Rafał Woś: Donald Tusk nie ma serca do gospodarki. I to znowu, niestety, widać

Premier pochwalił się kilka dni temu "rekordowo niskim bezrobociem". Problem jednak w tym, że bezrobocie w Polsce od miesięcy uparcie... rośnie. I nie wygląda, by trend miał się trwale odwrócić.

Według Eurostatu bezrobocie w kwietniu 2025 roku wyniosło 3,3 proc. I rośnie po kawałku pkt. procentowego z miesiąca na miesiąc. Z 2,8 proc. w kwietniu 2024 roku do dzisiejszych 3,3 proc. Wedle stanu na kwiecień w Polsce było więc (cały czas Eurostat) 578 tys. osób faktycznie bezrobotnych. To znaczy takich, które chcą pracować, ale nie mogą znaleźć zatrudnia. I jeszcze trend: miesiąc wcześniej było ich 570 tys. W lutym 554 tys. W styczniu - 531 tys. Zaś rok temu 496 tysięcy. Wedle takiej kalkulacji osób bezrobotnych przybyło w Polsce w ciągu roku o przeszło 80 tysięcy. 

Reklama

Stopa bezrobocia - GUS ją mierzy inaczej niż Eurostat

Czemuż więc polski premier postanowił pochwalić się akurat teraz niskim bezrobociem? Chodzi oczywiście o dane ministerstwa pracy i GUS za maj, wedle których w Polsce bezrobocie rejestrowane spadło z 5,2 do 5 proc. Jak te dane mają się do tych europejskich przytoczonych przed chwilą? Różnica w przyjętej metodzie pomiaru. Ministerstwo pracy bazuje na danych, ile osób faktycznie rejestruje się w polskich urzędach pracy i uzyskuje formalny tytuł osoby bezrobotnej. Potem dzieli się to przez ogół Polek i Polaków w wieku produkcyjnym i voila.

Eurostat mierzy to inaczej. Bierze całą populację kraju w wieku produkcyjnym i bada, jaka część nie ma pracy faktycznie, choć jest chętna oraz gotowa do jej podjęcia. W praktyce dane eurostatowe wydają się bliższe prawdy, bo - po pierwsze - odsiewają tych, co pracują na czarno (choć w oficjalnych statystykach mogą pozostawać bezrobotnymi z powodów składkowych). I po drugie - Eurostat wychwytuje fakt bezrobocia takich osób, które pracy faktycznie nie mają, ale nie rejestrują się w urzędzie bo - na przykład - nie wierzą w realną i skuteczną pomoc w znalezieniu adekwatnej roboty. Na tym tle "bezrobocie rejestrowe" jest bardzo sztywne i gorzej dopasowane do realiów nowoczesnych rynków pracy. Metoda Eurostatu skupiona na tzw. "aktywności ekonomicznej ludności" jest chyba bliżej życia.

Oczywiście jest jasne, że polityk mając do wyboru dane lepsze i gorsze, pochwali się tymi lepszymi. Inaczej byłby masochistą. Nie ma więc żadnej tajemnicy w tym, czemu Tusk postanowił pochwalić się akurat odwróceniem trendu w bezrobociu rejestrowanym. Ktoś powinien go może trochę lepiej zbriefować, by nie pisał o "rekordowo niskim" bezrobociu, kiedy w przeszłości bywało już mniej niż 5 procent. To jednak detale. Sygnał od premiera, że chwalimy się rynkiem pracy, to oczywiście element szerszej narracji o generalnym "ożywieniu gospodarczym". Ekipa Tuska raz na jakiś czas próbuje przekonać Polki i Polaków, że generalne niezadowolenie z prac rządu jest przejawem nieuzasadnionego narzekactwa. Podczas gdy fakty przemawiają przecież na jego korzyść. Inflacja spadła wszak z 18 do 4 proc., a wzrost odbił do dzisiejszych 3 proc. Don’t sorry, be happy!

Fala zwolnień w polskim przemyśle

Problem jednak nie w sposobie podawania danych. Chodzi bardziej o głębsze trendy na polskim rynku pracy. O tym, że nie są one korzystne, wielu ekspertów pisze od miesięcy. Ja sam nawet w tym miejscu zwracałem uwagę właśnie na ten problem wczesną wiosną pisząc o wzbierającej fali zwolnień grupowych w polskim przemyśle.

Sto osób do zwolnienia w fabryce X, 250 z Y, 800 traci pracę w przedsiębiorstwie Z. To się dzieje od miesięcy. I oczywiście w wielu przypadkach udaje się związkom zawodowym wynegocjować ograniczenie cięć. Wielu pracowników (zwłaszcza tych z większych ośrodków) znajduje po pewnym czasie inną pracę. I tak dalej. Nie ma jednego wielkiego boom i jednego krachu. Ale generalnie te strumyczki złych wieści sumują się od dawna w coraz większy potok. Dane Eurostatu, o których tutaj piszemy, pokazują to jak na dłoni. 

Cały szkopuł w reakcji politycznej. A właściwie w jej braku. Odnoszę od miesięcy wrażenie, że rząd Tuska ignoruje te wszystkie doniesienia na temat zwolnień jako - w najlepszym razie - medialne malkontenctwo. A w wielu przypadkach nie chce ich w ogóle słuchać, interpretując złe wieści jako przejaw wrażej propagandy lepionej z drobinek kurzu przez nieuśmiechniętą opozycję. Byle się tylko do czegoś doczepić. W tym sensie Tuskowy tweet o "rekordowo niskim" bezrobociu jest bardzo typowy. Premier, który na gospodarce szczególnie się nie zna, która nigdy go nie interesowała i już raczej nie zacznie, wyłapuje doniesienia z tej branży wyłącznie w sytuacji "trzeba się tym pochwalić". To nie Mateusz Morawiecki, który ziewał na radach ministrów w szerszym składzie, by ożywić się dopiero na posiedzeniach w węższym nieformalnym gronie kierowników resortów gospodarczych. 

Takie podejście w końcu odbije się obecnej koalicji czkawką. Ignorowanie procesów dezindustrializacyjnych, które są powodem stopniowego gaszenia perspektyw na polskim rynku pracy, będzie ich bardzo drogo kosztowało. Dziś tracą bowiem cenny czas, gdy mogliby temu zjawisku się jeszcze na swoich warunkach przeciwstawić. Ryzykują, że za dwa lata, kiedy będą szykować się do walki o reelekcję, dostaną kryzys zatrudnienia o rozmiarach, które przerastać będą już dawno ich rozumienie świata oraz możliwości reagowania. 

Przypomnijcie im wtedy takie teksty, jak ten. Żeby nie mogli powiedzieć, iż nie zostali ostrzeżeni.   

Rafał Woś

Autor felietonu przedstawia własne poglądy i opinie

Śródtytuły pochodzą od redakcji

***

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Donald Tusk | bezrobocie | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »