Recesja z tygrysa

Mały kraj, który jeszcze rok temu rozwijał się w tempie 10 proc. rocznie, teraz musi stawić czoło poważnemu kryzysowi. Ekonomiści już otwarcie mówią, że estońska gospodarka jest bliska recesji.

Ostatnie dane dotyczące wzrostu gospodarczego w Estonii w pierwszym kwartale tego roku zszokowały ekonomistów. PKB wzrósł w skali roku zaledwie o 0,4 proc., czyli prawdopodobnie najmniej w całej Unii Europejskiej. To poziom nienotowany od czasów kryzysu rosyjskiego z końca lat 90. Jest to szczególnie szokujące, gdy weźmiemy pod uwagę, że jeszcze rok temu wzrost gospodarczy sięgał 10 proc.! - Estonia wchodzi w recesję. Nie mogę znaleźć powodu, dla którego nie miałoby to nastąpić - mówi "Gazecie" Marek Tiits, szef ekonomicznego Instytutu Studiów Bałtyckich w Tartu.

Reklama

Zbyt szybki wzrost = kłopoty

W Estonii, podobnie zresztą jak na Łotwie i Litwie, schemat szybkiego rozwoju gospodarczego był prosty. Przez ostatnie lata napędzał go popyt wewnętrzny - szybko rosnąca konsumpcja, przeżywający boom rynek nieruchomości. Estończycy swoje wydatki chętnie finansowali z kredytów udzielanych prawie wyłącznie przez banki z kapitałem szwedzkim, fińskim czy duńskim. - Banki te silnie konkurowały szczególnie na rynku kredytów hipotecznych, oferowały niskie raty, pobierały niskie marże - tłumaczy Tiits.

Duży popyt krajowy zaspokajany był przez szybki wzrost importu, co z kolei prowadziło do nierównowagi gospodarczej w postaci wysokiego deficytu na rachunku obrotów bieżących. Niskie bezrobocie i niedobory pracowników zmuszały pracodawców do podnoszenia pensji, a to osłabiało rentowność firm i powodowało podnoszenie przez nie cen. Na to nałożyły się ostatnie trendy światowe w postaci gwałtownie rosnących cen żywności i surowców. Nic dziwnego, że inflacja w Estonii jest na poziomie dwucyfrowym (w kwietniu sięgnęła 11,4 proc. w skali roku), jeszcze wyższa jest na Łotwie (17,5 proc.).

Wzrost gospodarczy ponad możliwości nie mógł trwać jednak wiecznie. W estońskiej gospodarce zaczęło trzeszczeć już ponad rok temu. - Zmieniło się podejście banków do pożyczania pieniędzy, głównie przez globalny kryzys finansowy - mówi Tiits. Nic dziwnego, że konsumpcja, która w dużej mierze była finansowana z kredytów, też zaczęła słabnąć. Sprzedaż detaliczna, która w 2006 i początku 2007 r. rosła w tempie blisko 20 proc., w marcu tego roku spadła o 4 proc. w stosunku do marca 2007 r. Kompletnie siadł też rynek nieruchomości. - Nie ma już kupców na mieszkania, sporo z tych przeznaczonych na sprzedaż stoi teraz pustych - mówi Tiits.

Co gorsza, zdaniem Mikaela Johanssona, ekonomisty szwedzkiego banku SEB, w Estonii nie widać specjalnego odbicia eksportu, które jest naturalne przy osłabieniu popytu wewnętrznego. Za to produkcja w Estonii w marcu spadła o prawie 5 proc. w skali roku. - Sądziliśmy, że w tym roku wzrost PKB w Estonii sięgnie 3 proc. Teraz będziemy musieli skorygować prognozy - mówi "Gazecie" Johansson. Jedynym plusem spowolnienia jest to, że obniży ono presję inflacyjną m.in. poprzez prawdopodobny wzrost bezrobocia i ograniczenie przez to wzrostu płac.

Estońska waluta na uwięzi

Poważnym kłopotem dla Estonii oraz pozostałych krajów bałtyckich pozostaje system walutowy. Waluty na Litwie, Łotwie i Estonii są ściśle przywiązane do euro (łotewski łat może się wahać o plus minus 1 proc. w stosunku do wyznaczonego kursu, a kursy wymiany litewskiego lita i estońskiej korony na euro są stałe). To oznacza, że kraje te nie mogą właściwie prowadzić swojej polityki pieniężnej, np. podnosząc stopy procentowe, bo o tym w praktyce decyduje Europejski Bank Centralny. - Estoński bank centralny w zasadzie nie panował nad tym, co się dzieje w Estonii - mówi Marek Tiits. Aby walczyć z inflacją, kraje bałtyckie muszą wykorzystywać elementy polityki fiskalnej - w ten sposób mogą wpływać na popyt i ograniczać presję inflacyjną.

Problem w tym, że spowalniająca gospodarka estońska pozostawia niewielkie pole do manewru. W ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku do budżetu wpłynęło tylko niecałe 30 proc. zaplanowanych na cały rok dochodów. A celem w tym roku było osiągnięcie nadwyżki budżetowej na poziomie 3,6 mld koron, czyli 1,3 proc. PKB. Teraz estoński rząd musi ciąć wydatki (o 3,1 mld koron, czyli ponad 300 mln euro), by budżet pozostał zbilansowany.

Ale to może nie wystarczyć, by utrzymać zbilansowany budżet w kolejnych latach. Estonia, która słynęła do tej pory z bardzo niskich podatków (m.in. zerowy podatek CIT od reinwestowanych zysków), teraz być może będzie zmuszona je podnosić. Estoński minister finansów Ivari Padar rozważa wprowadzenie nowych podatków, np. od sprzedaży luksusowych samochodów i działalności prowadzącej do zanieczyszczenia środowiska.

Rosja też dała się Estonii we znaki

Estońska gospodarka odczuła też skutki wydarzeń sprzed roku, gdy wybuchł estońsko-rosyjski konflikt. Estończycy przenieśli wtedy z centrum Tallina pomnik upamiętniający żołnierzy radzieckich. Jak doniosła kilka tygodni temu agencja Associated Press, powołując się na raport estońskiego rządu, Estonia straciła ok. 450 mln euro, czyli prawie 3 proc. PKB wskutek bojkotu tego kraju przez rosyjskie firmy. Port pod Tallinem, w którym wcześniej przeładowywano tysiące ton rosyjskiego węgla czy paliwa dla europejskich odbiorców, stracił ok. 13 proc. ładunków w zeszłym roku. Do Estonii przyjechało też mniej rosyjskich turystów.

Więcej w "Gazecie Wyborczej"

INTERIA.PL/GW
Dowiedz się więcej na temat: PKB | popyt | Tygrys | gospodarka | Estonia | recesja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »