Rafał Woś: Czy Szymon Hołownia jest ignorantem ekonomicznym?

Ekonomiczną kompetencję rządzących sprawdza się w godzinie próby. Patrząc na obecny stan wiedzy ekonomicznej obecnej polskiej władzy pozostaje się tylko... pomodlić, by taka godzina wybiła jak najpóźniej.

Poglądy ekonomiczne Szymona Hołowni i jego otoczenia pozostają dla mnie od wielu lat zagadką. Lider Trzeciej Drogi o gospodarce mówi niewiele. A jeżeli już to w tonie głównonurtowego fajnopolackiego liberalizmu. Za którym kryje się bardzo dziecinne (choć oczywiście zamaskowane szatkami "odpowiedzialności") postrzeganie rzeczywistości.

Widać to było choćby kilka dni temu przy okazji głosowania nad wotum zaufania wobec minister klimatu Pauliny Hennig-Kloski. Kloska (partyjna koleżanka Hołowni) oczywiście głosowanie przetrwała, bo wsparła ją sejmowa większość koalicyjna. Zero niespodzianek. Tak to w zorganizowanej na wzór wojskowy parlamentarnej demokracji przecież jest. Nie to w tym wszystkim było jednak najbardziej istotne.

Reklama

Kilka wniosków z wypowiedzi marszałka Hołowni

Minister klimatu była - jak pamiętamy - poddana procedurze wotum nieufności z powodu rządowej decyzji o odmrożeniu cen energii od lipca 2024 roku. W Polsce kontrola cen prądu została wprowadzona jeszcze przez rząd PiS w czasie kryzysu surowcowo-energetycznego wywołanego agresją Rosji na Ukrainę. PiS-owska opozycja twierdzi, że oparta o zasadę solidarności społecznej polityka wymagałaby dalszego osłaniania drogich cen energii obywatelom. Rząd Tuska się na to nie zgadza i koniecznie prze do zakończenia osłon. Powstaje pytanie dlaczego? Skąd ta chęć do przywalenia własnym obywatelom droższymi cenami energii? Masochizm? Względy ideowe? Działanie na przekór znienawidzonemu PiS-owi, który ceny prądu mroził, więc teraz trzeba je odmrozić?

Przełożony Hennig-Kloski marszałek Szymon Hołownia broniąc koleżanki tłumaczył to tak: - Mamy takie pieniądze, jakie mamy. My nie drukujemy pieniędzy, jak PiS. PiS miał na wszystko, bo drukował. My musimy naprawdę liczyć się z pieniędzmi". Tak mówił w Sejmie lider Trzeciej Drogi. Z tej jego wypowiedzi płynie kilka wniosków.

Pomińmy już nawet drobne złośliwości dotyczące "drukowania", bo przecież tylko ekonomiczny analfabeta da się złapać na hasło, że "rząd drukuje pieniądze". Pieniądze drukuje bank centralny. Tak było i za PiS-u, i tak jest teraz. I nie nastąpiła tutaj żadna zmiana. Bank centralny nie zaprzestał drukowania pieniędzy, ani nie obniżył nawet podaży drukowanego pieniądza po 15 października tylko dlatego, że zmieniła się w Polsce polityczna większość. Innymi słowy rząd Tuska ma - jeśli chodzi o ilość pieniądza w gospodarce - dokładnie takie samo pole manewru jak rząd Morawieckiego. Fakt, że nie chce dalej osłaniać ludziom cen energii jest decyzją polityczną. Nie żadną ekonomiczną koniecznością.

No, ale zostawmy to. Idźmy dalej. Hołowni pewnie chodziło nie tyle o pieniądz wydrukowany, co o stan budżetu państwa. Bo przecież to w relacji do tej wartości patrzy się na poziom wydatków publicznych na przeróżne potrzeby obywateli. I na tej podstawie zwykło się mówić, że rząd "ma takie pieniądze, jakie ma".

"Absolutne abecadło ekonomii politycznej"

To jednak jest przecież dopiero początek. Polityka finansowa państwa tym bowiem różni się od polityki finansowej gospodarstwa domowego, że rząd najpierw wydaje pieniądze, a potem dopiero ściąga od obywateli czy korporacji przeróżne daniny. Poziom relacji między jedną a drugą wartością zwykło się nazywać długiem publicznym. Nie bądźmy jednak dziećmi, bo przecież nie zaczęliśmy funkcjonować w ramach kapitalizmu wczoraj. 

Dług publiczny nowoczesnego państwa to nie jest przecież żadna tragedia ani dowód na złe gospodarowanie. Dług publiczny to rodzaj użytecznego narzędzia, które pozwala gospodarce się rozwijać, firmom działać płynnie, a obywatelom żyć w miarę bezpiecznie i dostatnio. Każdy rząd każdego nieupadłego państwa mógłby w jednej chwili zlikwidować swój dług publiczny. Starczyłoby, żeby podniósł podatki, daniny albo cła i akcyzę. Szybko by się okazało, że w budżecie jest wręcz nadwyżka. Tylko co z tego? Skoro efektem takich działań byłoby zubożenie własnych obywateli i wydrenowanie firm prywatnych z życiodajnego kapitału. Czy ta gra warta jest świeczki? Nie nie jest. Często bywa przeciwnie. Im wyższy dług publiczny, tym niższe może być zadłużenie poszczególnych gospodarstw domowych. A deficyt finansów publicznych to nic innego jak nadwyżka sektora prywatnego (gospodarstw domowych i przedsiębiorców).

Piszę o tym wszystkim trochę zakłopotany, bo wydaje się, że nie jest to dziś żadna wiedza tajemna. To absolutne abecadło nowoczesnej ekonomii politycznej. Kiedy jednak słyszę marszałka Hołownię, który mówi, że "mamy tyle pieniędzy, ile mamy" albo, że "tamci drukowali, my nie drukujemy", to chyba zaczynam coś rozumieć. "A wy" - mógłby przecież dalej mówić Hołownia - "a wy, drodzy wyborcy macie nas za to kochać, bo my jesteśmy odpowiedzialni. I dlatego dla waszego dobra podwyższymy wam ceny energii od lipca". Kiedy słyszę takie rzeczy z ust pierwszoplanowego polityka koalicji rządzącej, to robi mi się słabo.

I niech nas Niebiosa mają w swojej opiece z takimi ludźmi u steru, kiedy nadejdzie kolejna ekonomiczna zawierucha. A że nadejdzie, to przecież w kapitalizmie bardziej niż pewne.

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy. 

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Szymon Hołownia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »