Rząd chce lepiej ściągać alimenty
Ministerstwo Pracy zamierza ostro zabrać się za ojców niepłacących alimentów. Już od dzisiaj w 10 miastach Polski ruszy program pilotażowy, który ma usprawnić egzekucję należności.
Z najnowszych danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, wynika, że wprowadzona we wrześniu ubiegłego roku zaliczka alimentacyjna kosztowała budżet do grudnia 250 mln zł. Średnio ponad 62 mln zł miesięcznie. Z miesiąca na miesiąc przybywa jednak dzieci uprawnionych do zaliczek. We wrześniu było ich 64 tys., a w grudniu już 350 tys.
Tymczasem kwota, jaką udało się odzyskać od dłużników w ciągu czterech ostatnich miesięcy ubiegłego roku, wynosi zaledwie 325 tys. zł, tj. 0,14 proc. wydatków na świadczenia. Jak szacuje MPiPS, zadłużenie osób zobowiązanych do opłacania alimentów (wobec zlikwidowanego Funduszu Alimentacyjnego i z tytułu zaliczki) wynosi już 7,993 mld zł.
Zamiast dodatku - zaliczka
Po likwidacji w 2004 roku FA rodzice samotnie wychowujący dzieci mogli ubiegać się o dodatek do zasiłku rodzinnego z tytułu samotnego wychowania dziecka. Był on wypłacany wszystkim osobom (po spełnieniu kryterium dochodowego), które nie pozostawały w związku małżeńskim, bez względu na to, czy podały drugiego z rodziców do sądu o przyznanie alimentów. Była to pomoc bezzwrotna.
Takie rozwiązanie spowodowało wzrost liczby pozwów o separację (o ponad 200 proc.) i rozwody. Dodatki, zgodnie z szacunkami rządu, który je wprowadzał w 2004 roku, miały być wypłacane około 0,5 mln dzieciom. W rzeczywistości otrzymywało je prawie 1 mln osób.
Od września ubiegłego roku zmieniono więc te przepisy. Ustawa z dnia 22 kwietnia 2005 r. o postępowaniu wobec dłużników alimentacyjnych oraz zaliczce alimentacyjnej (Dz.U. nr 86, poz. 732 z późn. zm.) przesądziła, że dodatek wypłacany jest tylko na te dzieci, które nie mają zasądzonych alimentów z obiektywnych względów, np. wtedy, gdy drugi z rodziców nie żyje. Pozostali (jeśli dochód na członka rodziny nie przekracza 583 zł na osobę w rodzinie) mogą ubiegać się o zaliczkę alimentacyjną.
Zaliczka jest wypłacana przez gminy (finansowana z budżetu) na dzieci, które mają zasądzone alimenty, ale ich egzekucja jest bezskuteczna. Gmina płaci więc tylko w zastępstwie niesolidnego rodzica, a później ma od niego ściągnąć wypłaconą kwotę. Zachętą do ścigania dłużnika jest dla gminy to, że do budżetu musi zwrócić tylko połowę środków, jakie uda jej się wyegzekwować. Resztę zostawia sobie.
Dłużnik bez prawa jazdy
Tą samą ustawą - w związku z trudnościami w egzekucji alimentów - od czerwca ubiegłego roku wprowadzono rozwiązania mające usprawnić ich ściąganie. Do współpracy włączono gminy - ze względu na nałożony na nie obowiązek wypłaty zaliczek. Mogą one, na przykład, występować do starosty o skierowanie dłużnika do robót publicznych czy wnioskować o odebranie mu praw jazdy.
Jak wynika z danych resortu pracy, z tej drugiej możliwości gminy skorzystały dotychczas w stosunku do 285 osób. Sankcja ta zadziałała nadspodziewanie dobrze, bo do starostów z wnioskiem o odzyskanie prawa jazdy (wiąże się to z koniecznością opłacania należności) wystąpiło aż 199 dłużników.
Nie wszystkie rozwiązania przynoszą jednak spodziewany rezultat. - Co z tego, że zgłosiłam do miejscowego urzędu pracy całą listę dłużników alimentacyjnych, aby ten skierował ich do robót publicznych, skoro osoby te nie są zarejestrowane jako bezrobotni i pośredniak nie może ich zatrudnić - skarży się Karina Łyskaba, kierownik działu świadczeń rodzinnych w Urzędzie Gminy we Wrześni.
Z kolei Jolanta Strzelecka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Tomaszowie Mazowieckim zauważa, że gmina, na którą nałożono obowiązki w zakresie egzekucji alimentów, musi mieć jeszcze trochę czasu, aby system ten zaczął skutecznie działać. - Do tej pory ustaliliśmy listę dłużników i przeprowadzamy wywiady środowiskowe. Nie wiemy jeszcze, jakie kroki prawne podejmiemy później - podkreśla.
Od dzisiaj specjalny program
- Jest jeszcze za wcześnie, aby stwierdzić ostatecznie, jak działają przepisy, obowiązującej od czerwca ustawy - podkreśla Joanna Kluzik-Rostkowska wiceminister pracy i polityki społecznej.
Podobnie uważa Janina Szumlicz, wicedyrektor departamentu świadczeń rodzinnych w MPiPS. - Nie można jednoznacznie rozstrzygnąć, które sankcje działają lepiej, a które gorzej - podkreśla. Zauważa, że gminy nie mają obowiązku przedstawiania resortowi pełnej sprawozdawczości dotyczącej stosowanych rozwiązań, dlatego ministerstwo nie wie dokładnie, które z nich są przez gminy używane i jak działają.
Aby się o tym przekonać i usprawnić egzekucję, ministerstwo uruchamia od dzisiaj program pilotażowy w około 10 miastach w Polsce (m.in. w Bytomiu, Gołdapii i Olsztynie). Mają one współpracować z resortem pracy i sprawiedliwości (podlegają mu komornicy), przyglądając się obowiązującym rozwiązaniom.
- Chciałabym, aby program potrwał do końca tego roku i przystąpiło do niego więcej miast - zauważa Joanna Kluzik-Rostkowska.
Zapowiada, że po jego zakończeniu zaproponuje kompleksowe zmiany dotyczące egzekucji alimentów.
Zaliczka jest wypłacana:
- dzieciom uprawnionym do alimentów, jeśli nie można ich wyegzekwować od rodzica,
- nie dłużej niż do ukończenia przez dziecko 18 lat lub gdy uczy się w szkole do 24 lat,
- tylko rodzinom, w których dochód nie przekracza 583 zł,
- w wysokości zasądzonych alimentów nie więcej niż 380 zł na dziecko, ale nie mniej niż 120 zł w zamian za rodzica, który ma ją zwrócić powiększoną o 5 proc. wypłaconej kwoty.
Opinia
Beata Mirska prezes Stowarzyszenia Damy Radę
Od rodziców mających płacić alimenty państwo ze swoim aparatem przymusu nie może wyegzekwować więcej niż 10 proc. należnych dzieciom pieniędzy. To patologia. W Wielkiej Brytanii wskaźnik ten wynosi około 80 proc.
Aby to zmienić, potrzebna jest zmiana mentalności ludzi. Obecnie w Polsce istnieje przyzwolenie społeczne na niepłacenie alimentów. Osoba mająca je płacić traktowana jest jak człowiek skrzywdzony, jak ofiara. Natomiast rodzica samotnie wychowującego dziecko uważa się za uzurpatora.
Trzeba też wyprowadzić zadania związane z egzekucją alimentów z ośrodków pomocy społecznej. Pracownik socjalny ops, mający ogromną liczbę zadań, nie ma po prostu czasu, aby zajmować się egzekucją. To dla niego dodatkowe zajęcie za dotychczasowe wynagrodzenie.
W gminach powinny powstać specjalne komórki, ze specjalnie zatrudnionymi ludźmi do egzekucji. Byłoby to z korzyścią dla nich i budżetu. Wyegzekwowane pieniądze w połowie pozostają w gminie, a w połowie wracają do budżetu.
Bartosz Marczuk