Rząd Indii chce przejąć całkowitą kontrolę nad internetem. Technologiczni giganci bezradni
Administracja premiera Indii Narendry Modiego przyznaje sobie coraz to nowe uprawnienia, a spółki technologiczne wciąż jej ulegają. Właśnie wchodzą w życie przepisy, które mogą w zasadzie całkowicie podporządkować sieć politykom.
W ciągu ostatnich kilku lat indyjska administracja przekazała sobie nowe uprawnienia, które zaostrzają kontrolę nad treściami online, pozwalając władzom na legalne przechwytywanie wiadomości, łamanie szyfrowania i wyłączanie sieci telekomunikacyjnych w momentach politycznego zamieszania. Tylko w 2021 roku rząd uciekał się do wyłączenia internetu ponad 100 razy. W ciągu ostatnich 10 miesięcy rząd zablokował ponad 200 kanałów YouTube, oskarżając je o szerzenie dezinformacji lub zagrażanie bezpieczeństwu narodowemu.
W ciągu najbliższych kilku miesięcy dodane zostaną kolejne przepisy, które prawdopodobnie dodatkowo rozszerzą uprawnienia polityków. Prawnicy, działacze na rzecz praw cyfrowych i dziennikarze twierdzą, że jest to próba przekształcenia indyjskiego internetu, stworzenia mniej wolnej i mniej pluralistycznej przestrzeni dla 800 milionów użytkowników sieci web w tym kraju. Jest to ruch, który może mieć głębokie konsekwencje poza granicami Indii, wymuszając zmiany w firmach big tech oraz ustanawiając normy i precedensy dotyczące tego, jak internet jest zarządzany.
Walka rządu Indii z Big Tech rozpoczęła się od sporu o prawa rolne. Na przełomie 2020 i 2021 roku dziesiątki tysięcy rolników maszerowały do Delhi, aby zaprotestować przeciwko proponowanym reformom rolnym. Ruch ten miał swoje odzwierciedlenie w internecie, gdzie rolnicy i związki zawodowe używali platform mediów społecznościowych - w tym Twittera, Facebooka i Instagrama, aby zwiększyć poparcie dla swoich działań. Na Twitterze solidarność z protestującymi wyraziła m.in. gwiazda muzyki Rihanna, a ówczesny dyrektor generalny platformy Jack Dorsey polubił kilka postów celebrytów wspierających rolników.
Mniej więcej w tym samym czasie rząd ogłosił nowe przepisy regulujące platformy technologiczne. Zawierały one wymóg, aby firmy z branży mediów społecznościowych wyznaczyły trzech obywateli Indii jako pełnoetatowe kierownictwo. Reforma została nazwana "prawem zakładnika", zaprojektowanym w celu zapewnienia, że lokalny menedżer może zostać pociągnięty do odpowiedzialności w przypadku sporu.
Rząd podjął też walkę z Meta Platforms, czyli spółką, która jest właścicielem m.in. Facebooka, Instagrama i WhatsAppa. Nowe zasady pozwalały władzom żądać, aby platformy komunikacyjne identyfikowały osobę wysyłającą każdą wiadomość na prośbę rządzących, co jest niezgodne z szyfrowaniem end-to-end chociażby w aplikacji WhatsApp. Tenże WhatsApp pozwał więc rząd, aby zakwestionować prawo. Sprawa jest nadal w toku.
Platformy odrzuciły także niektóre z innych przepisów. Jeden z nich nakazuje, aby pośrednicy odpowiadali na skargi użytkowników w ciągu 24 godzin i rozwiązywali je w ciągu kolejnych 15 dni. Rząd wymaga również kasowania niektórych "kontrowersyjnych" treści w ciągu 72 godzin od zgłoszenia. Złośliwe masowe zgłaszanie treści stało się już powszechną taktyką w Indiach.
Przedstawiciele gigantów technologicznych uważają, że chodzi o zapewnienie kontroli nad mediami.
Globalne firmy dysponują ograniczonym polem manewru. W Indiach mieszka około 330 milionów użytkowników Facebooka, ponad 300 milionów użytkowników Instagrama i blisko 25 milionów użytkowników Twittera. To ogromne źródło wpływów finansowych. Wystarczy powiedzieć, że przychody Meta z reklam w Indiach wyniosły ponad 2 mld dolarów w roku fiskalnym 2021-2022.
Indyjscy decydenci zdają więc sobie sprawę, że ta skala daje im sporą siłę przebicia. I już wcześniej zdarzyło im się blokować dużą platformę mediów społecznościowych. W czerwcu 2020 roku rząd nakazał wyłączyć TikTok wraz z 58 innymi aplikacjami, których właścicielami są chińskie spółki z powodu trwającego sporu na granicy. Indie były w tym czasie największym międzynarodowym rynkiem TikToka.
- Indie stanowią tak ogromny rynek, że nikt nie chce się wychylać. Nawet jeżeli mowa o takich podmiotach jak Twitter czy Meta - mówi Salman Waris, prawnik zajmujący się technologiami i partner w kancelarii TechLegis. - Oczywiście, mogą sprzeciwiać się próbom ograniczenia wolności słowa, ale zawsze zakończy się to współpracą z rządem - dodał.
Krzysztof Maciejewski