Rząd nie wie, co zrobić z Turowem. "Kopalni nie można zamknąć z dnia na dzień"
Eksperci są w tej sprawie zgodni - wyrok WSA z ubiegłego tygodnia oznacza, że działalność kopalni w Turowie po 2026 r. w świetle prawa nie będzie mogła mieć miejsca. Choć decyzja sądu czeka na uprawomocnienie, a zarówno właściciel - spółka PGE - jak i Ministerstwo Klimatu i Środowiska zapowiedzieli odwołanie, tak przyszłość kompleksu energetycznego stoi pod znakiem zapytania. A piętrzące się latami problemy i spory prawne muszą w końcu być rozwiązywane. W trosce o gospodarkę i bezpieczeństwo energetyczne regionu, ale także w obawie przed górnikami, którzy na opieszałość polityków chcą odpowiedzieć strajkiem generalnym.
- Przewodniczący "Solidarności" działającej przy kopalni Turów uważa, że wyrok WSA zamyka możliwość pracy górników po 2026 roku
- Podobnego zdania jest ekspertka z zakresu energetyki, która podkreśla, że do momentu ustalenia daty zamknięcia kompleksu, kolejne pozwy będą tylko kwestią czasu
- Rząd nie wie, co ma zrobić z Turowem. Kolejne ministerstwa przerzucają się odpowiedzialnością co do zajęcia stanowiska w tej sprawie
- Natomiast górnicy mają dosyć czekania. Jeżeli politycy nie spotkają się z nimi, grożą strajkiem generalnym
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wyrokiem z dnia 13 marca 2024 r. uchylił decyzję środowiskową Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, wydaną jeszcze w lutym 2022 r. Tą decyzją GDOŚ dał zielone światło ówczesnej minister klimatu Annie Moskwie na przedłużenie koncesji, pozwalającej na dalsze wydobywanie węgla brunatnego w kopalni "Turów", bezpośrednio związanej z tamtejszą elektrownią. Wspomniane pozwolenie w teorii pozwalało na prace górników po 2026 r., aż do 2044 roku.
Natomiast sprawa trafiła na wokandę WSA na wnioski niemieckiego samorządu oraz organizacji ekologicznych, w tym m.in. Frank Bold czy Greenpeace. Jednak sędzia nie przychylił się do zarzutów stawianych przez wspomniane podmioty, które wskazywały na negatywny wpływ prac wydobywczych na środowisko, a w swoim ustnym uzasadnieniu wyroku wskazał, że podstawą do uchylenia decyzji było niewywiązanie się z umowy podpisanej przez polski rząd z czeską stroną. W końcu spór o Turów trwa od wielu lat, a jednym z jego skutków była wygrana przez naszych południowych sąsiadów sprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu, który nałożył na Polskę milionowe kary.
Aby zatrzymać licznik, który nieubłaganie nabijał kolejne miliony na polskie konto - ten w końcu stanął na kwocie 68,5 mln euro, czyli w przybliżeniu blisko 300 mln złotych - polski rząd postanowił podpisać ugodę z Czechami. I właśnie tych punktów, mówiących o m.in. kilku inwestycjach, które właściciel kopalni państwowa spółka PGE miał i zaczął realizować, aby zniwelować skutki prac wydobywczych na ekologię regionu - WSA nie dopatrzył się w decyzji środowiskowej GDOŚ. I to w tym miejscu jesteśmy dzisiaj - kiedy problemy kopalni zataczają kolejny krąg, a jej przyszłość nie jest znana.
Jak zauważył w rozmowie z Interią Biznes Wojciech Ilnicki, przewodniczący "Solidarności" w kopalni w Turowie, "ostatni wyrok sądu jest wyrokiem dla kopalni". Co prawda sędzia w swoim wystąpieniu wskazał, że jego decyzja "nie wpłynie na pracę wydobywczą", to jednak jak dodaje związkowiec, podważenie decyzji środowiskowej w praktyce podważa wydaną przez rząd koncesję.
- A to oznacza, że jakakolwiek praca po 2026 roku będzie niemożliwa z perspektywy prawnej. To blokuje uzyskanie innych decyzji administracyjnych - dodaje Wojciech Ilnicki.
Podobnego zdania jest również Agnieszka Spirydowicz, prezes Zgorzeleckiego Klastra Rozwoju OZE i Efektywności Energetycznej ZKlaster. - Podważona przez sąd decyzja, po uprawomocnieniu się wyroku, będzie oznaczała, że koncesja wydana na wydobycie do 2044 roku będzie nieważna - wyjaśnia rozmówczyni Interii Biznes.
Takiego scenariusza nie chcą do siebie dopuścić ani Ministerstwo Klimatu i Środowiska, ani PGE. Z informacji uzyskanych przez Interię Biznes od biur prasowych obu podmiotów wynika, że przedstawiciele państwa będą chcieli się od decyzji WSA odwołać do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Czekają w tej sprawie na pisemne uzasadnienie wyroku.
Jednak co w przypadku kolejnej, negatywnej dla kopalni decyzji? Na to pytanie ani resort, ani państwowa spółka nie chcą udzielić odpowiedzi podkreślając, że na ten moment koncesja dla kopalni do 2044 r. pozostaje w mocy.
Jednak koncesja minister klimatu z lutego 2023 r. także jest przedmiotem osobnego postępowania toczącego się przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym. Patrząc jednocześnie na historię batalii sądowych, które Turów przegrał, rozmówcy Interii Biznes związani z regionem nie potrafią zarazić optymizmem, który towarzyszy przedstawicielom władzy.
Zdaniem Wojciecha Ilnickiego, w obecnej sytuacji kopalni w Turowie pozostają dwie możliwości - albo praca bez pozwolenia, albo zamknięcie wydobycia. Z tym że druga z wymienionych opcji może nieść ze sobą nawet poważniejsze konsekwencje dla środowiska od dalszej działalności górników.
- Kopalni nie można zamknąć z dnia na dzień. Niezależnie od przypadku. A w Turowie mamy do czynienia z głębokimi wykopaliskami. Samo skarpowanie, wypłycanie, a później ich stopniowe zalewanie powinno trwać przez kilka lat - tłumaczy związkowiec. Jak dodaje, w skrajnej sytuacji mogłoby dojść do katastrofy ekologicznej. Przy braku odpowiednich prac do powstałych osuwisk mogłaby zacząć wpływać rzeka Nysa, co "miałoby opłakane skutki".
O jak najszybsze zajęcie się sprawą przez rząd apeluje również Agnieszka Spirydowicz. Ekspertka reprezentująca także stronę społeczną "liczy, że w końcu znajdzie się wola do rozpoczęcia wspólnych rozmów nad przyszłością Turowa".
- Takie rozmowy są niezbędne, aby uratować region przed degradacją, w jaką popadł chociażby Wałbrzych. Jak na razie poprzedni, ale także obecny rząd pozostawił Turowszczyznę samej sobie - dodaje ekspertka.
Jednocześnie wcześniejsze zaniedbania ze strony władzy doprowadziły do sytuacji, w której Zgorzelec, Turów i Bogatynia nie będą mogły liczyć na środki z Mechanizmu Sprawiedliwej Transformacji. Europejskie pieniądze, które w zamyśle mają pomóc regionom w zaplanowaniu na nowo gospodarczego i energetycznego modelu funkcjonowania zostały przyznane gminom oraz zarządcom kopalni i elektrowni m.in. w Bełchatowie czy Koninie. W Turowie do tego nie doszło. Wszystkiemu winny jest fakt, że aby dostać przelewy z Brukseli, należało podać datę, do kiedy będą prowadzone prace z węglem.
- Choć w Turowie odbywały się konwenty polityczne, w czasie których zapewniano, że kopalnia będzie działała do końca świata i nawet jeden dzień dłużej, opieszałość rządzących doprowadziła do sytuacji, w której region stracił pieniądze z Unii - wskazuje Agnieszka Spirydowicz.
Zarówno związkowcy, jak i przedstawiciele biznesu wystąpili z zapytaniami do rządu o możliwe spotkania i dyskusję na temat przyszłości Turowa. Interia Biznes również wystąpiła do resortów klimatu i środowiska, przemysłu oraz aktywów państwowych z pytaniem, co rząd planuje zrobić z kopalnią i elektrownią.
Wspomniane ministerstwo klimatu wskazało, że w jego zakresie słuszne jest zajęcie stanowiska tylko w sprawie koncesji. Co do przyszłości kompleksu "Turów", odesłano nas do Ministerstwa Przemysłu. Nowy resort zarządzany przez Marzenę Czarnecką wskazał, że temat kopalni nie leży w jego gestii, dlatego należy zgłosić się do ministerstw klimatu i aktywów państwowych. Ostatni z wymienionych najpierw przekierował nas do PGE, następnie długo nie odpowiadał, aż wysłał link do platformy X (dawny Twitter).