Przetarg na ochronę granic

W przetargu na dostawę wartego 220 mln zł systemu ochrony granic pachnie międzynarodowym skandalem. Komisja przetargowa odrzuciła z powodów formalnych wszystkich oferentów poza konsorcjum pod wodzą Computerlandu.

Z gry odpadły znane polskie (np. Prokom, Bumar) i międzynarodowe firmy (m.in. konsorcja z udziałem EADS - producenta Airbusa czy telekomunikacyjni giganci: Ericsson i Alcatel).

Z przetargiem pożegnało się 40 firm. Oferty odrzucono w przedbiegach, gdyż to dopiero pierwszy etap konkursu, na którym o przejściu do dalszej gry miały zadecydować jedynie referencje w podobnych projektach, a nie oceny ofert. Wynik oprotestowało 9 z 11 odrzuconych konsorcjów. Protesty już rozpatrzono.

Jeden protest został uwzględniony (Emax), pozostałe uchylono - poinformowała nas Straż Graniczna (SG).

Reklama

Protesty i lobbyści

Ta sytuacja może spowodować różne działania lobbingowe na szczeblach unijnych, gdyż prace nad systemem finansują fundusze UE. - Zagraniczne firmy pieklą się, bo nie znają polskich realiów, w których ofertę można odrzucić za brak przysłowiowego przecinka. Dlatego uzasadnienia komisji wydają im się naciągane i uznają, że przetarg był ustawiony. Już podobno w sprawę angażują się ambasady - mówi nasz informator zbliżony do przetargu.

Dotarliśmy do przedstawicieli kilku konsorcjów. W trakcie postępowania nie mogą oficjalnie komentować sprawy, ale nieoficjalnie grożą wytoczeniem ciężkich dział.

- Decyzje komisji są skandaliczne. Naszą ofertę odrzucono z błahego powodu. Wykorzystamy wszystkie kanały, włącznie z dyplomatycznymi - mówi jeden z oferentów.

- To jakieś nieporozumienie. Komisja przetargowa, dopuszczając do dalszego etapu tylko jedną ofertę, pozbawia się jakiegokolwiek wyboru. Nie będzie ani rywalizacji cenowej, ani technologicznej - mówi kolejny oferent. Osoba zbliżona do przetargu (nie związana z żadnym z oferentów) uważa, że dopuszczenie tylko jednego oferenta mnoży kontrowersje i zarzuty o stronniczość. Dlatego dobrze się stało, że do gry wrócił Emax.

- Nie wykluczam, że któryś z oferentów odpadł z błahego, a może nawet bez powodu. Jednak w kilku przypadkach błędy formalne były poważne i oczywiste. Komisja nie mogła ich przepuścić. Pytanie, czy ważniejsze są procedury czy dobro projektu? Taki już urok naszej ustawy - mówi nasz rozmówca.

Niekaralność prezesów

Proceduralne błędy najczęściej dotyczyły braku podpisów na jakiejś części dokumentu, podpisów osób nieuprawnionych (przynajmniej tak uznano), zaświadczeń o zgodności z oryginałem części dokumentów, poświadczeń notarialnych.

- Z takich przyczyn nie odrzuca się poważnych oferentów, tylko umożliwia się dokonanie poprawek - mówi jeden z oferentów. Do historii przejdzie anegdota o ofercie jednej z największych firm. - Firma ta nie dołączyła pełnego zaświadczenia o niekaralności członków zarządu, tylko zaświadczenie, że nie byli skazani wyrokami na ponad 2 lata więzienia. Powód - w jej kraju można uzyskać tylko takie zaświadczenie. W takiej sytuacji firma powinna dostarczyć oświadczenie samych zainteresowanych, że nie byli karani. W żartach mówi się, że ludzie przygotowujący ofertę bali się poprosić o oświadczenia o niekaralności swoich prezesów - mówi nasz informator.

Niektórzy nasi rozmówcy uważają, że to nie działalność komisji powinna być oceniana, tylko postawa zagranicznych firm.

- One nie znają polskich przepisów, nie potrafią przygotowywać ofert według naszych procedur. Skoro decydują się na udział w polskim przetargu, powinny zatrudnić osoby lub firmy, które im doradzą. Tymczasem wiele z tych firm uznało, że nasza komisja nie odważy się odrzucić ofert tak znanych korporacji. Teraz będzie awantura, lobbing ambasad, a może nawet rządów. Ale nieuprawniony, bo to wina zagranicznych firm - mówi nasz rozmówca. W niezręcznej sytuacji jest CL, jedyny początkowo dopuszczony. - Nie nasza wina, że zagraniczne konsorcja "zapomniały" o polskim prawie i nie dostosowały wniosków do przepisów - mówi Michał Michalski, rzecznik CL.

Co najmniej zaskakujące

Co ciekawe - przetarg już raz został unieważniony, zanim się na dobre rozpoczął. W październiku 2004 r. po protestach Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (PIIT) okazało się, że Straż Graniczna pomyliła procedury. Obecny przetarg izba także oprotestowała - w trosce o dobro projektu. PIIT zarzuciła straży błędy w specyfikacji i ogłoszeniach przetargowych oraz zastosowanie niejasnych kryteriów ocen.

-Jesteśmy świadomi powagi sytuacji oraz ważności tego przedsięwzięcia dla Polski, które powinno zostać zrealizowane jak najszybciej. Brak jednoznaczności w ogłoszeniu może doprowadzić do podważenia wyboru zwycięzcy przetargu, a tym samym spowodowanie jeszcze większego opóźnienia? - tłumaczył na łamach "PB" Wacław Iszkowski, prezes PIIT. Ostatecznie doszło do porozumienia, straż obiecała poprawki, PIIT wycofała protest.

Teraz izba nie protestuje, ale debatowała już nad rozstrzygnięciami w przetargu, uznając je co najmniej za zaskakujące.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: przetarg | straż | firmy | błędy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »