Rafał Woś: O dorzynaniu polskiego cudu gospodarczego

Polska została objęta przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu. Plan wygaszenia impetu rozwojowego polskiej gospodarki dopina się niestety na naszych oczach.

Polska z lat 2015-2023 była w Europie dziwadłem. Z jeden strony liberalny zachodni establishment i usłużne mu media przedstawiały Polaków jako "enfant terrible" i generalnie wielki europejski problem. Wiadomo, kraj rządzony przez "prawicowców" i "populistów" dający zły przykład reszcie Europy, która pod tym wpływem mogłaby jeszcze - nie daj Boże - zobaczyć, że istnieje alternatywa wobec monopolu na władzę obozu liberalnego. 

Z drugiej jednak strony ta sama Polska z lat 2015-2023 była krajem, który rozwijał się na tle reszty Europy (a starej Unii już w szczególności) wyjątkowo dynamicznie. I nie chodzi tylko o sam wzrost gospodarczy (najwyższy wśród dużych krajów UE w latach 2019-2023), ale także o towarzyszące mu w tym okresie wskaźniki społeczne: wzrost płacy minimalnej, wzrost produktywności oraz spadek nierówności dochodowych. 

Reklama

"Polskie nadganianie nie wszystkim się podobało"

Oczywiście to polskie nadganianie nie wszystkim się podobało. A wielu nie podobało się wręcz bardzo. Bo raz, że zagrażało pewnemu zastanemu układowi sił w Unii Europejskiej (gdzie kraje nowej UE są raczej dostarczycielami taniej i dyspozycyjnej siły roboczej, a nie konkurentem dla producentów niemieckich, francuskich czy holenderskich). 

Po drugie, Polska rosnąca w siłę (ekonomiczną) stawała się coraz bardziej "pyskata". Już nie bardzo dawała się zgasić jednym krzywym spojrzeniem albo zapowiedzią tej czy owej sankcji. Tylko mocno utrudniała zamiary już choćby poprzez zadawanie niewygodnych pytań (Dlaczego taka polityka klimatyczna? Czemu taka a nie inna polityka migracyjna? Czy polityka energetyczna UE nie jest przypadkiem wzmacnianiem strategicznej zależności od Rosji?). 

Po trzecie wreszcie - ze swoją autorską polityką "wagę led growth" (wzrostu gospodarczego poprzez wzrost płac) Polska z czasów PiS w namacalny sposób pokazywała, że "inna polityka gospodarcza jest możliwa". Inna, to znaczy mniej neoliberalna, bardziej popytowa. 

Ta nasza PiSonomika dowodziła, że można we współczesnej gospodarce kapitalistycznej iść za wskazaniami wielkiego polskiego ekonomisty Michała Kaleckiego - wspieranie popytu efektywnego poprzez równościową i interwencjonistyczną politykę gospodarczą rządu - i wyłamywać się z neoliberalnego konsensu królującego od lat 90. w zjednoczonej Europie. I wcale nie być wytykanym palcami maruderem, ale przeciwnie - silniczkiem gospodarczym, który kręci się na wysokich obrotach przecząc kryzysom takim jak pandemia, szantaż surowcowy Kremla i inflacja.

Wybory roku 2023 - wygrane przez polską opozycję z wydatną pomocą unijnego establishmentu (mrożenie KPO i ciągłe przekonywanie Polaków, że żyją w kraju niepraworządnym) - miały ten projekt wyhamować. Wstawić Polskę na stare tory przewidziane dla gospodarki w "pułapce średniego wzrostu". Z którego to stanu - tak Bogiem a prawdą - unijny establishment nie bardzo sobie życzy byśmy kiedykolwiek wychodzili.

"Będziemy mieli wychodzenie z programów społecznych"

Trzeba być doprawdy bezkrytycznym więźniem jedynie słusznej interpretacji rzeczywistości, by nie dostrzegać, że od początku obecnego roku taki właśnie plan zwracania Polski ze ścieżki wzrostu jest realizowany. Konsekwentnie, krok po kroku i przy wydatnym udziale obecnego polskiego rządu oraz dzięki zasłonie dymnej komentatorskiej otuliny "Polski uśmiechniętej" (gdzie wszystko, co nie po myśli rządzących natychmiast staje się "PiSowską narracją" i "ruską propagandą"). 

Krok pierwszy, zamrożenie wielkich inwestycji prorozwojowych celem ich wygaszenia lub odłożenia na święte nigdy. 

Krok drugi, porzucenie faktycznego oporu wobec niekorzystnych konsekwencji narzuconych Polsce polityk klimatycznych czy migracyjnych Unii Europejskiej. 

Krok trzeci, objęcie Polski procedurą nadmiernego deficytu.

Oznacza, to że od teraz rząd premiera Tuska będzie miał niejako obowiązek szukać oszczędności gdzie się tylko da. A znajdzie je tylko wówczas, jeżeli zmasakruje podstawowe założenia polityki PiSowsko-kaleckiańskiej - to znaczy porzuci polityki nakierowane na wspomniany efekt popytowy. Będziemy więc mieli w najbliższych miesiącach wychodzenie z niektórych programów społecznych - ewentualnie ich psucie przy pomocy dodawania kryteriów dochodowych lub warunków (choćby do 800+). Zobaczymy bierność rządu wobec wzbierającej fali zwolnień w dużych koncernach. A także dławienie presji płacowej (także płacy minimalnej).

Nie trzeba być wielkim ekonomistą, by wiedzieć, że takie posunięcia mogą mieć tylko jeden efekt. Polski wzrost gospodarczy będzie wygaszony jak - pardon my French - pet od papierosa. A my jako gospodarka poruszać się będziemy dalej w kierunku recesyjnego korkociągu. Czyli wedle opisanej przez Keynesa zabójczej logiki: im mniej popytu (publicznego i prywatnego) na rynku tym mniej zachęt dla biznesu by inwestować a więcej, by oszczędzać. Co z kolei oznacza... jeszcze mniej popytu i jeszcze więcej zachęt do oszczędności.

Tak to działa zawsze, gdy rządy wchodzą na drogę "zaciskania pasa". I tak to będzie także u nas. Zobaczycie.

Niestety.

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: polska gospodarka | deficyt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »