Rynki koniec końców obojętne? "Odegrają jakąś rólkę w spektaklu" [Felieton]
Debata Biden - Trump była widowiskiem żałosnym. Jeden mówił przez drugiego, że jest w stanie nadal grać w golfa. I jaki ma czy nie ma certyfikat świadczący o dobrym zdrowiu. Inaczej niż niektórych komentatorów, zupełnie mnie nie obchodzi, że Biden jest dobrym człowiekiem. O ile jest. Na pewno jest uprzejmy, co sam miałem okazję stwierdzić, gdy jako wiceprezydent USA odwiedził kilkanaście lat temu warszawską giełdę. Ale debata-farsa pokazała, że jest też najprawdopodobniej niezdolny do tego, by sprawować urząd prezydencki przez kolejne cztery lata. Zresztą nie tylko prezydencki.
Moja konkluzja po tym niewybrednym spektaklu: nie powierzyłbym Bidenowi nie tylko guzika nuklearnego, ale także stanowiska księgowego, szefa działu kadr w przedsiębiorstwie czy kierowcy wózka golfowego. W obliczu reelekcji powstaje pytanie, kto tak naprawdę rządziłby Ameryką. Bo życie nie znosi próżni i jakieś nieformalne mechanizmy władzy musiałyby się wyłonić. Z Trumpem jest inaczej, bo jeśli on ponownie dorwie się do władzy, to nie będzie wątpliwości, że to on będzie rządził. A raczej jego ego.
Nie jest łatwe do zrozumienia, dlaczego sprawy potoczyły się tak, że w USA będą wybierać między tak kiepskimi kandydatami. Trudno też w pierwszej chwili zrozumieć to, jak na tym tle funkcjonują rynki.
Pamiętam wybór Trumpa w 2016 roku. Jego skandaliczna kampania wyborcza i wygłaszane wówczas zapowiedzi powinny były wpędzić Wall Street co najmniej w konsternację, jeśli nie w głęboki niepokój. Tymczasem giełdy nowojorskie sygnalizowały euforię. Czy był to objaw satysfakcji z tego, że wybory dość nieoczekiwanie wygrał Donald Trump? Taka interpretacja - i to że hasło "uczyńmy Amerykę znowu wielką" chwyciło - nasuwała się sama.
Jednak jeśli popatrzymy na to, co działo się w ostatnich latach, a nawet dekadach, z indeksami giełdowymi w Stanach, zobaczymy coś innego. Elekcja Trumpa nie była żadnym przełomowym wydarzeniem. Giełdy rosną w Ameryce od kilkunastu lat i to imponująco. Także a może przede wszystkim w porównaniu z innymi rynkami kapitałowymi na świecie. Ameryka w wymiarze inwestycji giełdowych była wielka na długo przed Trumpem, i nadal jest.
Również w Europie odbywało się w tych dniach przedstawienie polityczne. Najbarwniejsze, jak dotąd, we Francji. Towarzyszyły mu trudne do wyjaśnienia, jak by się wydawało, zachowania indeksów giełdowych. We Francji w wyborach europejskich doszło, jak pamiętamy, do zwycięstwa tzw. skrajnej prawicy, czyli Zjednoczenia Narodowego (Rassemblement National). I do ciężkiej porażki partii popierającej macronizm. Giełda Euronext zareagowała zgodnie z przewidywalną, a raczej przypisywaną jej logiką. CAC40, główny indeks, spadł o kilka punktów procentowych. A to znaczy, że największe przedsiębiorstwa, każde o wielu miliardach euro wartości rynkowej, zostały bardzo gwałtownie przecenione. W przypadku takich mastodontów pięć czy siedem procent w dół to utrata setek milionów euro wartości. Leciały w dół kursy spółek zarządzających francuskimi autostradami, bo lewica też zrobiła znakomity wynik w eurowyborach. I inwestorzy ponoć przelękli się, że autostrady zostaną znacjonalizowane. Co było zresztą rozumowaniem jeśli nie absurdalnym, to impulsywnym. Ale gdy weźmie się pod uwagę decyzję prezydenta Macrona, podjętą w niedzielę wyborczą, o rozwiązaniu parlamentu i rozpisaniu przedterminowych wyborów, trudno się dziwić reakcji rynków.
W drugim akcie dramatu mieliśmy pierwszą turę krajowych wyborów parlamentarnych. Teoretycznie po ogłoszeniu rezultatów exit poll i zaraz potem oficjalnych wyników mogłaby nastąpić wyprzedaż akcji. Zjednoczenie Narodowe potwierdziło bowiem osiągnięcie z wyborów europejskich. Jako druga na podium stanęła nowa francuska lewica, i dopiero za nią, z dużą stratą, partia rządzącego establishmentu. Ale paniki na giełdzie nie było. Wręcz przeciwnie, CAC40 zwyżkował w poniedziałek 1 lipca. Czy jest to reakcja przypominająca to, co stało się na pierwszej sesji na Wall Street zaraz po wybraniu Trumpa na prezydenta? I czy to znaczy, że inwestorom podoba się to, że skrajna prawica, a także radykalizująca lewica wykorzystały sprytny plan Macrona na swoją korzyść? Dlaczego w takim razie "nie podobało" im się podobnej skali zwycięstwo RN nieco ponad dwa tygodnie wcześniej?
Prawda jest taka, że Indeks CAC40 generalnie w czerwcu nie brylował, utrzymując się poziomie mniej więcej ze stycznia czy lutego. Na początku roku był nawet niżej niż w czerwcu, w tym niżej niż w czerwcowych dniach po wyborach europejskich. A jeśli popatrzymy na jego poziom dokładnie rok temu i obecnie, to widać że inwestorzy mogli zarobić - gdyby inwestowali w cały koszyk akcji objętych indeksem - niecałe dwa i pół procent. Czyli bardzo, bardzo mało. Mniej niż wskaźnik inflacji w wielu krajach unijnych w tym okresie. Inaczej mówiąc, giełda paryska nie pozwalała zarobić inwestorom śledzącym indeks spółek co najmniej przez ostatnie dwanaście miesięcy. A ruchy kursów po wyborach na tym tle nie były ani tąpnięciami, ani euforycznymi wzrostami, lecz małymi podskokami, o ile nie podskoczkami.
Mamy skłonność do przypisywania nadmiernego znaczenia temu, co w notowaniach giełdowych wydarza się w bezpośrednim sąsiedztwie ważnych wydarzeń politycznych. Rynki oczywiście swoje zrobią, to znaczy odegrają jakąś rólkę w spektaklu tworzonym przez polityków i głosujące na nich elektoraty. Warto to śledzić, gdy jest się spekulantem nastawionym na szybkie i ryzykowne transakcje. Natomiast inwestorzy średnio i długoterminowi nie muszą przykładać do tego rodzaju widowisk dużej wagi. Rynki kapitałowe kierują się swoimi własnymi filozofiami, mają swoje narzędzia do ustalania stanu gospodarki, szans różnych modeli biznesowych, branż, innowacji, trendów gospodarczych, i tak dalej. A i emocje nie są wcale determinowane przede wszystkim przez rzeczywistość polityczną. Kształtuje je bardzo wiele czynników. Hossa na polskiej giełdzie, która rozpoczęła się na szereg miesięcy przed wyborami październikowymi w ubiegłym roku także tego dowodzi. Powiedziałbym nawet, że rynki mają nieco w nosie tę całą bieżącą polityczność. Oczywiście widać to w dłuższym okresie, bo z minuty na minutę sesji giełdowej, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień można na politycznych i politykierskich breweriach nieźle zarobić.
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.