Reakcję Europy na grecki kryzys kształtują różnice kulturowe
Kilka tygodni po tym, jak Lehman Brothers zbankrutował, a świat pogrążył się w finansowym kryzysie, kanclerz Niemiec Angela Merkel udzieliła niefrasobliwym bankierom, zadłużonym konsumentom i rozrzutnym rządom takiej oto rady: Bądźcie jak niemiecka gospodyni domowa!
Przemawiając do swoich kolegów z Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej na partyjnym zjeździe w Szwabii, kolebce protestanckiej etyki pracy i słynnego niemieckiego Mittelstand (sektora drobnej i średniej prywatnej przedsiębiorczości, zazwyczaj rodzinnej - przyp. tłum.), pani Merkel wyraziła przekonanie, że finansowej katastrofy można było uniknąć. - Trzeba było po prostu zapytać o radę szwabskiej pani domu - zauważyła 1 grudnia 2008 roku. - Podzieliłaby się z nami swoją życiową mądrością: na dłuższą metę nie da się żyć ponad stan.
Epizod ten świadczy bardzo wiele o Niemcach i ich przywódczyni - zwłaszcza dziś, gdy Europa walczy o to, by nie doświadczyć własnego syndromu Lehman Brothers, próbując ratować zadłużoną Grecję, a z nią euro.
Pod przewodnictwem Francji, sąsiedzi Niemiec od miesięcy naciskają na największą gospodarkę kontynentu, by wsparła swoją finansową masą pakiet pomocowy dla Grecji i nowy system ekonomicznych regulacji dla eurolandu. W trakcie tych pertraktacji pod adresem ociągającego się Berlina padały epitety: "nieodpowiedzialny", "samolubny", a nawet "nieeuropejski".
Jeśli jednak Francja chce, by Niemcy były bardziej europejskie, to Niemcy chcą, by Europa stała się bardziej "szwabska". Po raz kolejny zresztą spóźniony europejski kompromis został osiągnięty dzięki porozumieniu niemieckiego i francuskiego gracza: Angela Merkel i Dominique Strauss-Kahn, dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego, spotkali się w ubiegłym tygodniu w Berlinie, by podjąć próbę uratowania Grecji i całej unii walutowej.
Grecka saga doprowadziła do wrzenia dojrzewający już od dawna konflikt kulturowy dwóch tradycyjnych sił napędowych Unii Europejskiej: federalnych Niemiec z ich pruskim przywiązaniem do reguł i instynktowną gospodarnością zakorzenioną w ekonomicznych traumach lat ubiegłych - i republikańskiej Francji z tradycją państwowego interwencjonizmu i bardziej "śródziemnomorską" postawą względem kwestii długu publicznego.
Po 1945 roku Paryż i Berlin nie zgadzały się w wielu sprawach - ale żadna z tych kwestii spornych nie była tak głęboko zakorzeniona w rzeczywistości, jak te dotyczące regulacji gospodarczych, uważa John Kornblum, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Niemczech.
- Ten spór jest instynktowny i emocjonalny - mówi Konrnblum, który jako wicesekretarz stanu ds. Europy w latach 90. obserwował potyczki kolejnych francuskich i niemieckich przywódców o kształt polityki dotyczącej przyszłej, wspólnej waluty Unii Europejskiej. Jeśli dziś Europa nie posiada politycznej struktury, która stanowiłaby zabezpieczenie dla euro - próżnię tę wyeksponował obecny kryzys - to dlatego, że Niemcy i Francja nigdy nie mogły dojść do porozumienia w tej sprawie, podkreśla Kornblum. - Te dwie strony dzielą głębokie, filozoficzne różnice - dodaje.
Różnice te pod wieloma względami uosabia pani Merkel, córka luterańskiego pastora, i dwóch krzykliwych Francuzów: konserwatysta Nicolas Sarkozy i socjalista Strauss-Kahn.
Sarkozy i Strauss-Kahn są politycznymi rywalami i niewykluczone, że staną naprzeciwko siebie w wyborach prezydenckich w 2012 roku. Łączy ich jednak wiara w państwowy interwencjonizm, która jednoczy większą część francuskiej elity politycznej.
Sarkozy, gaullista, którego upodobanie do luksusowych marek i przyjaciół-milionerów nie pozostało niezauważone po drugiej stronie Renu, po raz pierwszy wzbudził w Niemcach podejrzenia jako minister finansów Francji w 2004 roku, gdy nie dopuścił do przejęcia przez Siemens koncernu Alstom, francuskiego producenta pociągów. Jako prezydent, Sarkozy pozwolił, by deficyt budżetowy przekroczył przewidzianą dla strefy euro granicę 3 procent i to jeszcze przed wybuchem kryzysu finansowego. Regularnie krytykował też politykę Europejskiego Banku Centralnego w zakresie stóp procentowych.
Dominique Strauss-Kahn, Alzatczyk mówiący po niemiecku, we Francji zyskał przydomek "Pan Euro". Powszechnie uważa się, że w 1997 roku to on, jako ówczesny minister finansów, odegrał kluczową rolę w procesie integracji swojego kraju ze strefą euro. W Niemczech pamięta się również o tym, że był współpracownikiem Jacquesa Chiraca, zagorzałego zwolennika stworzenia politycznej przeciwwagi dla EBC.
Za każdym więc razem, kiedy ci dwaj decydenci niezależnie od siebie nawoływali do ustanowienia "gospodarczego rządu" dla szesnastu państw tworzących unię walutową (i gdy Olivier Blanchard, główny ekonomista MFW - zresztą kolejny Francuz - sugerował, że banki centralne powinny rozważyć podwyższenie celów inflacyjnych), Niemcy instynktownie reagowały sprzeciwem.
"Działania te mają posmak kolejnej próby ograniczenia niezależności Europejskiego Banku Centralnego, a dodatkowo objęcia niemieckimi dotacjami nie tylko Grecji, ale całej Europy Południowej' - to słowa niemieckiego dyplomaty wysokiego szczebla, który z uwagi na delikatność sytuacji zastrzega sobie anonimowość. "Kto oprócz nas ma zamiar płacić? Francuzi?" - pytał, podkreślając, że dziura budżetowa nad Sekwaną poszerzyła się do 7,5 procent PKB, ponaddwukrotnie przekraczając poziom deficytu w Niemczech.
W Niemczech, gdzie w ubiegłym stuleciu wielu obywateli straciło oszczędności życia aż dwa razy - najpierw na skutek hiperinflacji w 1923 roku, a następnie w wyniku reformy walutowej po drugiej wojnie światowej - niezależność banku centralnego i dyscyplina budżetowa są częścią dyskursu publicznego.
Strach przed inflacją i powszechna awersja do zadłużenia tłumaczą również, skąd bierze się uderzająca rozbieżność w postrzeganiu bogactwa Niemiec w kraju i za granicą. Tamtejszy deficyt budżetowy, utrzymujący się na poziomie 3,3 procent PKB, jest niski, jeśli przyjąć kryzysowe standardy. Często też bywa wykorzystywany jako uzasadnienie dla apelów do Berlina o solidarność z biedniejszymi sąsiadami. Ale Niemcy, które swego czasu wchłonęły NRD, a dziś doświadczają spadku populacji, nie czują się bogate. - Niemcy obawiają się, że sami zbankrutują - tłumaczy John Kornblum, który dziś pracuje w Berlinie jako konsultant biznesowy.
Jean-Pierre Jouyet, były francuski sekretarz stanu ds. europejskich, kierujący teraz centralnym urzędem rynków finansowych, zauważa: - Fundamentalna różnica między Francją i Niemcami jest taka, że dla Francuzów budżetowa, finansowa i walutowa stabilność jest środkiem do celu. Dla Niemców jest ona natomiast celem samym w sobie. Francuzi wierzą w kulturę dostosowywania: reguły istnieją, ale to my dostosowujemy je do sytuacji. Dla Niemców reguły to reguły.
Angelę Merkel, wychowaną w NRD absolwentkę fizyki, charakteryzują pracowitość i oszczędność, a także analityczna, nieco mdła osobowość. Cechy te pod wieloma względami odzwierciedlają niemiecki system wartości, twierdzi Gerd Langguth, autor opublikowanej w 2005 roku biografii pani kanclerz.
Podczas gdy Nicolas Sarkozy rezyduje w majestatycznym Pałacu Elizejskim, otoczony armią współpracowników, pani Merkel wciąż mieszka w mieszkaniu w centrum Berlina, które zajmowała jeszcze przed wyborami w 2005 roku, i nie stroni od samodzielnych zakupów.
Narodowe stereotypy mają oczywiście swoje granice. Bardziej towarzyski poprzednik Angeli Merkel, Gerhard Schröder, wsparł Francuzów w ich poczynaniach, gdy sam przekroczył dopuszczalny limit budżetowy eurolandu. Żaden też Niemiec nie mógł bronić spuścizny Bundesbanku bardziej zawzięcie, niż Jean-Claude Trichet, prezes EBC, o którym w pewnych kręgach w Paryżu nie mówi się inaczej, niż "ten Francuz we Frankfurcie".
Dziś, gdy dwie wiodące europejskie potęgi zmagają się z kryzysem, zrozumienie istoty diametralnie różnych kontekstów, kształtujących stanowiska Niemiec i Francji, staje się kluczową sprawą - podkreśla Jean Pisani-Ferry, dyrektor brukselskiego think tanku Bruegel.
Pisani-Ferry uważa, że najistotniejszą kwestią jest to, czy Niemcy, którym udało się przezwyciężyć wiele aspektów swojej burzliwej historii najnowszej, spojrzą na zadawnione ekonomiczne traumy z odpowiedniej perspektywy i zechcą poprowadzić dryfującą łódź Europy. - Obecny problem sprowadza się do tego, czy Niemcy są gotowe do objęcia przywództwa - mówi. - A przywództwo to gotowość do kompromisu, nie tylko obstawanie przy swoim stanowisku.
Katrin Bennhold
New York Times / International Herald Tribune
Tłum. Katarzyna Kasińska