bardzo możliwe - UE nie odważy się pójść śladem Donalda Trumpa, to koronawirus może przywrócić równowagę w jej handlu z Chinami oddolnie, bez ingerencji rządów. Bo przekonał firmy zachodnie, że tak duże uzależnienie się od Chin jest dla nich zbyt ryzykowne. Przekonały się one o tym kolejny raz, bo - warto przypomnieć - Państwo Środka było w ostatnich latach już dwukrotnie źródłem wielkiej epidemii, która wyszła poza jego granice. Najpierw, przed kilkunasty laty, epidemii SARS, a potem ptasiej grypy. Przy SARS, tak, jak przy koronawirusie, chińskie władze zlekceważyły z początku zagrożenie i próbowały je ukryć, przez co epidemii nie udało się stłumić w zarodku. Czy to da Zachodowi, zmagającemu się dziś z koronawirusem, do myślenia? Trudno powiedzieć. Na pewno jednak da do myślenia zachodniemu biznesowi. Dla Polski to ogromna szansa, bo część ulokowanej dziś w Chinach produkcji może trafić do nas. To też szansa dla polskich producentów, którzy mogliby zastąpić na europejskim rynku wielu chińskich dostawców. Pytanie jednak, czy będziemy umieć to wykorzystać, nie uginając się pod ciężarem nadchodzącego - za sprawą koronawirusa - globalnego kryzysu gospodarczego.

Na koniec ciekawostka. Najbardziej tragiczną w skutkach zarazą, jaka dotknęła dotąd Europę, była epidemia dżumy (zwanej czarną śmiercią) w XIV w. Przywędrowała ona na nasz kontynent także z Azji i to najprawdopobniej z Chin. W każdym razie przeniosła się do Europy, przez łączący ją z Chinami handlowy Jedwabny Szlak. Jeszcze kilka lat temu bardzo wiele się mówiło o budowie przez Chiny nowego Jedwabnego Szlaku, łączącego ten kraj z Europą. W Polsce reagowano na to z entuzjazmem. Nie przyglądając się faktycznym motywacjom Chińczyków, którzy ten nowy szlak handlowy chcieli wykorzystać przede wszystkim do zwiększenia eksportu swych towarów do Europy. I tak już zasypanej chińskimi towarami. Dziś o nowym Jedwabnym Szlaku jest cicho i wiele wskazuje, że do jego budowy jednak nie dojdzie. Ośmielę się powiedzieć, że dla Europy to nie będzie zła wiadomość.

Jacek Krzemiński

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | koronawirus | koronakryzys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »